Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Fabryka Słów. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Fabryka Słów. Pokaż wszystkie posty

środa, 15 lipca 2020

"Upiór w ruderze" Andrzej Pilipiuk

Tytuł: Upiór w ruderze
Autor: Andrzej Pilipiuk
Wydawnictwo: Fabryka Słów
Ilość stron: 376
Ocena: 4.5/6



Słyszysz te jęki resorów, młody? – zapytał komendant. – To stal szepcze nam, z czego powinny być nasze jaja!
– Ku chwale Ojczyzny!






Bardzo lubię twórczość Pilipiuka, jednak jakoś dawno nie miałam okazji sięgać po żadne jego książki, aż w końcu w ramach pakietu Legimi zobaczyłam jego najnowszą książkę, wydaną całkiem niedawno i w końcu zabrałam się po wytęsknionego Pilipiuka. Co prawda od lat obiecuję sobie, że zabiorę się za Dzienniki Norweskie i Oko Jelenia, ale dzięki pakietowi na czytniku i wyzwaniu Abecadło z pieca spadło (i literki U na lipiec) zabrałam się za nowość w postaci książki pt. Upiór w ruderze

Jak może się skończyć przygoda, w której biorą udział trzy niezbyt rozgarnięte dziewoje i zdobyczna armata Pradziadunia? Wiadomo - wystrzałowo! Ale to dopiero początek ambarasu! Bo przejście ze stanu ciała do stanu czystego ducha jest relatywnie proste. Gorzej, że gdy ciało grzeszne za życia pozostawia na czystym duchu pewne... przybrudzenia. Kwalifikuje się wtedy dusza do pokutowania, a pokutowanie jest męczące. Ale to nie znaczy, że nie może być zabawne. Pałac w Liszkowie, przerobiony na potrzeby rzeczonej pokuty, na najprawdziwszy Straszny Dwór, stanie się zatem areną zdarzeń nieprawdopodobnych. I przerażających. I wielce zabawnych. Oczywiście, w zależności od tego, którego uczestnika owych wydarzeń o zdanie zapytacie.
                                                                         opis wydawcy
Upiór w ruderze nie należy do żadnej pilipiukowskiej serii, więc tym chętniej sięgnęłam, co by na nowo wejść w świat i styl pisarski Wielkiego Grafomana, a i do tego jak zawsze piękne ilustracje, które serwuje wydawnictwo, jak to bywa przy twórczości Pilipiuka – rysunki autorstwa Andrzeja Łaskiego. Stary pałac, duchy, czarny humor, ironia, przerysowania – coś czego mi zdecydowanie brakowało i sporo w tym z charakterystycznej pisaniny pisarza, ale jednocześnie jest tu powiew świeżości. W końcu coś spoza serii, więc są nowi bohaterowie oraz oderwanie się od znajomych czytelnikom schematów i postaci. Lekkość pióra Wielkiego Grafomana, pomysł i poczucie humoru sprawiły, że książkę czytało mi się naprawdę szybko i bardzo przyjemnie, w końcu jego twórczość bawi mnie już od dobrych kilku lat. Panny Liszkowskie nie skradły może mojego serca tak jak Kuzynki, ale nie wciąż bawią i wywołują niejednokrotnie uśmiech na twarzy. Pomysł na pięćsetletnią pokutę w starym zamku jest naprawdę ciekawy, a i nie zabrało przerysowań, czarnego humoru i ironii. Jakież to charakterystyczne na prozy Pilipiuka… I jakże ja za tym tęskniłam!

Upiór w ruderze jest książką, którą zdecydowanie mogę polecić. Co prawda nie urzekła mnie tak jak Aparatus, ale nie zmienia to faktu, że spędziłam z nią czas naprawdę miło i równie dobrze się ubawiłam. Lekkie, przyjemne, zabawne…Może w końcu zabiorę się niebawem za Oko Jelenia czy Dzienniki Norweskie. Osobiście polecam!

Książka bierze udział w wyzwaniu Abecadło z pieca spadło. 

sobota, 30 kwietnia 2016

"Wampir z MO" Andrzej Pilipiuk

Tytuł: Wampir z MO
Autor: Andrzej Pilipiuk
Wydawnictwo: Fabryka Słów
Ilość stron: 480
Ocena: 2.5/6



Sami widzicie, mózg wam zgnił, a gadacie z sensem, to znaczy, że dusza nie istnieje! Zombiaki są z grubsza jak ludzie.






Twórczość Andrzeja Pilipiuka poznałam już kilka lat temu, zapałałam od razu do niego sympatią i tak zostało do dziś. Właśnie dlatego podczas ostatniej wizyty w bibliotece zgarnęłam z półki książkę pt. Wampir z MO.

W książce tej poznajemy kolejne losy bohaterów z książki Wampir z M-3 mieszkających na warszawszkiej Pradze – wampirów Michała, Igora oraz Kasi. Tym razem są to opowiadania, powiązane ze sobą dość luźno, a serwujące sporą dawkę najróżniejszych postaci. Jakie losy im się przytrafią? Jaka ich rola będzie w Milicji Obywatelskiej? Co znajdziemy w poszczególnych opowiadaniach?
Major zdjął czapkę i teraz dopiero student spostrzegł na jego głowie imponujące rogi. - Zawarliście pakt z diabłem, to nie powinniście się niczemu dziwić. Piekło zawsze płaci fałszywym pieniądzem. 
Wampir z MO to kolejna pozycja Wielkiego Grafomana w moim czytelniczym życiu. Zabrałam się za nią bez większych oczekiwań, bo tak generalnie za wampirami nie przepadam. Zawsze stroniłam od Zmierzchu czy Pamiętników wampirów i tym podobnych. Kiedyś dałam szansę Wampirowi z M-3, teraz przyszła kolej na następne losy bohaterów – Wampira z MO. Czytało mi się ją naprawdę szybko, zresztą jak większość książek Pilipika, a wszystko za sprawą bardzo lekkiego pióra autora. Bohaterów w książce było dość sporo, a nie są oni zbyt dopracowani. Pomysły na opowiadania też nie do końca doszlifowane... Klimat PRL-u, MO, także niezbyt dopracowany, a do tego zombie i wampiry, za którymi nie przepadam... Wszystko po podsumowaniu daje średni efekt....

Wampir z MO w moim odczuciu wypadł średnio, wręcz dość marnie. Niedoszlifowana, niedopracowana... Taka czasami dość mdła... Czytało się szybko, ale nie jest to nic więcej niż tylko lekkie, niezobowiązujące i niezbyt ambitne czytadło.

poniedziałek, 31 sierpnia 2015

"Carska manierka" Andrzej Pilipiuk

Tytuł: Carska manierka
Autor: Andrzej Pilipiuk
Wydawnictwo: Fabryka Słów
Ilość stron: 347
Ocena: 4/6


 
Ale na miłość i głupotę nie ma lekarstwa... A może jest ? Może miłość to też wirus ? Przecież atakuje nagle, oszałamia na parę tygodni, a potem mija albo przechodzi w łagodniejsze stadium chroniczne.






Carska manierka to kolejna książka autorstwa Andrzeja Pilipiuka, jaką miałam okazję przeczytać. Wielki Grafoman napisał ich naprawdę wiele, więc co jakiś czas sięgam po kolejne jego pozycje, a szczególnie darzę sympatią jego zbiory opowiadań, więc tym bardziej nie miałam obiekcji przy zgarnianiu tej pozycji z bibliotecznej półki.

Jak już wspominałam Carska manierka to zbiór ośmiu opowiadań które można sobie dawkować albo przeczytać jednym tchem. Miód umarłych opowiada o dziwnym trzmielim miodzie oraz splądrowanych mogiłach z powstania styczniowego. Czarne parasole to połączenie lat 20. ostatniego stulecia oraz cyfrowych aparatów. Tajemnica Góry Bólu to opowiadanie o poszukiwaniu Arki Noego przez Pawła Skórzewskiego oraz jego krewnym Aleksandrem… Pozostałe opowiadania to Album, Rehabilitacja Kolumba, Śmierć pełna tajemnic, Na dnie mogiły oraz Manierka… O czym one opowiadają? Na jakie pomysły przy ich tworzeniu wpadł Wielki Grafoman?

Nie skleisz stłuczonej szklanki. Nic już nie będzie takie, jak dawniej - czytałem, notując jednocześnie. Zacznij żyć bardziej w teraźniejszości. Pył wieków niech zalega w spokoju. Co się stało, nie odstanie się. Dziewczyna jest piękna, ciepła i miękka. Kości i kamienie są zimne, twarde, martwe. Nie wskrzesisz zapomnianych miejsc, czasów ani opowieści.

Carska manierka to zbiór, który zdecydowanie przypadł mi do gustu. Najbardziej chyba spodobało mi się opowiadanie pt. Czarne parasole – muszę przyznać, że autor wpadł na bardzo interesujący pomysł na opowiadanie i dość ciekawie go zrealizował. Zresztą wszystkie opowiadania trzymają odpowiedni poziom. Różnią się od siebie fabularnie, ale jednak tworzą klimatycznie jedną, spójną całość… Są lepsze i gorsze tytuły w tym zbiorze, ale jednak żadne z nich jakoś drastycznie nie odstaje. Andrzej Pilipiuk napisał te opowiadania w charakterystycznym dla siebie stylu, językiem godnym Wielkiego Grafomana… Każde z nich ciekawie spuentowane, nieraz zakończenie mnie zaskoczyło i wywołało na mojej twarzy uśmiech. Generalnie dość dobrze napisana książka – ciekawa oraz wciągająca. 

Carska manierka to książka godna polecenia i przeczytania. Solidna, porządna dawka opowiadań fantasy, z którymi bardzo miło spędziłam czas. Naprawdę ciekawa pozycja – zdecydowanie warto po nią sięgnąć. Zapewni ona miło spędzony czas – polecam!

Carska manierka i sushi <3



środa, 26 sierpnia 2015

"Rzeźnik drzew" Andrzej Pilipiuk

Tytuł: Rzeźnik drzew
Autor: Andrzej Pilipiuk
Wydawnictwo: Fabryka słów
Ilość stron: 488
Ocena:2,5/6



Jak kto nie żyje, to ma nie fikać, tylko grzecznie w piachu leżeć. A jak nie leży, to nasz zafajdany obowiązek takiego położyć.







Andrzej Pilipiuk to jeden z tych autorów, po których sięgam z wielką chęcią w ramach odstresowania. Właśnie jedną z jego książek jego autorstwa po jaką sięgnęłam jest właśnie pozycja pod tytułem Rzeźnik drzew.

Rzeźnik drzew jest zbiorem dwunastu opowiadań, a ich tytuły to chociażby Operacja „Jajca”, Serce kamienia, Ślad oliwy na piasku czy Sprawa Filipowa. Co prawda nie są ze sobą połączone fabularnie, ale jednak mają swój motyw przewodni – postać profesora Skórzewskiego, który przewija się w części opowiadań… Jakie przygody go spotkają tym razem? Co takiego go spotkało? Jacy są bohaterowie pozostałych opowiadań?


Elektronika - ziemska cywilizacja właśnie tym wynalazkiem ostatecznie podpisała na siebie wyrok śmierci i otworzyła śluzy, przez które wpłynie jad zagłady. Już wcześniej nietrwałość wyrobów sprawiła, że żyli pośród gór śmieci. Internet pozwolił wprowadzić ten śmietnik bezpośrednio do domów, serc i umysłów.

Rzeźnik drzew to jedna z tych opowiadaniowych pozycji Pilipika – kolejna, z jaką miałam kontakt, no i jedna (i kolejna) z tych, które mam na swojej półce, a lekturę mam za sobą…. Zaczęłam czytać i muszę przyznać, że przebrnęłam przez nią naprawdę dość szybko. Muszę przyznać, że to chyba jeden z gorszych zbiorów w wykonaniu Pilipiuka. Co prawda lubię sposób w jaki Andrzej Pilipiuk posługuję się językiem - bardzo lekki i przyjemny w odbiorze… Opowiadania jakie pisze są pełne pomysłów, które równie dobrze można by wykorzystać w powieściach – pod warunkiem dobrego i konsekwentnego wykorzystania tematu. Jednak żadne z opowiadań nie zapadło jakoś szczególnie w pamięć - mogłyby być o wiele bardziej doszlifowane… Klimat jest naprawdę szczególny, charakterystyczny dla autora - Carska Rosja, PRL czy chociażby wieś na zachodnim pomorzu… Takie otoczenie będące tłem w twórczości Plipiuka bardzo mi się podoba, jednak nie zmienia to faktu, że opowiadania były mdławe… No cóż, bywa i tak… Wielki Grafoman nie bez przyczyny zdobył takie miano…

Ziemska cywilizacja dokonała dziwnego skrętu, coś przetrąciło jej kręgosłup. Nie potrafili w porę zatrzymać postępu i teraz technika pożera świat. Nawet nie dostrzegają, jak bardzo zmieniła się ich mentalność... Nie umieją już żyć bez ułatwień. Zmiękli, zdegenerowali się, wyrodzili. Nie są w stanie cieszyć się codziennym trudem, wysiłkiem, bólem zmęczenia. Płaczą, że nie mają prac, a jednocześnie od setek lat konstruują coraz wymyślniejsze maszyny, by się od tej pracy uwolnić.


Podsumowując, zbiór opowiadań Andrzeja Pilipiuka pt. Rzeźnik drzew jest pozycją, która jakość szczególnie nie zapada w pamięć… Nie ukrywam, że w moim odczuciu autor jest lepszy w swoich opowiadaniach, aniżeli w powieściach, jednak ten zbiór i tak nie jest jakiś szczególny… Jednak miło spędziłam z tą książką czas....

wtorek, 11 sierpnia 2015

"Zaginiona" Andrzej Pilipiuk

Tytuł: Zaginiona
Autor: Andrzej Pilipiuk
Wydawnictwo: Fabryka słów
Ilość stron: 352
Ocena: 4/6



Nasza rzeczywistość jest jak zamarznięty staw. Większości ludzi wystarczy ślizganie się po powierzchni. Czasem jednak lód trochę nadpęknie.






Twórczość Andrzeja Pilipiuka poznałam już parę lat temu, w czasach liceum, a to wszystko dzięki mojemu poloniście, który co rusz podrzucał mi nazwiska kolejnych autorów oraz tytuły kolejnych książek (bio-chem tak bardzo;). Z racji tego, że sam jest wielkim fanem Jakuba Wędrowicza polecił mi właśnie Andrzeja Pilipiuka i tak już trwa ta historia, która w moim przypadku zaczęła się od serii o kuzynkach Kruszewskich. No i czas na jej nową część napisaną po 10 latach, na Zaginioną...

Książka składa się z dwóch części. Pierwsza – dłuższa – to właśnie Zaginiona, opowieść o wyspie Friesland, wyspie, której nie ma na mapach... Jednak na jednej z aukcji kuzynki poznają niezbyt bogatą dziewczynę, z którą rywalizują o wygranie specjalnej mapy skreślonej na koziej skórze, mapy owej wyspy... Katarzyna oraz Stanisława dają młodej kobiecie wygrać tę mapę, ale jednak okazuje się, że muszą się dostać do tego miejsca, a jedyną osobą która im może pomóc jest właśnie ta dziewczyna.... Drugą częścią jest opowiadanie pt. Czarne skrzypce, które podejmuje temat dziwnego instrumentu, który zmienia osoby, które na nim grają... I właśnie na jego trop natrafiają kuzynki Kruszewskie...

Są tacy, którzy coś robili i w rezultacie odchodzą spełnieni, pozostawiając po sobie wspaniałe kolekcje, bogate biblioteki, własnoręcznie wymalowane obrazy lub inne przedmioty stanowiące efekt wieloletniej pracy twórczej. Ale często obok nas żyją ludzie, których potrzeby kulturalne i ciekawość świata całkowicie zaspokaja medialna papka. Tacy, dla których wyzwaniem intelektualnym jest przeczytanie książki telefonicznej.

Zaginiona to książka, po którą sięgnęłam z nieskrywaną przyjemnością, ponieważ stęskniłam się już za kuzynkami Kruszewskimi... Pozycję czyta się naprawdę szybko i przyjemnie, a to za sprawą języka jakim posługuje się autor – lekki, trafiający do czytelnika, niezbyt prostacki, ale też nie jest jakiś bardzo poważny. Jednak muszę przyznać, że względem fabuły oczekiwałam trochę więcej. Opowiadanie Czarne skrzypce jest pod tym względem skonstruowane dość dobrze, ale jednak w Zaginionej jak na mój gust działo się trochę zbyt mało... Ale sam pomysł na wyspę, której nie ma na mapach, bardzo przypadł mi do gustu, naprawdę... Mógłby być tylko ciut lepiej wykorzystany. Postacie kuzynek wciąż charakterystyczne, utrzymane na dobrym poziomie... Momentami jedynie drażniły mnie opisy owej dziewczyny z aukcji, która wylicytowała mapę – Anny Czwartek. No bywa, nie zawsze wszyscy bohaterowie podejdą... Tak było w tym przypadku...

Przechodząc już do podsumowania - Zaginiona to pozycja lekka i przyjemna w odbiorze, jednak nie zmienia to faktu, że należy raczej do czytadeł, aniżeli do jakiejś literatury wyższych lotów. Pilipiuk ma ciekawe pomysły, jednak (jak w tym przypadku) nie do końca wykorzystane. Czasami mam wrażenie, że idzie na ilość wydanych książek, a nie na jakość... Jednak no cóż... Po inne książki chętnie sięgnę, ale bez większych oczekiwań... 

czwartek, 25 grudnia 2014

"Liżąc ostrze" Jakub Ćwiek

Tytuł: Liżąc ostrze
Autor: Jakub Ćwiek
Wydawnictwo: Fabryka Słów
Ilość stron: 294
Ocena: 1.5/6


Teraz podniósł z półki "Miasteczko Salem" Kinga. To z pewnością był autor, którego nikt z żyjących w czyśćcu od dawna nie widział. Czasu gdy tamten dawał się tu przenosić za pomocą używek, minęły lata temu, a od tamtej pory jego sny wypełniały tylko koncepcje następnych powieści.




Jakub Ćwiek to dość znany polski twórca książek fantasy, z którego twórczością miałam okazję już się zapoznać przy lekturze Chłopców, choć bardziej zasłynął z serii o Kłamcy, z którą nie miałam styczności. Teraz przyszedł czas na recenzję książki Liżąc ostrze tegoż autora.

Cóż tu pisać o fabule? Teoretycznie pogranicze horroru i kryminału, a główną rolę odgrywa tu  Kacper Drelich – podkomisarz, którego zadaniem było rozpracowanie grupy przestępczej i cudem unika śmierci. Co mu się przytrafia? Świadkami jakich przygód będziemy? Jak jego rodzina reaguje na jego pracę? Jakim jest człowiekiem? Z jakimi zadaniami się zmierzy?

Liżąc ostrze to książka na której się zawiodłam i nie zamierzam tego ukrywać. Czytałam ją naprawdę długo i miałam problem, żeby doczytać ją do końca. A jakie czynniki na to wpłynęły? Fabuła, która zupełnie nie trzymała mnie w napięciu i w moim odczuciu była do bólu nudna i zupełnie nieskomplikowana. Jak dla mnie – istne flaki z olejem. Do tego bohaterowie. Równie nudni co fabuła, do tego mdli, mało wyraziści i nie przykuwający uwagi. Tacy sobie. Język, jakim operuje autor mało literacki, prosty. Sama książka moim zdaniem jest zupełnie nudna i bez wyrazu. Naprawdę dawno się nie męczyłam tak przy żadnej książce. Naprawdę najsłabsza książka jaką czytałam od dłuższego czasu. No i cóż tu więcej pisać? Aż brakuje mi słów co by o niej pisać. Po prostu nudy. I jak można się domyślić - zdecydowanie odradzam jej czytanie, bo będzie to zupełnie zmarnowany czas.

czwartek, 8 maja 2014

"Dziedziczki" Andrzej Pilipiuk

Tytuł: Dziedziczki
Autor: Andrzej Pilipiuk
Wydawnictwo: Fabryka Słów
Ocena: 3/6



Świat wokół nas niekiedy okazuje się bardzo skomplikowany, niż nam się wydaje. A czasem jest bardzo prosty, choć wydaje się złożony.






Andrzeja Pilipiuka chyba nikomu nie trzeba przedstawiać. Tego pisarza kojarzy chyba każdy kto ma kontakt z literaturą w ogóle, a zwłaszcza z gatunkiem fantasy czy z twórczością naszych rodzimych twórców. Choć jego książki o Jakubie Wędrowiczu podbijają serca wielu czytelników i są jego najbardziej znanymi dziełami, to jednak o cyklu Kuzynki zapewne też słyszało wiele osób.


Dziedziczki to trzecia część sagi zatytułowanej Kuzynki opowiadających o ciotecznych siostrach Kruszewskich, księżniczce Monice i alchemiku Sędziwoju. Tym razem nasza trójka pięknych i wielowiekowych bohaterek buduje nowy dwór w malowniczej wiosce pełnej prostych ludzi – w Kruszewicach, majątku kuzynek. To typowa wioska, w której wszyscy o wszystkich wszystko wiedzą, a w dodatku jest pełna miejscowych alkoholików, popijając piwo w miejscowym sklepiku. Jak tam się odnajdą? Jakie gniazdko na wsi sobie uwiją? Jak ich domek? Tymczasem Sędziwój wpada w kłopoty, a Laszlo i Arminius prowadzą swoje własne, prywatne śledztwo. Jak potoczą się ich losy? Co im się przytrafi? Co wydarzy się w Kruszewicach? Jakie śledztwo prowadzą Laszlo i Arminius? Co stanie się z alchemikiem? I jakie przygody przytrafią się kuzynkom Kruszewskim i wampirzycy Monice?


Dziedziczki to książka, której byłam niezwykle ciekawa z powodu wcześniej czytanych tomów tej sagi, dlatego z wielką chęcią po nią sięgnęłam i czekałam na rozwój wypadków. Jest to kolejna pozycja w typowo pilipiukowym stylu – napisana w niezbyt skomplikowany sposób, opisując dobitnie, acz z uśmiechem, zwykłą, szarą rzeczywistość. Język jest prosty, lekki,niewymagający zbyt wiele od czytelnika. Bohaterki, których przygód jesteśmy świadkami, są jak we wcześniejszych częściach, charakterystycznymi, silnymi postaciami, które naprawdę polubiłam, aczkolwiek nie do końca podobało mi się przedstawione tu zachowanie wampirzycy Moniki, która była wyjątkowo inna i dziwna w porównaniu z jej poprzednimi zachowaniami. Moim zdaniem Dziedziczki wypadły gorzej aniżeli jej poprzedniczki, głównie za sprawą owego zachowania naszej wielowiekowej wampirzycy. Wielki Grafoman w tej kwestii się nie popisał – spodziewałam się innego zakończenia sprawy, innego zakończenia serii o tak ciekawych postaciach z jakimi mamy do czynienia. Niestety nie do końca mi się to nie podobało – tak fajnie zapowiadała się cała seria. No i to zachowanie Moniki... Szkoda, że tak wyszło, no ale cóż... Wydarzenia płyną dość leniwie, średnio zapadają w pamięć, ale czyta się wyjątkowo szybko i przyjemnie – jest wciągająca, lekka w odbiorze, charakterystyczna dla Pilipiuka...

Każdy problem, nawet jeśli z pozoru wydaje się nierozwiązalny, w rzeczywistości stanowi sumę kilku mniejszych problemów.

Czy polecam Dziedziczki? Tak, jeżeli chcesz poznać zakończenie trylogii o kuzynkach Kruszewskich, ale nie jest powalająca i nie zachwycająca. Jedna z gorszych pozycji Andrzeja Pilipiuka, z którymi miałam kontakt. Generalnie na tle wcześniejszych części sagi, ta wypada dość marnie.

czwartek, 1 maja 2014

"Dziecię ognia" Harry Connolly

Tytuł: Dziecię ognia
Autor: Harry Connolly
Wydawnictwo: Fabryka Słów
Ilość stron: 480
Ocena: 3/6



Jeśli już muszę wybierać pomiędzy konfrontacją z uzbrojonym szaleńcem a moją szefową, to zawsze wybieram uzbrojonego szaleńca.






Lubię książki fantasy, bo przenoszą do innego świata dlatego z chęcią po nie sięgam. Nie jest to bardzo często, ale jednak się zdarza z pewną dozą częstotliwości. Ostatnio miałam okazję przeczytać debiut Harry'ego Connolly'ego, o którym nigdy wcześniej nie słyszałam ani nigdzie nie czytałam;)

Dziecię ognia to historia mężczyzny, zwanego Ray Lilly, który już zaliczył odsiadkę w więzieniu i kilka kradzieży samochodów. Jest to człowiek wyjątkowy, bowiem nierzadko zdarza się, żeby cynik był jednocześnie tak wrażliwy na krzywdę innych. Tym razem jeździ po kraju ze swoją szefową - Annalise Powliss, którą z nienawiści najchętniej wrzuciłby do ognia lub zrzucił z klifu. Musi u niej odkupić swoje winy, a ich aktualnym zadaniem  jest powstrzymanie złowrogiego procesu, jaki dzieje się w miasteczku Hammer Bay. Bije tam źródło złowrogiej magii, którego strzeże drapieżca, który dzięki czarom zabija zupełnie niewinne dzieciaczki, przez co zagraża całemu niewielkiemu, miasteczku. Czy bohaterowie dadzą sobie radę z potworem? Jak to się stanie? Co zdarzy się z drapieżcą? Czy uratują miasteczko? Co Ray jest w stanie zrobić dla swojej szefowej? 

Każdy z tych stworów mógłby pozabijać wszystkich ludzi na Ziemi, jeśli pozwolić mu swobodnie żerować. Dlatego właśnie przyjechaliśmy do Hammer Bay - aby upewnić się, że cokolwiek się tu znajduje, zostanie powstrzymane.

Dziecię ognia to kolejna książka z Fabryki słów, jaką mam w swojej biblioteczne i bardzo się cieszyłam na fakt, że mogę ją przeczytać. Kiedy już się za nią zabrałam, początkowo nie potrafiłam przebrnąć i się do niej przekonać, głównie z powodu tego, że nie do końca wiedziałam do jakiej grupy wiekowej jest skierowana ta pozycja, ale ostatecznie czyta się ją dość szybko i sprawnie. Nie wiadomo czy dla młodzieży czy bardziej dla starszych czytelników, ale generalnie jest to zbyt wyrafinowana ani nie jest to książka zasługująca na miano arcydzieła w dziedzinie fantasy czy książek dla nastolatków.

Fabuła Dziecięcia ognia zapowiadała się dość dobrze – magia połączone z runami, a do tego dobro walczące ze złem, znikające dzieci i rozwiązywanie zagadek. Ale jednak nie do końca mnie nie do siebie nie przekonała. Akcja okazała się niezbyt pokrewna z tym, czego po niej oczekiwałam. Jeżdżenie samochodem, opisy jedzenia dwudziestu kilogramów surowego mięsa czy opisy płonących dzieci, które zamieniają się w zielone robaczki. No i jedno mnie zaczęło zastanawiać. Dla Ray'a ta cała akcja miała być resocjalizacją po odsiadkach w więzieniu. Ale czy bycie świadkiem wydarzeń takich jak morderstwa czy płonące samoistnie dzieci to dobry sposób na zmianę życia na lepsze. Książkę czytało się szybko, fakt, ale chyba to jest wyznacznik tego, że jest ona dobra, prawda? Prosty, niewyrafinowany i niewymagający język są charakterystyczne dla pozycji skierowanych do młodzieży – raczej nie zachwyci starszych czytelników, chyba że nie są oczekują od książek zbyt wiele. Opisy też nie są zbyt wymagające, porywające czy barwne.

Książkę oceniam na przeciętną, ale wydaje mi się, że fanom urban fantasy powinna bardziej przypaść do gustu. Według mnie tragedii nie ma, ale na zachwyty też nie zasługuje. Takie ot, przeciętne i niezbyt zachwycające czytadło, które nie jest jakoś super wciągające, ale lekkie i szybkie w lekturze. Dla miłośników urban fantasy, czytelników szukających odmóżdżenia lub nie mających lepszych książek do czytania – mogę polecić tę książkę. Ale jeżeli nie zaliczasz się do żadnej z tych grup – lepiej sięgnij po coś innego.

Ksiażkę przeczytałam dzięki uprzejmości:


wtorek, 11 lutego 2014

"2586 kroków" Andrzej Pilipiuk

Tytuł: 2586 kroków
Autor: Andrzej Pilipiuk
Wydawnictwo: Fabryka słów
Ilość stron: 520
Ocena: 4,5/6



Myślenie o grzechu deprawuje duszę człowieka bardziej niż sam grzech, dlatego lepiej czasem zgrzeszyć, aby już o tym nie myśleć...






Jak myślisz? Jak daleko zajdziesz pokonując 2586 kroków? Jaki dystans? Dlaczego taki tytuł? I dlaczego postacie na okładce nie mają twarzy? Czym tym razem Pilipiuk nas zaskoczył? Co takiego stworzył i co kryje się w 520 – stronicowej książce jego autorstwa?

2586 kroków to zbiór opowiadań zabarwionych specyficznym, pilipiukowym kolorytem, typowym dla pisarstwa tego autora, a tekstów w książce jest 14. Jakie? Oto tytuły: 2586 kroków, Samolot do dalekiego kraju, Wieczorne dzwony, Parszywe czasy, Szansa, Mars 1899, W moim bloku straszy, Atomowa ruletka, Wiedźma Monika, Griszka, Bardzo obcy kapitał, Vlana, Szambo, Strefa. Spotykamy w nich profesora Skórzewskiego goszczącego w mroźnej Norwegii, dowiadujemy się o istnieniu państwa, którego nie ma na mapach, odbędziemy także wyprawę za naszą wschodnią granicę, poznamy wiedźmę, a także wiele innych postaci oraz historii. Jakich? Zobaczysz podczas lektury;)



Bóg dał człowiekowi konia na przyjaciela.
 Podeptaliśmy ten dar, zmarnowaliśmy,
 czyniąc z konia swojego niewolnika.
2586 kroków to książka, którą już od dość dawna mam na swojej półce, stała pośród innych książek Pilipiuka razem z Aparatusem czy Szewcem z Lichtenrade. Ostatnio brakowało mi specyficznego humoru i stylu autora, więc sięgnęłam po ten zbiór opowiadań i muszę przyznać, że dla wszystkich opowiadań trudno znaleźć jakiś wspólny mianownik (poza stylem i humorem oczywiście;). Nie zmienia jednak to faktu, że zbiór wywarł na mnie pozytywne wrażenie, zwłaszcza pierwsze teksty w nim zawarte. Są one niezwykle pomysłowe, pełne uroki, delikatnej magicznej aury bijącej od nich, z zaskakującymi zakończeniami i podsumowaniami, po raz kolejny autor pokazuje swoją wyjątkową umiejętnością łączenia historii z fantastyką, odpowiedniego historycznego tła i magiczną poświatą i aurą. Jednak już mniej więcej w połowie opowiadania robią się coraz mniej przewidywalne, tajemnicze i zaskakujące. Jednakże znajdziemy w nich i elementy grozy i zagadki, a czasami można uśmiać się do łez, co zresztą jest bardzo charakterystyczne dla Pilipiuka, tak samo jak to, że chwilami autor pisze tak, że można się pogubić w wątkach i opisach jakie nam serwuje. Opowiadania z tego są zupełnie nierówne. Z jednych można by zrobić dłuższe formy, a i tak nadal byłyby ciekawe, niektóre są nudne i wydają się zupełnie niepotrzebne i niszczące piękny literacki krajobraz książki. Jednak generalnie 2586 kroków to pozycja dość dobra, okraszona ciekawymi ilustracjami Macieja Dębskiego, które także prezentuje przy tej recenzji. Arcydzieło to nie jest, ale zdecydowanie lektura przy której nie należy się spieszyć i można ją polecić każdemu miłośnikowi elementów grozy, fantastyki i humoru zestawionych ze sobą razem;)

wtorek, 24 września 2013

Czarny pergamin

Tytuł: Czarny pergamin
Autor: Rafał Dębski
Wydawnictwo: Fabryka słów
Ilość stron: 396
Ocena: 4/6



A co to jest dusza? Obietnica życia na innym świecie? A gdzie jest ten inny świat i czy w ogóle istnieje? Liczy się jedynie to, co mamy tu i teraz. 






Fabryka słów to takie wydawnictwo, którego książki czytam z niezmierną chęcią, choć te czytane ostatnio wypadły generalnie dość średnio. Dlaczego? Bo są to pozycje specyficzne, z bardzo ciekawymi i fascynującymi okładkami. Mój ukochany o tym wie, dlatego od czasu do czasu podrzuca mi książki tego wydawnictwa;)

Czarny pergamin to książka fantasy, która opowiada historię królestwa Vereeny, a w zasadzie jego przyszłość, o którą walczy dobro i zło. Na wszystko ma wpływ tytułowy Czarny pergamin. Czym on jest? Jaki on ma wpływ na przyszłe dzieje owego miejsca? Kim jest mroczna postać na okładce? Co się wydarzy? Jakie losy spotkają bohaterów tej książki? Wygra dobro czy zło? 

Rafał Dębski

Czarny pergamin to książka średniej objętości, która czyta się lekko i przyjemnie, choć nie jest to ambitna literatura wysokich lotów. A klimat tej książki jest dla mnie pomieszaniem głównie Wiedźmina i trochę Miecza prawdy, choć do owych serii naprawdę dużo im brakuje, Coś a'la średniowiecze, rycerze, królestwa, walki, miecze, a do tego magia... Fajnie było tak oddać się w wir owej walki, intryg oraz zagadek królestwa. Oczywiście nie obędzie się bez odrobiny miłosnego wątku w tle. Ów klimat jest naprawdę ciekawy i fascynujący, jednak sama akcja i pomysł na fabułę są już trochę gorsze i generalnie średnio zapadające w pamięć. Dzieje się to co się dzieje, a bohaterowie są mało wyraziści i wyróżniający się. Można się w niej trochę pogubić z powodu niedomówień oraz mnogości wątków, szybkie przeskakiwanie z jednego na drugi, a także wiele spraw zostaje niewyjaśnionych. Język jest nieskomplikowany, aczkolwiek lekki, przez co czyta się ją przyjemnie. No cóż, oczekiwałam po Czarnym pergaminie trochę więcej, a książka sama w sobie naprawdę lekka i niezobowiązująca. Czy polecam? Jako lekkie czytadło, to i owszem, ale jako coś ambitniejszego już niekoniecznie.

poniedziałek, 9 września 2013

Zima mej duszy

Tytuł: Zima mej duszy
Autor: Marcin Pągowski
Wydawnictwo: Fabryka Słów
Ilość stron: 328
Ocena: 3/6



Wierz mi, to nic osobistego. -Tak, nigdy nie jest to nic osobistego. Zwykle siła wyższa albo racja stanu, najczęściej zaś strach o własną rzyć i pospolite skurwysyństwo.





O czym może opowiadać książka zatytułowana Zima mej duszy? Co się w niej zdarzy? Co w niej zafunduje nam Marcin Pągowski?

Zima mej duszy to zbiór trzech opowiadań, których motywem przewodnimi jest ich główny bohater - niejaki Hedaard. Mężczyzna jest nieśmiertelnym mesjaszem, który wybrał własną drogę, inną niż wyznaczył mu jego stwórca. Jest to postać barwna i wyjątkowa, która lubi kobiety i niejednej złamał on serce. Wszystkie opowiadania są ze sobą fabularnie niepowiązane, więc można je czytać każde z osobna i nie po kolei. A jak one wypadły w moich oczach?

Zima mej duszy jest książką, którą dostałam od mojego ukochanego Księcia z bajki, teraz w trakcje choroby miałam okazję po nią sięgnąć i czytałam ją  naprawdę dość długo. A co to spowodowało? Moje początkowe skojarzenia z Wiedźminem i nie umiałam się tego wyzbyć. Długo musiałam się przyzwyczaić do specyficznego języka, jakim operował autor w tej książce, której akcję umieścił w świecie, w którym o elektryczności jeszcze nawet nie śniono. No tak, język naprawdę specyficzny, ale to dodawało książce tylko inności i smaczku. Moim zdaniem, fabuła w tych opowiadaniach jest dość zagmatwana i mało zrozumiana i wyrazista. Najbardziej podobało mi się ostatnie z nich zatytułowane Cena ułudy. I muszę przyznać, że trudno mi jest oceniać tę książkę, sama nie wiem czemu. Brakowało mi w niej czegoś. Na pewno wartkości i akcji, a także jakiejś puenty w tych opowiadaniach.... A może nie powinnam jej czytać z gorączką? Tego nie wiem, za to Zima mej duszy nie podbiła mojego serca ani nie powaliła mnie na kolana, choć miała swoje lepsze momenty. Przedstawiciele płci męskiej powinni uważać na opisy pięknych kobitek;)

środa, 17 lipca 2013

Grobowy zmysł





Tytuł: Grobowy zmysł
Autor: Charlaine Harris
Wydawnictwo: Fabryka słów
Ilość stron: 302
Ocena: 3.5/6








Wyobraź sobie taką sytuację: jedziesz sobie samochodem, a tu nagle wyczuwasz trupa. Nie, nie zapach rozkładu jego ciała, tylko jego metafizyczną obecność. Czujesz w sobie wewnętrzne wibracje, kiedy zwłoki są w pobliżu, choć ich wcale nie widać, ani nie wiesz o ich istnienie. Jak myślisz? To w ogóle możliwe?

Grobowy zmysł opowiada właśnie o takich sytuacjach, gdzie główną bohaterką jest Harper Connelly, która zarabia na życie swoim metafizycznym „węchem”, którym wyczuwa ciała zmarłych. Zlecenia przyjmuje z różnych części kraju, a towarzyszy jej przyrodni brat, który poza swoją obecnością zapewnia jej także ochronę. Jakie tymczasem dostaną zadanie? Kogo tym razem będą mieli znaleźć? W rozwiązaniu jakiej zagadki będą mieli pomóc? 

Charlaine Harris
Grobowy zmysł jest książką, którą kiedyś (już dość dawno) podarował mi mój kochany Książę z bajki, jednak sięgnęłam po nią dopiero ostatnio, kiedy jechałam do Wrocławia złożyć papiery na studia i chciałam mieć w pociągu lekką książkę – i do czytania i do noszenia;) A jakie są moje wrażenia po jej przeczytaniu? No cóż... Jest to lektura zdecydowanie niewymagająca, ze specyficznymi bohaterami, którzy są strasznie nijacy. Głównej bohaterce – Harper – zdecydowanie brakuje polotu i czegoś co przykuło by uwagę.Jednak nie tylko jej tego brakuje. Ni ironiczna, ni zabawna, taka... mdła. Tu niby próbuje od facetów trzymać się na dystans, tu jednak rozczula się jaki słodki jest jakiś bohater i umawia się z nim na drinka. Sam pomysł na akcję książki atrakcyjny i zachęcający, jednak odniosłam wrażenie, że nie do końca wykorzystany... Mając pomysł owego metafizycznego „węchu”, można by napisać o wiele dłuższą książkę, może także trochę ciekawszą. Do tego prosty, choć przyjemny w czytaniu język, z jednej strony trochę podobny swoją prostotą do tego w innej książce autorki Czyste szaleństwo, ale jednak różniący się czymś, słownictwem i czymś bliżej nieokreślonym. Nie zmienia jednak to faktu, że spędziłam z książką dość przyjemnie czas.


W moim odczuciu Grobowy zmysł to książka, która ma duży, aczkolwiek w jakimś sporym stopniu zmarnowany potencjał. Autorka mogła zafundować więcej wrażeń, no ale cóż... Taka lekka książka, dla osób które chcą się odstresować i spędzić miło czas z jakimś czytadłem. Jeżeli jednak ktoś szuka ambitniejszej lektury, to zdecydowanie nie w Grobowym zmyśle.

środa, 22 maja 2013

Wiedźma.com.pl

Tytuł: Wiedźma.com.pl
Autor: Ewa Białołęcka
Wydawnictwo: Fabryka Słów
Ilość stron: 360
Ocena: 1.5/6



Być może każdy ma swoje prywatne niebo.
Albo piekło – to zależy tylko od nas.







Czy wiedźmy istnieją? A czy możliwe jest, żeby widzieć duchy? Czy one w ogóle istnieją i są widoczne? Czy uzależnienie od Internetu jest tak silne, że wzniecenie ognia bez użycia Google jest wyczynem? Ewa Białołęcka w książce Wiedźma.com.pl udowadniana, że to wszystko jest możliwe…

Bohaterką pozycji Wiedźma.com.pl jest Krystyna, zwana dalej Reszką, jest matką wychowującą samotnie sześciolatka, a jednocześnie postacią niewyróżniającą się i wyjątkowo mało charakterystyczną. Bo cóż ciekawego jest w kobiecie uzależnionej od Internetu, która wraz z synkiem mieszka kątem u rodziców, jest zagorzałą fanką glanów, kawy, papierosów oraz jadowitych tekstów? Któregoś dnia okazuje się, że tajemnicza ciotka, będąca wiedźmą, przepisała Reszce majątek w wiosce, której nie ma na mapach i nie da się jej zlokalizować. Kobieta wybiera się tam i trudno jest jej tam wytrzymać z powodu braku Internetu, a zrobienie tam czegokolwiek bez pomocy wujka Google to wielki wyczyn. A w dodatku widzi rzeczy, których nie widzi nikt inny… Czy możliwość oglądania zjaw jest normalne w tym domu? Jaki związek ma z tym ciotka reszki, owa wiedźma?

Wiedźma.com.pl jest książką, o której czytałam wiele pozytywnych opinii, jednak u mnie wywoływała ona irytację. Bo ileż można czytać o nieumiejętności życiu bez Internetu, piciu kawy, paleniu papierosów oraz użalaniu się nad kiepską sytuacją finansową? Bohaterzy mało charakterystyczni i zapadający w pamięć. Jak na książkę zadeklarowaną jako fantastykę oczekiwałam bardziej niesztampowych bohaterów, ciekawie wykreowanej akcji, więcej fantastycznych elementów, poza obecnością kilku duchów, które ani nie są mocno fantastyczne ani nie sieją grozy. Jak Fabryka Słów często ma świetne grafiki, tak te s środku mnie do siebie tak do końca nie przekonały. Jedynym dość ciekawym elementem jest przedstawienie owej małej wioski, w której znajduje ów przepisany Reszce majątek, choć jak na książkę fantastyczną jest to aż nader realistyczne. Momentami Wiedźma.com.pl kojarzyła mi się z Kronikami Jakuba Wędrowicza, autorstwa Andrzeja Pilipiuka,  tak jakby autorka na siłę chciała to skopiować.... Zbierając się już na podsumowanie – nie polecam tej książki. Mimo wielu pozytywnych recenzji w blogosferze, zdecydowanie mi nie przypadła do gustu. Ani trochę mnie nie wciągnęła ani nie zaintrygowała, a czytanie jej nie sprawiło mi żadnej przyjemności. Zdecydowanie szkoda czasu na nią, tyle ciekawym książek do czytania… Jak na książkę z Fabryki Słów oczekiwałam od niej o wiele więcej, ale niestety się rozczarowałam tą książką.


środa, 27 lutego 2013

Na tropie wampira

Tytuł: Na tropie wampira
Autor: Mike Resnick
Wydawnictwo: Fabryka Słów
Ilość stron: 432
Ocena: 4/6


- Gdzie znowu polazła Felina? - Jestem tutaj - zza jego pleców dobiegł melodyjny głos. - Co tam robisz? - Pilnuję twojego tyłka - wyjaśniła - Ale to na prawdę nudna robota. On po prostu tkwi pomiędzy plecami a udami i zupełnie nic nie robi.





Właśnie skończyłam czytać książkę, którą pewnego dnia dostałam od mojego najcudowniejszego na świecie Księcia z bajki i sama nie wiem jak zacząć pisanie o niej. Mój kochany Księcio stara się o to, żeby mi się nie nudziło i miała całą półkę, a także wie, że bardzo lubię książki z Fabryki słów. Teraz więc przyszedł czas na pozycję Mika Resnick’a.

Na tropie wampira jest już drugim tomem opowiadającym o przygodach detektywa Johna Mallory'ego, pierwszy jest zatytułowany Na tropie jednorożca. Któregoś dnia współpracownica Johnego coś zbladła i zasłabła. No cóż, zdarza się, więc nie ma co się dziwić, zwłaszcza, że kobieta ostatnio dość intensywnie pracowała. Jednak zastanawiający jest ślad po ukąszeniu widoczny na jej szyi, więc John postanawia odkryć skąd one się wzięły i co oznaczają. Prowadząc swoje własne śledztwo, trafia na ślad bratanka swojej współpracownicy, a okazuje się świeżo upieczonym wampirem i zaczyna innego krwiopijcy, tym razem wielowiecznego…  A to wszystko dzieje się jednej nocy, upiornej nocy duchów poprzedzającej Uroczystość Wszystkich Świętych, a tutaj Manhattan nie jest taki, jaki znamy…

Przed wampirami zawsze się wzbraniałam, nie, to jest złe słowo. O! nigdy mnie do nich nie ciągnęło, choć zawsze chciałam przeczytać Draculę czy Wywiad z wampirem, które wciąż czekają na mnie na półce. Na tropie wampira jest lekturą, która zdecydowanie umili czas, zwłaszcza wszelakim fanom tak modnych krwiopijców. Jest to książka, która może jakoś nie zachwyca, nie jest to arcydzieło, ale można przeczytać i spędzić miło czas. Takie ot czytadło… Język czy sposób pisania nie są zbyt skomplikowane, taka lekka książeczka, z historią, której zdarzy się zaskoczyć, zdarzy, ale niezbyt często. Czy polecam? Możecie przeczytać, jeżeli szukacie lekkiej i niezbyt wymagającej lektury na jeden wieczór. Jeżeli szukacie czegoś ambitniejszego – odpuśćcie sobie.

niedziela, 10 lutego 2013

Rock`n`roll, bejbi!

Tytuł: Rock`n`roll, bejbi!
Autor: Piotr Rogoża
Wydawnictwo: Fabryka słów
Ilość stron: 208
Ocena: 1.5/6


Niebo płacze trzeci dzień, a Konstatnty stoi w strugach deszczu i czuje się poetą. Myśli: świat to dziwne miejsce.







Książki z Fabryki słów zawsze sobie ceniłam naprawdę wysoko. Zawsze lubiłam i wiedziałam, że ich książki mogę kupować w ciemno. Więc kiedy zobaczyłam w krakowskim Saturnie Rock`n`roll, bejbi! W zawrotnej cenie 5 zł bez wahania ją wzięłam…

Głównymi bohaterami książki są Modrzew, Mała, Budzigniew i Nietopyr, będący młodocianymi pijaczkami żyjącymi w niewielkiej miejscowości o nazwie Cielęcin, a w książce poznajemy ich przygody, które są opowiedziane w kilku rozdziałach, które równie dobrze można traktować jako oddzielne opowiadania. W jednym z nich spotykają się z zombie, w innym  tworzą punkowy zespół i chcą dać koncert w swojej budzie na zakończeniu roku szkolnego, a którymś pojawia się tajemniczy obcy i atakuje dyrektora szkoły …

Przeczytałam tę pozycję i mam wielki problem z powiedzeniem o czym tak naprawdę ona była. Rock`n`roll, bejbi! Jet pozycją, która się kupy nie trzyma. Okładka naprawdę w porządku, klimatyczna i nader specyficzna. Sposób pisania autora dość ciekawy i mógłby byś wykorzystany do stworzenia o niebo lepszej książki z tego gatunku. Na tym jakiekolwiek plusy się kończą. Historie w książce są chaotyczne, nieciekawe, oklepane i w dodatku nie bardzo ze sobą powiązane. W dodatku opis na okładce dziwny i nieoddający zupełnie tego co znalazłam w środku. Pierwszy raz tak zawiodłam się na Fabryce słów i po tej książce pozostał pewien, nawet dość spory niesmak…Brak jej jakiegokolwiek klimatu i polotu... No cóż. Ja pozycji nie polecam. Szkoda czasu na nią. Zdecydowanie. 



wtorek, 22 stycznia 2013

Wampir w M-3

Tytuł: Wampir w M-3
Autor: Andrzej Pilipiuk
Wydawnictwo: Fabryka słów
Ilość stron: 336
Ocena: 4/6

Sama rozumiesz jakie to wykwintne i eleganckie. My, wampiry, stanowimy elitę. Obracamy się w kręgach dawnych klas posiadających, jesteśmy arystokracją i bohemą artystyczną.







Zawsze powtarzałam, że jak wampiry to tylko w wykonaniu Pilipiuka, zawsze odpychało mnie od Zmierzchu czy Pamiętników wampirów. Nie tyle, że byłam wroga, ale podchodziłam do nich z wielką dozą sceptycyzmu . Obejrzałam kiedyś z kuzynką jedną część filmu (zabijcie mnie, nie pamięta którą), i jednoczenie stwierdziłam, że to nie dla mnie. Denerwowało mnie najbardziej ta cała pompa wokół tej sagi i ogólna, nagła i nader dziwna miłość do tej sagi i do wampirów. Kiedy zobaczyłam tytuł książki Pilipiuka - Wampir w M-3 książki stwierdziłam, że tej pozycji się nie oprę.

Wyobraźcie sobie Warszawę z czasów PRL-u (chociaż pewnie wielu, widziało ją w tamtym okresie na własne oczy). To właśnie w takich realiach toczy się akcja książki Wampir w M-3. Zaraz na jej początku poznajemy osiemnastoletnia Gosię, która chodzi do ogólniaka – jednej z popularnych tzw. tysiąclatek. Wydaje się, że jak na tamte czasy ma wszystko – ojca działacza partyjnego, chłopaka i do tego fascynuje się Lhimalem. Dziewczyna któregoś dnia budzi się zamknięta w jakimś pudełku, początkowo nie potrafi sobie niczego przypomnieć i posądza brata i jego kumpli o jakiś durny żart. Jednak z czasem przychodzi olśnienie. Przypomina sobie, jak popełniła samobójstwo, po tym jak odkryła dlaczego tak naprawdę jest z nią jej chłopak i uświadamia sobie, że obudziła się w trumnie. Po wyjściu z niej widzi, że od czasu jej śmierci minęło kilka miesięcy, więc to nie mogła być pomyłka lekarzy. Okazuje się, że dziewczyna jest wampirem  i to w PRL-owskiej Warszawie, aż sama się dziwi, że takie postacie istnieją naprawdę, jest także w szoku, że jest ich aż tyle w jej mieście, bowiem nigdy nie zdawała sobie sprawy z ich istnienia. A co będzie dalej robić? Jak dalej potoczą się jej losy? Jak zareaguje jej rodzina na to jak dowiedzą się, że Gosia jednak nie leży w grobie?

Przyznam szczerze, że moim zdaniem Wampir w M-3 jest naprawdę dość ciekawym pomysłem na książkę, choć również muszę przyznać, że nie do końca wykorzystanym. Pierwsze co rzucało się w oczy to dość mało obrazowe przedstawienie PRL-u (jam gówniara i nie pamiętam tych czasów, a chętnie bym je poznała).Były tysiąclatki – ok. Ale chyba na tym koniec. Brakowało mi klimatu tamtych czasów. Moim zdaniem na minus działa też zakończenie, któremu brak jakiejś puenty. Nie rzuca się to jakoś w oczy ani nie jest to jakimś wielkim negatywem, więc ujdzie. Generalnie książka nie jest zła. Napisana w takim Pilipiukowskim stylu, ze sporą dozą humoru, a także cynizmu (tu kłaniają się cyniczne odniesienia autora właśnie do sagi Zmierzch). A znajdziemy także odniesienia do sławnego już Jakuba Wędrowicza. Książkę mogę polecić każdemu fanowi wampirów, a przede wszystkim fanom twórczości Pilipiuka.


poniedziałek, 19 listopada 2012

Herezjarcha

Tytuł: Herezjarcha
Autor: Jacek Komuda
Wydawnictwo: Fabryka Słów
Ilość stron: 344
Ocena: 3.5/6


Więc, gaduły, Muszelnicy
Szubienicy
Bacznie się pilnujcie!
„Ballady złodziejskieFranciszek Villon
(ów cytat Villona znajduje się w książce)





Na blogu Pana Skorelowanego widziałam już wiele recenzji Komudy, więc będąc ostatnio w bibliotece sięgnęłam po Herezjarchę, książkę która podobno jest dobra na początek znajomości z owym autorem.

Herezjarcha jest zbiorem czterech opowiadań, których głównym bohaterem jest znany francuski poeta ze schyłku średniowiecza – Franciszek Villon. I to on łączy owe opowiadania. Osobiście owego bohatera poznałam na lekcjach języka polskiego w liceum, jako autora, który kwestionował ówczesny porządek w poezji,  a w swoich wierszach stworzył groteskowy obraz świata, łączył radość z rozpaczą, śmiech z płaczem, poczucie własnej wartości z pokorą. W każdym z opowiadań pojawia się jakieś zagadkowe zjawisko nadprzyrodzone, z którym ów poeta ma się zmierzyć, ale jednak jest ono tylko pretekstem do krwawych mordów. Pierwszym opowiadaniem jest Pan z Dębiny, w którym poznajemy paskudne cechy poety i trudni się różnymi, dziwnymi procederami. Następnym utworem jest tytułowy Herezjarcha, który wrzuca nas od raz w sam środek akcji, w której to Franciszek trafia w ręce miejskiego kata, a opowiadanie ma w sobie sporo z heretyckiej historii świata, a także z motywu zemsty zza grobu oraz mistycznych wynaturzeń. W Danse Macabre w niemieckim średniowiecznym, niemieckim miasteczku pojawiają się zombie. Ostatnim i najkrótszym opowiadaniem jest Klasztor i morze, a którym mamy pełen tajemnic klasztor, zbrodnię oraz zakłamanie.

Przyznam szczerze, że spodziewałam się czegoś bardziej fascynującego i wciągającego, a tu rozczarowanie… Autor ciekawie wykorzystał postać średniowiecznego poety Villona, to trzeba mu przyznać. W sensie sam pomysł na wykorzystanie jest świetny, ale książka fabularnie jest już trochę gorzej. Książka mnie nie zafascynowała, nie wciągnęła. Nie jest to pozycja hipnotyzująca, co nie zmienia faktu, że to koniec mojej przygody z Komudą. Na pewno jeszcze po coś sięgnę, a nuż się do niego przekonam i go polubię, bo jak na razie nie jestem zachwycona… No cóż, tak bywa…


sobota, 17 listopada 2012

Zabijcie Odkupiciela

Tytuł: Zabijcie Odkupiciela
Autor: Grzegorz Drukarczyk
Wydawnictwo: Fabryka Słów
Ilość stron: 224
Ocena: 4.5/6



Ale ja, kurwa mać, jestem właśnie w tej chwili szczęśliwy. Czy Wy możecie powiedzieć to samo o sobie?...





Na tą książkę miałam chrapkę już dość dawno. Przy każdej mojej wizycie we wrocławskim Dedalusie krążyłam wokół niej, czaiłam się, ale nigdy jej nie kupiłam. Podczas mojej ostatniej wizyty w owym najpiękniejszym mieście Polski (moim zdaniem oczywiście) w końcu w nią zainwestowałam i przyznam szczerze, że teraz po przeczytaniu nie żałuję.

Akcja książki toczy się w niedalekiej przyszłości. W około same wieżowce i elektrownie atomowe, ludzie jeżdżą blaszanymi pudłami i bez ustanku wpatrują się w szklane tafle. Człowiek kocha tylko sam siebie i nie liczy się dla niego nic innego jak dobra materialne. Jakie to bliskie i możliwe, czyż nie? Poznajemy ludzi żyjących na marginesie tego, tylko z pozoru ułożonego, społeczeństwa, którzy są nazywani „Wspaniali Powaleni”. W książce są kreśleni jako ludzie wolni, niezależni i niespętani dobrami materialnymi, będącymi przeciwieństwem reszty społeczeństwa. Wśród nich jest  Schizo, nasz główny bohater, którego to losy głównie poznajemy w tej książce, ale jest także Apostoł – inny bezdomny, który co chwilę cytuje fragmenty z Najnowszego Testamentu. I jest także On, ów Syn Boże, który zstąpił na Ziemię, jak było napisane w pozycji, którą co chwilę cytuje wspomniany wcześniej Apostoł. A co z tego wyniknie? Jakie konsekwencje? Czy ludzie mu uwierzą? Przeczytajcie sami i przekonajcie się na własnej skórze.

Przyznam szczerze, że w książce Zabijcie Odkupiciela widzimy dość ciekawy i specyficzny sposób na skonstruowanie książki. Książka została po raz pierwszy wydana 20 lat temu, ale dziś jest jakże aktualna. Upadek moralności, ogłupiająca technologia i zatracenie się w pędzie ku pieniądzom pchnęły autora do napisania tej pozycji. Książka zachęca do pomyślenia nad tym, jak w takim świecie, zabetonowanym, pustym i pędzącym bez celu, przyjęto by Chrystusa? Uznano by za wariata czy heretyka i zamknięto w psychiatryku? Zapewne tak, bo raczej by mu nie uwierzono, ma zbyt mało komercyjne hasła. Zabetonować można wszystko. Nawet Dobrą Nowinę. Pomyśl… Czy wizja w książce jest taka zupełnie niemożliwa do zrealizowania? I zapamiętaj sobie raz na zawsze! Myślenie ma kolosalną przyszłość! Przede wszystkim podczas czytania należy pamiętać, że to jest fikcja społeczno-religijna, która jest podobno klasycznym przykładem science fiction, a ową nauką są właśnie teologia i socjologia. W każdym bądź razie, książka jest naprawdę ciekawa i godna uwagi. Jest to książka wyróżniająca się na tle innych, przede wszystkim pomysłem autora na jej konstrukcję. Niby fikcja, ale wszystko wydaje się być takie dziwnie prawdziwe... Czyż nie?

środa, 7 listopada 2012

Szewc z Lichtenrade

Tytuł: Szewc z Lichtenrade
Autor: Andrzej Pilipiuk
Wydawnictwo: Fabryka Słów
Ilość stron: 384
Ocena: 3,5/6


Życie jest zbyt piękne, by marnować je na kilka chwil chemicznego oszołomienia…








Zauroczona zbiorem opowiadań Pilipiuka pt. Aparatus, nie zastanawiając się długo zamówiłam sobie powyższą pozycję. Swoje na półce odczekała w kolejce i teraz kiedy przyszła na nią czas, stwierdzam, że nie powala na kolana. 

Jest to zbiór dziesięciu opowiadań z różnymi bohaterami i z różnych czasów. A jacy to bohaterowie i jakie czasy? W Wunderwaffe opowiada o rzeczywistości równoległej do II Wojny Światowej i to z niej ma przybyć pomoc dla Hitlera… W Traktacie o higienie przenosimy się do powiatu chełmskiego u schyłku XIX wieku, gdzie lekarz walczy z zabobonami i zawszonymi pacjentami. Ślady stóp w wykopie opowiadają zgrai archeologów i jednym zapaleńcu, który do nich dołącza, natomiast w Parowozie poznajemy przeklętą wioskę, w której śmiertelność jest dużo większa, niż gdziekolwiek indziej w Polsce. Zaś w kolejnym opowiadaniu poznajemy Ludzi, którzy wiedzą… Następna w kolejce jest historia o schorowanym sąsiedzie nastoletniego Piotrka, któremu pokazuje inny świat W okularze stereoskopu… W Sekrecie Wyspy Niedźwiedzie dwie ekipy udają się na poszukiwania nieistniejącego gatunku gęsi. A o tym czy  istniał kiedykolwiek Państwowy Instytut Kryptozoologii dowiemy się z kolejnej historii pt. Yeti ciągną na zachód. Następne – Świątynia - jest opowiadaniem o grupie archeologów i szamanów, którzy przebywają w jednym miejscu i nie wiadomo co z tego wyniknie. W ostatnim opowiadaniu poznajemy Szewca z Lichtenrade, który kradnie narzędzia zamordowanym przez siebie ofiarom, aby posiąść ich umiejętności.

Jak już wspominałam wcześniej zbiór Aparatus wręcz mnie zauroczył swoim klimatem, treścią, a także okładką i to właśnie po nim po Szewcu z Lichtenrade oczekiwałam chyba zbyt wiele. Dzisiejsza pozycja nie powala na kolana. Same opowiadania nie są zbyt ciekawe, zaś moim zdaniem najsłabszym jest chyba opowiadanie pierwsze Wunderwaffe -  a najmocniejszym… sama nie wiem. CHyba ostatnie - tytułowe. Opowiadania są takie bez polotu, z kiepskimi i mało zaskakującymi zakończeniami. Jak dla mnie jest w nich zbyt mało fantastycznego świata. Fakt, w jakiś sposób magia codziennego życia też może urzec, ale tu nawet tego brakuje. No generalnie nie porywa i pozwala (moim zdaniem) nazwać Pilipiuka grafomanem. Choć w tej wykorzystał sporo swojej wiedzy archeologicznej. Fakt, podobały mi się jego wcześniejsze książki, ale jakoś ta wyjątkowo mi nie podpadła do gustu. Zdecydowany plus dla książki za ciekawe grafiki w środku, które jednak dodają uroku i są ciekawymi przystankami w drodze do końca książki. Nie mówię, że ta pozycja jest tragiczna, ale po prostu warto zaznaczyć, że autor ma zdecydowanie lepsze książki w swoim dorobku. Widocznie się przeliczyłam. Co nie zmienia faktu, że kilka jego innych książek czeka na półce na swoją kolej i zamierzam je przeczytać, choć już raczej nie będę do autora podchodzić z tak wielkim entuzjazmem. Fakt, Kroniki Jakuba Wędrowicza mu wyszły, dalszych tomów nie czytałam, choć zamierzam, Aparatus  mnie oczarował, ale Szewc z Lichtenrade jakoś do mnie nie przemawia, nie wiem jak do was… 

Opowiadania należące do zbioru:
1. Wunderwaffe
2. Traktat o higienie
3. Ślady stóp w wykopie
4. Parowóz
5. Ludzie, którzy wiedzą
6. W okularze stereoskopu
7. Sekret wyspy Niedźwiedziej
8. Yeti ciągną na zachód
9. Świątynia
10. Szewc z Lichtenrade

niedziela, 6 maja 2012

Breslau forever

Tytuł: Breslau forever
Autor: Andrzej Ziemiański
Wydawnictwo: Fabryka Słów
Ilość stron: 384
Ocena: 5/6

We Wrocławiu toczy się od lat 30. poprzedniego wieku ciągnie się idiotyczne śledztwo w sprawie wybuchających ludzi. Tak, w sprawie wybuchających ludzi. Wszyscy komisarze prowadzący to śledztwo umierają w niewyjaśnionych okolicznościach, a teraz czas na Staszewskiego - najlepszego psa wrocławskiej policji, który ma świadomość, że tak jak poprzednicy może zginąć. Ale sam ich poznaje (dziwne, nie? Poznać umarłych.), ale tak, rozmawia z duchami poprzednich komisarzy prowadzących to śledztwo, ale na szczęście, udaje mu się rozwiązać zagadkę. Zagadkę, wybuchających ludzi i kwiaty otaczające zawsze samobójców.

Po książkę sięgnęłam z dwóch powodów. Pierwszy to wydawnictwo - Fabryka Słów, drugi - Wrocław. Jak na jednej z pierwszych stron zobaczyłam hasło "pl.Nankiera", stwierdziłam - muszę przeczytać. Okazało się, że akcja się dzieje się momentami w klasztorze ss.Urszulanek przy pl.Nankiera (w tym samym budynku mieszkam we Wro trzeci rok w internacie), więc czytanie tej książki sprawiło mi nie lada frajdę. Miałam wrażenie jakbym była w samym centrum wydarzeń, a do tego sarkastyczno-genialne teksty Ziemiańskiego. I mam nadzieję, że to nie będzie ostatnie spotkanie z nim:D