Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Stephen King. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Stephen King. Pokaż wszystkie posty

wtorek, 10 czerwca 2014

"Historia Lisey" Stephen King

Tytuł: Historia Lisey
Autor: Stephen King
Wydawnictwo Prószyński i s-ka
Ilość stron: 528
Ocena: 2,5/6



(...) samotność nigdy nie jest bardziej samotna niż wtedy, kiedy człowiek się budzi i uświadamia sobie, że ma cały dom dla siebie. Że jedyne żywe stworzenia to ty i myszy w ścianach.





Stephen King to twórca wielu książek, a ja mam już kilka tytułów z jego bibliografii na swojej półce. Jedną z takich książek jest właśnie Historia Lisey.

W książce poznajemy tytułową Lisey -  żonę znanego pisarza, który zmarł dwa lata wcześniej. Przed jego odejściem byli ze sobą 25 lat, a ona wciąż żyła w jego cieniu, w cieniu znanego pisarza. Jak kobieta poradziła sobie, ze śmiercią swojego ukochanego męża, z którym była tak zżyta? Jak poradzi sobie bez ich intymnej relacji? Co King zawarł w swojej najbardziej intymnej książce?

Historia Lisey to jedna z  tych książek, za którą się zabrałam bez większego entuzjazmu i to dobrze, bo generalnie książka mnie nie porwała. Pisana charakterystycznym dla Kinga stylem, pełnym neologizmów, często niezrozumiałych i drażniących. No i najbardziej romantyczna, największe love story autorstwa Kinga, z jakimi miałam kontakt. Ckliwe romansidła i retrospekcje pełne miłosnych uniesień – to nie dla mnie. A w Historii Lisey tego pełno. Ok, pojawiają się krwawe sceny czy elementy fantastyki, ale jednak ckliwość uczuć, retrospekcji związanych z ukochanym mężem, z którym kobieta spędziła tyle lat.  

Bywało, iż zdarzał się dzień ponury , szary (albo słoneczny), kiedy dopadała ją tęsknota tak żrąca, że czuła się pusta, już wcale nie kobieta, ale suche drzewo, w którym świszcze zimny listopadowy wicher. Tak właśnie czuła się teraz (...), aż ją głowa rozbolała od myśli o tych wszystkich przyszłych latach i zaczęła się zastanawiać, na co komu miłość skoro do tego prowadzi, skoro można się tak czuć choćby przez dziesięć sekund.

Historia Lisey to książka, przy której się wymęczyłam. Jest inna niż pozostałe książki Stephena Kinga, Zdecydowanie bardziej ckliwa i... nudna. Choć pojawia się po raz kolejny motyw pisarza tak jak w Stukostrachach czy Miasteczku Salem i styl pisania wciąż charakterystyczne, to jednak mnie to nie przekonuje. Za dużo retrospekcji i sentymentalizmu. Naprawdę się  wymęczyłam chcąc ją skończyć czytać. Co ciekawe King podobnoć uważa ją za jedną ze swoich najlepszych książek i szczyt swoich pisarskich umiejętności. No jak dla mnie mija się to z prawdą. Ale co ja tam wiem.

Pamiętała, jak kiedyś, w szczęśliwszych czasach, powiedział jej, że mężczyźni hetero gapią się na wszystko rodzaju żeńskiego w wieku od mniej więcej czternastu do osiemdziesięciu czterech lat; twierdził, że to przez taki prosty obwód łączący oko z fiutem, że mózg nie ma z tym nic wspólnego.

Podsumowując, Historia Lisey to pozycja niezbyt porywająca, zupełnie różna od pozostałych książek rzekomego Króla grozy, a dodatkowo ckliwa, sentymentalna, pełna miłosnych uniesień i neologizmów. Chyba, że rajcują Was różnego rodzaju miłosne opowiastki i love story w wykonaniu Kinga.

niedziela, 4 maja 2014

"Czarny Dom" Stephen King, Peter Straub

Tytuł: Czarny Dom
Autor: Stephen King, Peter Straub
Wydawnictwo: Prószyński i s-ka
Ilość stron: 648
Ocena: 5.5/6



Nic nie dzieje się bez przyczyny, choć może być ona ukryta; rozluźnij się i odpręż dostatecznie długo, żeby przestać być pierdzielącym frajerem, a pewnie zdołasz dogrzebać się powodu.





Stephen King to jeden z tych pisarzy, którego książek mam w domu od groma dzięki mojemu ukochanemu Księciuniowi z bajki. Jedną z nich jest pozycja, która stworzył razem z Peterem Straubem, jak później się dowiedziałam nie jest to ich pierwsze wspólne dzieło – był nim Talizman.

Ludzka dusza mieści bowiem nieskończoność pokoi, niektórych olbrzymich, niektórych nie większych od schowka na szczotki, innych zamkniętych, jeszcze innych przepełnionych jasnym światłem.


Czarny dom to książka, w której spotykamy Jacka Sawyera, którego już można było już poznać w ich wcześniejszego dzieła zatytułowanego jako Talizman. Aktualnie jest byłym funkcjonariuszem policji i mieszka w niewielkiej i pozornie spokojnej miejscowości w Wisconsin, gdzie dochodzi do serii brutalnych, koszmarnych morderstw, które do złudzenia przypominając zabójstwa dokonane przed dziesięcioleciami. Jaką rolę w tym wszystkim odgrywa Czarny dom? Czym on jest? I co w nim się wydarzy? A kto jest mordercą? Jakie to ma powiązanie z wydarzeniami z poprzedniej części, w jakich brał Jack Sawyer? 

Mgła sprawia, że znajome wydaje się obce. Do tego dochodzi zapach - pradawna, mewia woń, wciskająca się głęboko w nozdrza i budząca ukrytą część umysłu, zdolną do uwierzenia w potwory, gdy skraca się perspektywa, a serce ogarnia niepokój.

Czarny dom to książka, która dla Stephena Kinga jest zupełnie niepodobna, ale on sam w jednym z wywiadów przyznał się, że miał w niewiele wkładu w jej stworzenie, że więcej roboty przy jej pisaniu odwalił Peter Straub. I to widać. Jest o wiele bardziej mroczna i przerażająca niż pozostałe książki rzekomego Króla Grozy. Jest to książka, przy której warto się skupić z powodu mnogości wydarzeń i postaci, ale wcale nie jest to żadnym minusem. Fajnie, że książka zmusza do myślenia i podążania za bohaterami, chęcią zrozumienia wydarzeń i ich przyczyn. Nie czytałam poprzedniej części pt. Talizman i chwilami nie do końca wiedziałam o co chodzi z wydarzeniami związanymi z przeszłością Jacka Sawyera, ale to były tylko momenty, nie wpłynęło na ogólny odbiór książki. Jest to książka, której lektura sprawiła mi wiele radości i przyjemności. King to pisarz – grafoman, który powiela swoje pomysły, wciąż wykorzystuje te same motywy. Tu jest zupełnie inaczej. Widać, że Straub to dobry pisarz, który tworzy barwne i ciekawe postacie, a historia jest ciekawa i zarysowana.


Niektóre rzeczy można zrobić jedynie bez przezornego wtrącania się umysłu; kiedy robota jest obrzydliwa, często najlepszy jest instynkt.

Czarny dom to książka, z której jestem naprawdę zadowolona i jej lektura sprawiła mi wiele radości i przyjemności. Z chęcią sięgnę kiedyś po inne książki Strauba, zwłaszcza po Talizman, żeby lepiej zrozumieć jej kontynuację. Fani typowej twórczości Kinga nie będą do końca zadowoleni z powodu jego braku powielanych motywów i pomysłów czy grafomaństwa. Za to fani klimatycznych książek z dreszczykiem emocji będą zadowoleni z tej pozycji, która daje ponad 600 stron naprawdę przedniej zabawy.


wtorek, 1 kwietnia 2014

"Miasteczko Salem" Stephen King

Tytuł: Miasteczko Salem
Autor: Stephen King
Wydawnictwo: Prószyński i s-ka
Ilość stron: 544
Ocena: 4/6


Zdaje się, że zapomniałeś o doktrynie swego Kościoła, czyż nie tak? Krzyż... chleb i wino... konfesjonał... to tylko symbole. Gdy zabraknie wiary, krzyż zmienia się w zwykły kawałek drewna, chleb w upieczoną mąkę, a wino w kwaśny sok z winogron.





Wampiry, wampiry, wampiry... One są wszędzie i zapewne jak wielu się przekonało wcale nie muszą mieszkać w zamczyskach ani nie żyły w pradawnych czasach. Udowadnia to pisarz zwanego Królem grozy w jednej z jego kultowych i początkowych książek w jego w bibliografii. Mowa o Miasteczku Salem.

Jerusalem to miasteczko położone na północ od Portland, które przez wiele, wiele lat nie słynęło z niczego i niczym szczególnym się nie wyróżniało. Do momentu, w którym nie zaczęły z niego znikać ludzie. W tym samym czasie do owego miasteczka przybywa znany pisarz, który się w nim wychował, żeby napisać o nim owo miejsce, bym nim się inspirować. Czy plotki o tym, że to przez niego zaczęli znikać ludzie są prawdziwe? Co za tym stoi? Ile ludzi musi zniknąć, żeby odkryto co tam się dzieje?

Miasteczko Salem to książka zaliczana do klasyki horroru, choć moim zdaniem nie do końca spełnia swoją rolę – przestraszenie czytelnika. Po raz kolejny po cichu liczyłam, że choć raz Król Grozy sprawi, że na moich plecach pojawią się przysłowiowe ciarki i tu niestety się zawiodłam. Dlaczego? Po raz kolejny mamy do czynienia z pisarzem jako jednym z głównych bohaterów (tak samo jak w Stukostrachach czy Lśnieniu, które jak na razie poznałam tylko dzięki ekranizacji). Tak samo jak po raz kolejny spotykamy grupkę ludzi próbującą uratować świat (jak chociażby w Desperacji czy Komórce). Kolejnym powtarzającym się motywem jest nieduże, prowincjonalne miasteczko. Czyż to już nie zalicza się pod grafomanie, kiedy autor wydaje 1-2 książki rocznie kopiując motywy z poprzednich pozycji? Ale wróćmy do samej książki. Przede wszystkim zawiodłam się na tym, że Miasteczko Salem jest opiewane jako cudowny i wspaniały horror i klasyka gatunku, do której nie można zaliczyć. Brakuje dreszczyku emocji i ciarek przechodzących po plecach czy strachu po lekturze, że mnie coś zaatakuje jak będę szła nocą do toalety bez zaświeconego światła. No i wampiry... Co ciekawe wydawca nie wspomina o tym ani słówka, a dowiedziałam się o tym od mojego Księcia z bajki, który oglądał ekranizację owej pozycji. Pomijając fakt, że za nimi nie przepadam, jak za większością rzeczy, która jest modna i na topie, to sama książka nie jest ani straszna ani zaskakująca. Jest w niej sporo bohaterów, co sprawia że momentami idzie się pogubić, ale generalnie dawałam radę. Ich wykreowanie nie jest złe, choć do arcydzieł się nie zalicza tak jak sama książka. Język, jakim operuje King jest lekki, niezbyt skomplikowany, ale jednocześnie nie przesiąknięty wulgarniejszymi sformułowaniami. Moim zdaniem obyło by się bez kilku opisów, na których książka by nie straciła, a wręcz przeciwnie. Byłaby krótsza i być może bardziej dynamiczna. Zdecydowanie mi czegoś w niej brakuje. Nie wiem do końca czego, ale w każdym bądź razie nie jest to lektura wysokich lotów i jakoś mocno wbijająca się w pamięć. Jej ekranizacji nie widziałam, ale będę musiała nadrobić dla samego porównania.

Podsumowując Miasteczko Salem – nie jest tragiczne, czyta się dość przyjemnie, aczkolwiek nie zmienia faktu, że jest to czytadło, do którego lektury momentami nie chciało mi się wracać z powodu jego przewidywalności i przynudzających opisów. Po prostu średnia;)


wtorek, 19 listopada 2013

Christine

Tytuł: Christine
Autor: Stephen King
Wydawnictwo: Prószyński i s-ka
Ilość stron: 640
Ocena: 5.5/6




Jeśli jesteś brzydki i każdy się z ciebie nabija, patrzysz na świat zupełnie inaczej niż wszyscy. Trudno wtedy zachować dobry humor. Czasem trudno nie zwariować.





Jak myślisz? Czy sam samochód bez kierowcy może jeździć i zabijać? Czy przez samo posiadanie i reperowanie wozu można diametralnie się zmienić? Czy przez to można pozrywać lub/i popsuć wszystkie relacje z ludźmi, które zostały odludkowi? Czy o samochodzie, który jest rodzaju męskiego, można mówić używając zaimka „ona”? Jeżeli Cię to zastanawia, to zapraszam Cię do lektury Christine, autorstwa Stephena Kinga.
Chyba właśnie po tym można poznać ludzi naprawdę samotnych... Zawsze wiedzą, co robić w deszczowe dni. Zawsze można do nich zadzwonić. Zawsze są w domu. Pieprzone "zawsze".
Arnie Cunningham to 17-latek, który jest zupełnym odludkiem, szkolnym popychadłem z mnóstwem pryszczy na twarzy, z którymi zupełnie nie może sobie poradzić. Chłopak ma tylko jednego przyjaciela imieniem Danniel, z którym spędza większość swojego wolnego czasu już od dzieciństwa. Któregoś dnia, wracając z wakacyjnej pracy przy budowie autostrady chłopcy przy drodze zauważają stary samochód na sprzedaż. I tak właśnie zaczyna się ich tragiczna przygoda. Co się stanie? Jak ten samochód wpłynie na ich przyjaźń? Czy Arniemu uda się go wyremontować? Jak na ten pomysł zareagują rodzice chłopaka? Czy to zaakceptują?

Christine
Christine w swojej formie dzieli się na trzy części. W pierwszej i ostatniej narratorem jest Dennis, który opowiada o przygodach jakie ich spotkały, w drugiej zaś występuje narracja trzecioosobowa, która jest zrozumienia pozostałych bohaterów, lecz ten zabieg może spowodować trochę zamieszania i bałaganu. Christine to książka, która w wyraźny sposób pokazuje zmiany, jakie zaszły w Arniem, pokazuje samotność i bycie popychadłem jako swoistą, osobistą tragedię, od której nie sposób się uwolnić. King jest nazywany mistrzem w dziedzinie literatury grozy, lecz dopiero przy tej książce (Kolejnej jego autorstwa) poczułam momentami lekki dreszczyk przebiegający po plecach. Bo jak tu się nie wystraszyć samochodu jeżdżącego bez kierowcy? Zwłaszcza, że ów pojazd z premedytacją zabija? No jak? No to trzeba przyznać, że udało się autorowi lekkie ciarki u mnie wywołać. Jednak King nie byłby sobą, gdyby nie wtrącił jakiś seksualnych opisów o nabrzmiewającym członku itp. No cóż, widać element charakterystyczny dla niego. Tak samo jak dość prosty i średnio literacki język oraz akcja która toczy się w takim uśrednionym tempie bez jakiś szczególnych zwrotów akcji, jednak nie zmienia to faktu, że książkę czytało mi się naprawdę przyjemnie. Muszę przyznać, że jednak King zaskoczył mnie interesującą kreacją głównego bohatera – Arniego oraz ciekawym zakończeniem. Podsumowując, Christine to może nie arcydzieło w kategorii literatury grozy przez chociażby język i niezbyt wielkie przerażenie i strach jakie wywołała (w każdym bądź razie do Lovecrafta daleko), jednak jest to książka warta przeczytania, absorbująca umysł pociągająca w swym pomyśle. Teraz czeka na mnie ekranizacja, która powstała krótko po wydaniu książki.




niedziela, 15 września 2013

Blaze

Tytuł: Blaze
Autor: Stephen King jako Richard Bachman
Wydawnictwo: Prószyński i s-ka
Ilość stron: 272
Ocena: 3.5/6



Głupota to więzienie, z którego nigdy się nie wychodzi. Nie ma zwolnień za dobre sprawowanie, każdy kibluje tam na dożywociu.






W latach 70. i 80. Stephen King zasłynął jako twórca horrorów publikowanych pod pseudonimem Richard Bachman, a swoim prawdziwym nazwiskiem podpisywał się tylko w gazetach jako autor opowiadań. Blaze jest właśnie jedną z owych książek wydanych pod pseudonimem, jest jednocześnie ostatnią z nich. Ja dostałam ją od mojego Ukochanego, który postawił sobie za cel nazbierać mi na półce jak najwięcej książek Kinga;)
Świat jest brudny, a im dłużej się człowiek na nim obraca, tym bardziej nasiąka tym brudem.
Zawsze było ich dwóch. George, będący „mózgiem” wszystkich operacji, osobą która wszystko planuje oraz opóźniony w rozwoju Blaze, który był jego pomagierem. Któregoś dnia George umiera, a jego kumpel zostaje sam z ich planem. Czy upośledzony psychicznie człowiek może porwać dziecko bogatych i wysoko postawionych ludzi? Czy ktoś, kto wiecznie o czymś zapomina da radę pozacierać po sobie ślady i nagle pamiętać o wszystkich drobnych szczegółach planu? Czy mu się uda? Co się z nim stanie?



Blaze to niegruba książka, moim zdaniem zupełnie nie w stylu Kinga. Choć są takie „Kingowe” teksty, mające chyba za celu pokazać to, że autor jest wiecznie młody, ale jednak książka zdecydowanie wyróżnia się na tle innych. Zero jakiegokolwiek dreszczyka emocji czy napięcia, a sama historia momentami jest bardziej tragiczna i dramatyczna, aniżeli sensacyjna. A książka najbardziej wyróżnia się chyba samym pomysłem na fabułę. Autor w przedmowie sam ostrzega, że jest to książka „do szuflady”, więc nie należy oczekiwać od niej zbyt wiele i właśnie z takim podejściem należy ją czytać, bo inaczej nasze ambicje jej względem i zupełnie mogą się roztrzaskać. Język jak zawsze u Kinga – generalnie średnio literacki, momentami aż na siłę młodzieżowy. Sam pomysł na fabułę jest dość ciekawy, jednak akcja momentami toczy się niczym flaki z olejem, a napięcia też często tu brak. Czy to przez to, że akcja działa się na dwóch płaszczyznach czasowych? Nie wiem, ale nie zmienia to faktu, że czasami nudziłam się czytając ją. Były momenty, w których uśmiałam się podczas jej czytania, zwłaszcza jak tytułowy Blaze rozmawia ze swoim zmarłym kumplem, który daje rady swojemu byłemu partnerowi – przygłupowi. W końcu ktoś musi nim kierować... Były też momenty smutne, zwłaszcza kiedy poznajemy tragiczną historię dzieciństwa Blaza, ale niestety, jak już wspominałam, napięcie oraz akcja, w tej książce zdecydowanie zawiodły. A szkoda, bo można było z tego pomysłu wycisnąć o wiele więcej i książka mogła wypaść o wiele lepiej, ale jednak nie wyszło. A może to ja jestem zbyt wymagająca? 

niedziela, 11 sierpnia 2013

Stukostrachy

Tytuł: Stukostrachy
Autor: Stephen King
Wydawnictwo: Prószyński i s-ka
Ilość stron: 830
Ocena: 4.5/6


W nocy, gdy cały dom już śpi,
Stukostrachy, Stukostrachy stukają do drzwi.
Chciałbym stąd uciec, lecz boję się,
że Stukostrach zabierze mnie.






Pamiętacie ze swojego dzieciństwa jakiś wierszyk lub postać, którymi Was straszono, jak byliście niegrzeczni? Jakieś potwory spod łóżka, brzydcy panowie albo coś jeszcze innego? A co jeżeli postacie z takich wierszyków istnieją naprawdę? A może to Stukostrachy?

Każdy, kto słyszał o Stephenie Kingu i jego twórczości, słyszał zapewne również o jednej z jego bardziej znanych książek pt. Stukostrachy, opowiadającej o sennym miasteczku Haven, w którym zaczynają dziać się różne dziwne rzeczy... Wyobraźcie sobie las, mroczny i wielki. To właśnie w nim Bobbi Anderson podczas spaceru ze swoim psem potyka się o jakąś dziwną rurę. Cóż to może być? Kobieta zaczyna kopać i to od tego się wszystko zaczęło...To zmienia wszystkich mieszkańców miatseczka, poza jednym, poza przyjacielem Bobbi – pisarzem Jimem Gardnerem. Dlaczego tak jest? Co odkopie Bobbi? Dlaczego wszyscy tak się zmieniają? I czym są tajemnicze, tytułowe Stukostrachy? Czemu od tego miejsca bije zielona poświata?


Przed lekturą tej książki nie miałam względem niej żadnych oczekiwań, a dodatkowo nie czytałam żadnych opinii na jej temat w Internecie. Po prostu dostałam ją któregoś dnia od mojego Ukochanego i zabrałam się za jej czytanie. I wbrew wielu negatywnym opiniom na jej temat, mi ona przypadła do gustu i w mojej ocenie wypada ona o wiele lepiej niż np. Komórka. Dlaczego? Choć po raz kolejny pojawia się postać pisarza, jak np. w Misery czy w Lśnieniu (książki jeszcze nie czytałam ale widziałam film), sam pomysł na książkę wydaje się ciekawy. Tu jakieś zmiany, szalone wynalazki, niewyczerpane pokłady sił i mieszkańcy, którzy zachowują się jak naćpani. A do tego pisarz – alkoholik z kawałkiem metalu w głowie, który nie wie o co w tym wszystkim chodzi. Moim zdaniem King ma mistrza w tworzeniu fajnych pomysłów i niewykorzystywaniu ich do końca. Czy w Stukostrachach również tak było? Nie powiedziałabym. Idea wykorzystana na przyzwoitym poziomie, choć zdecydowanie mógłby wycisnąć z niej o wiele więcej. Ale jest ok. Do tego język i styl pisania charakterystyczne dla Kinga, generalnie średnio literacki język, młodzieżowy, ale lekki i przyjemny w czytaniu i sprawiający, że czytelnik nie chce się oderwać od książki. Jednak ostatnia pozycja autora - Joyland - podobała mi się o wiele bardziej, ale nie zmienia to faktu, że Stukostrachy wypadają pozytywnie w moich oczach. Ba! Zdecydowanie lepiej niż jej ekranizacja z 1993 roku, z Jimmy Smits oraz Marg Helgenberger w rolach głównych. W filmie Bobbi odebrałam jako kobietę zalatującą trochę na typową rozkojarzoną i zakochaną nastolatkę i to w dodatku blondynkę, jednak w książce wywołała u mnie zupełnie inne odczucia i wyobrażenia. No cóż, należe do grona tych ludzi, którzy uważają, że książki są lepsze od filmów;)
Czasami człowiek sądzi, że ujrzał już dno studni ludzkiej głupoty, ale spotyka kogoś, dzięki komu dowiaduje się, że ta studnia jednak nie ma dna
Podsumowując - polecam Stukostrachy, nie tylko fanom literatury grozy, lecz bardziej miłośnikom fantastyki przeplatanej z rzeczywistością. Ciekawa książka warta przeczytania. Lekka pozycja na umilenie letniego dzionka czy wieczoru;)

wtorek, 30 lipca 2013

Joyland

Tytuł: Joyland
Autor: Stephen King
Ilość stron: 336
Wydawnictwo: Prószyński i S-ka
Ocena: 5.5/6


Mogę wam tylko powiedzieć to, co sami wiecie: niektóre dni to skarb. Nie ma ich wiele, ale sądzę, że w życiu każdego jest takich kilka. Życie nie zawsze jest ustawioną grą. Czasem nagrody są prawdziwe. Czasem są cenne.





Wierzycie w duchy? Czy w Strasznym Domu w wesołym miasteczku może straszyć prawdziwy duch, zamordowanej tam dziewczyny? W jakiej formie jest King, jak się spisał w nowej książce?

Joyland to nazwa sporego wesołego miasteczka, w którym w trakcie wakacji zatrudnia się nasz bohater -  student Devin Jones i na wstępie słyszy o duchu straszącym w jednym z miejsc w swojej pracy. Właścicielka domu, w którym wynajmuje pokój, opowiada mu historię zamordowanej tam dziewczyny, której duch rzekomo tam straszy. Czy to prawda? Skoro tak, to dlaczego po tylu latach nie odnaleziono jej mordercy? Czy Devin spotka ducha? Czy odkryje co tam się stało? A przede wszystkim – czy spełni się w swojej pracy?

Joyland jest książką wyjątkową. Jest inna niż wszystkie książki Kinga, z którymi miałam dotychczas kontakt. Czytałam poruszającą Zieloną Milę, a także Komórkę czy Desperację, które wypadły dość średnio, czytałam również dramatyczną Misery, będącej klasyką jego twórczosci, jednak w żadnej z nich nie przeleciały mi po plecach ciarki. Joyland łączy w sobie wiele rzeczy. Jest wątek kryminalny, związany z owym zabójstwem, ale znajdziemy także paranormalne zjawiska jak duchy, które dodają książce atmosferę tajemniczości czy mroku. Trzeba przyznać, że King wpadł na ciekawy pomysł żeby duch miał konszachty z chorym chłopcem na wózku inwalidzkim. Jest to zdecydowanie jedna z lepszych książek owego króla grozy. Akcja rozkręca się dość długo, co jest zdecydowanym minusem. Do tego główny bohater, będący jednocześnie narratorem, często rozwodzi się na temat swojej pierwszej miłości i złamanego serca, no ale cóż, widocznie element, bez którego autor nie wyobrażał sobie tej pozycji. Ja zmieniłabym trochę proporcje w tej książce. Mniej owego leczenia złamanego serca, więcej o duchu lunaparku, więcej straszenia, bo choć naprawdę ciekawy pomysł, to mógłby być naprawdę o wiele bardziej rozwinięty. Devin Jones, choć trochę ciapowaty i generalnie średnio męski, wzbudził moją sympatię. Wzbudzili ja także inni bohaterowie tej książki, nawet postać, która później okazała się kimś niekoniecznie dobrym;) Na okładce jest napisane, że podobnoć poza horrorem i kryminałem, jest to także słodko-gorzka opowieść o dojrzewaniu. Ja jednak tego nie potrafiłam zauważyć. Może ktoś inny to wychwycił;) Przez pewien czas miałam wrażenie, że w tej książce King pozbył się swojego, na siłę młodzieżowego i średnio kulturalnego języka, jadnak zdarzały się takie wstawki, ale nie przeszkadzają one w czytaniu;)

Mamy jednak nadzieję, że zawsze będziecie wspominać czas spędzony w Joylandzie jako coś wyjątkowego. Nie sprzedajemy mebli. Nie sprzedajemy samochodów. Nie sprzedajemy ziemi, domów ani funduszy emerytalnych. Nie mamy żadnych celów politycznych. Sprzedajemy zabawę.




Podsumowując, Joyland jest książką naprawdę ciekawą i wartą przeczytania, choć ma swoje minusy, jednak polecam ją każdemu. Nawet, a chyba szczególnie osobom, które nie miały kontaktu z twórczością Kinga. Wyróżnia się na tle tych, które czytałam. Brak tu postaci pisarzy czy grupki ludzi walczącej ze złem, co częste jest w jego książkach. Tu tego brak i moim zdaniem King bardzo dobrze na tym wyszedł, a pozycja tylko zyskała;)

środa, 13 marca 2013

Desperacja

Tytuł: Desperacja
Autor: Stephen King
Wydawnictwo: Albatros
Ilość stron: 542
Ocena: 3.5/6


Portfel. Są w nim wszystkie Twoje dowody tożsamości. Będą pod ręką na wpadek, gdybyś zapomniał kim jesteś.







Z czym Wam się kojarzy słowo desperacja? Założę się, że nie przyszła Wam na myśl nazwa miasteczka przy pustynnej drodze, potężny, szalony  policjant czy stan Nevada. Przeczytajcie tę książkę, zacznie Wam się z tym kojarzyć. Ja sama jestem właśnie świeżo po lekturze tej pozycji.

Akcja Desperacji dzieje się właśnie w niewielkim, górniczym miasteczku, położonym w samym centrum pustyni, a jego nazwa jest także tytułem książki. Jest opustoszałe, zostały tam pozostawiane w bezładzie budynki, same zwierzęta, takie jak kojoty i myszołowy. W tej miejscowości jest także jeden mieszkaniec, Collie Entragian, który nazywa się jedynym i największym sprawiedliwym w tamtym terenie. Kiedy podróżni trafiają w te okolice spotykają właśnie tego mężczyznę, potężnego i przerażającego. Wszyscy, którzy zostają przez niego złapani są także przez niego więzieni i torturowani. Wszyscy trafiki tu przypadkowo, a teraz łączą siły, żeby pokonać swojego wroga,  owego potężnego i szalonego policjanta. Teraz wszyscy pojmą znaczenie słowa desperacja. Co zrobią? Do czego się posuną, do jakich czynów, żeby pozbyć się wroga? Jak skończy się ta historia?

Życie to jednak coś więcej, niż tylko ucieczka przed bólem.

Jak widać po księciowych stosikach, mój Książe postawił sobie za cel bardzo obficie wzbogacić moją biblioteczkę o książki Stephena Kinga. Desperacja jest właśnie jedną z tych książek. Podchodziłam do niej z dość dużym entuzjazmem i generalnie trochę się zawiodłam. Przyznaję, sam pomysł na książkę ciekawy, kilka osób uwięzionych w opustoszałym miasteczku i próbujący uratować swoje życie i przeciwstawić się złu, ale szkoda, że pomysł niewykorzystany. Podczas czytania Desperacji nie było ani jednego momentu, w którym przeszłyby mi po plecach przysłowiowe ciary. Są momenty pełne napięcia, ale także jest wiele momentów, które się ciągną niemiłosiernie. Język generalnie jest dość banalny i prosty. King jest okrzyknięty mistrzem grozy, lecz w Desperacji jakoś tego nie było widać, którą uważam za dość przeciętną. Nie zachwyca, nie jest książką, nad którą należy się rozwodzić i piać z zachwytu, ale jednocześnie książką lepszą od Komórki. Zdecydowanie nie polecam komuś, kto tak jak ja zaczyna swoją przygodę z twórczością Kinga, który jednak ma to coś, i ciągnie dalej do jego książek. Wytworzył swój styl i pewną powtarzalność, bo tak jak i w Komórce mamy grupkę ludzi, która łączy siły i walczy ze złem. Reasumując, nienajgorsza, acz dość przeciętna i przeciągnięta, można przeczytać, ale są lepsze książki w twórczości Stephena Kinga. A Księciowi dziękuję za ksiażkę:*

sobota, 26 stycznia 2013

Zielona mila

Tytuł: Zielona mila
Autor: Stephen King
Wydawnictwo: Albatros
Ilość stron: 416
Ocena: 5.5/6

Każdy musi umrzeć, wiem, że od tej reguły nie ma wyjątku, ale czasami, Boże mój, Zielona Mila jest taka długa.







Któż nie słyszał o Zielonej mili - kultowej książce autorstwa Stephena Kinga? Chociaż pewnie większej ilości ludzi ten tytuł kojarzy się raczej z filmem na podstawie której w 1999 roku powstał znany i głośny film. Tak, ja też dużo słyszałam, kupiłam książkę, a ta wyczekała się na swoją kolej, a film widziałam tylko fragmentami.

Zielona mila jest pozycją zbudowaną na zasadzie retrospekcji, a głównym bohaterem i narratorem jest Paul Edgecombe, który będąc w domu starców, spisuje swoje wspomnienia związane z pracą w stanowym więzieniu w Cold Mountain, gdzie w czasach, w których pracował, wykonywało się karę śmierci i to tam na bloku E przestępcy spędzają ostatnie chwile przed wykonaniem wyroku. Czeka tam kilku mężczyzn, ale jednak najbardziej zwraca na siebie uwagę jeden z nich -  John Coffey. A czemu tak się dzieje? Jest to murzyn, który jest zadziwiająco wielki i wiecznie ma dziwnie załzawione oczy. Jest to człowiek jednocześnie zadziwiająco silny jak i zadziwiająco wrażliwy, a także potrafi uzdrowić dotykiem, a siedzi tam, bo został skazany za morderstwo dwóch dziewczynek. Tylko Paul Edgecombe wierzy w jego niewinność i postanawia odkryć czy John został słusznie skazany… Czy ten mężczyzna o załzawionych oczach mógł dokonać tego morderstwa? Czy to rzeczywiście on? Czy to jest słuszny wyrok? Czasami nie ma żadnej różnicy między ocaleniem i potępieniem.

Zielona mila jest książką zadziwiającą i podejmującą bardzo ważny i kontrowersyjny temat jakim jest kara śmierci i słuszność skazywania na nią więźniów. No bo co zrobić skoro tej karze został poddany człowiek niesłusznie skazany? Jest to pozycja nader wzruszająca, dawno żadna książka mnie tak nie poruszyła. W Zielonej Mili jest podejmuje temat wielkiej wrażliwości, cierpienia, a chyba przede wszystkim niesprawiedliwości. Fakt, czasem w książce przebrzmiewał zbyt moralizatorski ton, ale pozycja jest naprawdę dobra i warta przeczytania. Spotkałam się z różnymi opiniami na temat tej pozycji, a mi się podobała. Nie jest to horror czy thriller, z którymi King jest kojarzony. Zielona mila jest swoistym dramatem, z którym warto się zapoznać.


wtorek, 8 stycznia 2013

Komórka

Tytuł: Komórka
Autor: Stephen King
Wydawnictwo: Albatros
Ilość stron: 427 (wyd. kieszonkowe)
Ocena: 3/6

Dopiero później zdał sobie sprawę, że ciało samo wie, jak walczyć, kiedy trzeba. Na co dzień ukrywa tę wiedzę przed swoim właścicielem, tak samo jak ukrywa umiejętność biegania, przeskakiwania przez strumień, pokazywania komuś środkowego palca albo umierania, kiedy nie ma innego wyjścia.






Stephen King jest znanym pisarzem, którego wiele pozycji zostało zekranizowanych. Dzięki mojemu Księciowi miałam okazję nazbierać już kilka książek autorstwa Kinga, a Komórka jest jedną z nich.

Boston, pierwszy października, o 15:03  rozdzwoniły się telefony komórkowe na całym świecie. Po tych sygnałach ludzie zaczynają zmieniać się w coś strasznego, dzikiego, bezrozumnego i pałającego żądzą mordu tak, że są oni nazwani "telefonicznymi szaleńcami". Clayton Riddell – twórca komiksów – jest typem „bezkomórkowca”, co jest nader dziwne w dzisiejszym świecie, więc stoi tylko jak otępiały patrząc się na to co dzieje się z resztą ludzi, jak zmieniają się w monstra. Gdzieś poza Bostonem znajdują się  jego żona i syna, a piesza wędrówka do tego miejsca będzie dla niego prawdziwym koszmarem. Jedynym bezpiecznym miejscem jest centrum stanu Maine, obszar znajdujący się poza zasięgiem telefonii komórkowej. Spotyka on przypadkowo Toma i nastoletnią Alice, którzy również nie posiadają komórek i teraz razem postanawiają połączyć siły i uciec od ataku zombie. Czy Claytonowi uda się uratować żonę i syna? Co stanie się z nim i jego nowymi znajomymi?

Komórka należy do pozycji, które czyta się naprawdę szybko. Język jest prosty, tak samo jak cała fabuła nie jest skomplikowana. Sam pomysł na inwazję zombie przy użyciu komórek jest naprawdę ciekawa, moim zdaniem autor nie wykorzystał do końca. Jest atak na początku książki, a później cisza, brak ataków czy czegokolwiek. Jak Misery tego samego autora bardzo mi się podobało, to Komórka już nie wywarła na mnie takiego wrażenia. Jej akcja jest dość monotonna, bez szczególnych zwrotów akcji, taka dość przeciętna… Ot, takie czytadło, nic więcej. Jak komuś się nudzi, to może przeczytać. Ja i tak dalej zamierzam czytać książki autora, zwłaszcza te, które dostałam od Księcia.


poniedziałek, 3 grudnia 2012

Misery

Tytuł: Misery
Autor: Stephen King
Wydawnictwo: Prószyński i spółka
Ilość storn: 448
Ocena: 6/6

Nie potrzebował psychiatry, żeby stwierdzić, iż pisanie miało swoją autoerotyczną stronę – zamiast walić konia, tłuczesz maszynę do pisania, przy czym jedno i drugie polega na szybkości i sprawności dłoni oraz szczerym zaangażowaniu w sztukę samozaspokojenia.





Nigdy wcześniej nie miałam styczności z twórczością Kinga, choć od dawna miałam na niego sporą ochotę i to od dawna, ale mój Książę z bajki postarał się, żebym miała co czytać, zwłaszcza Kinga. Bo któż o nim nie słyszał? Najbardziej wpływowy pisarz Hollywood, na podstawie jego książek nakręcono wiele filmów, na podstawie Misery także.

Na początku książki jesteśmy świadkami wypadku Paula Sheldona, który w tej książce jest jednocześnie narratorem. Jest on autorem poczytnych i tandetnych romansideł, w których główną bohaterką jest właśnie Misery i to dzięki tej serii zdobył wielką popularność. Jednak mężczyzna miał już dość tej postaci i w swojej ostatniej książce ją uśmierca. Kiedy po wypadku odzyskuje przytomność budzi się w domu swojej zagorzałej fanki, która jest rozżalona śmiercią Misery. Dziewczyna opiekuje się Paulem, daje mu prochy, na których jako była pielęgniarka zna się bardzo dobrze. Swoistą opłatą za tą opiekę ma być napisanie kolejnej książki z Misery jako główną bohaterką. Annie za wszelką cenę chce dostać tę książkę,  a także chce mieć autora na wyłączność, a to że życie autora staje się koszmarem.

Jak już wspomniałam Misery dostałam od mojego Księcia z bajki, dopiero teraz się za nią zabrałam. I zapewniam, że to nie jest moje ostatnie spotkanie z autorem, na pewno sięgnę jeszcze po inne jego książki, zwłaszcza, że na półce stoją kolejne dwie czy trzy pozycje. Książkę czyta się naprawdę szybko i nie sposób się od niej oderwać. Do tego wielkie brawa dla autora za ciekawie skonstruowaną fabułę thrillera psychologicznego, choć King znany jest ze swoich horrorów. W 1990 roku na podstawie tej książki powstał film o tym samym tytule, który koniecznie będę musiała zobaczyć! Po tej jednej książce nie dziwię się, że Stephen King jest tak popularny, bo pisze naprawdę dobrze. Trzeba zabrać się za kolejne pozycje autora i to koniecznie w najbliższym czasie!