piątek, 30 maja 2014

"Poradnik hodowcy aniołów" Grzegorz Kasdepke




Tytuł: Poradnik hodowcy aniołów
Autor: Grzegorz Kasdepke
Wydawnictwo: Literackie
Czyta: Anna Dereszowska
Czas trwania: 1h 31min
Ocena: 5.5/6









Anioły to postacie, które szczególnie polubiłam. Są one wyjątkowe, prawda? Osnute tajemnicą, , opiekuńcze i majestatyczne. I stały się niejako motywem przewodnim niedługiej książeczki dla dzieci i młodzieży autorstwa Grzegorza Kasdepke.

Poradnik hodowcy aniołów to pozycja, w której poznajemy pewną jedenastoletnią dziewczynkę – Martę. W jej rodzinie jest sporo konfliktów, a ona sama nie pragnie niczego więcej niż uwagi najbliższych i lepszej atmosfery w domu. Któregoś dnia zauważa w pobliżu swojego bloku anioła. Czy to w ogóle możliwe? Co on tam robił? Jak anioł mógł znaleźć się w Warszawie? Czym jest anielnik? I skąd ten tytuł książki? Czy anioły w ogóle można hodować? Czy tak się da?

Poradnik hodowcy aniołów to naprawdę przyjemna w odbiorze książeczka, z którą miałam okazję zapoznać się w formie audiobooka, który trwał niedługo, bo około półtorej godziny, ale jest to czas spędzony naprawdę miło;) Marta jest postacią interesującą, ciekawą świata i... samotną. Właśnie... samotność. To jeden z tych ważnych tematów, jakie podejmuje autor w tej książeczce. Choć jest ona skierowana do dzieci czy nastolatków to właśnie ze względu na te tematu powinien je każdy przeczytać. Wśród nich są ciężkie relacje w rodzinie, samotność, problemy z dogadaniem się i zrozumieniem drugiej osobą czy pokazanie, że pozory mogą mylić... Książka jest lekka i trzymająca w napięciu, ale jednocześnie niesie ze sobą wartości, które warto przekazać dzieciom. Jest lekka napisana nieskomplikowanym językiem, który zapewne trafi do dzieci (będę musiała wypróbować). W ogóle sam pomysł na książkę jest naprawdę ciekawy, myślę, że dzieciaki będą zaintrygowane tak jak ja;) szczególnie ciekawym konceptem była pani w czerwonych kaloszach i na anielniku (w ogóle wymyślenie tego słowa!)- cudeńko!;)

Jeszcze kilka słów o samym audiobooku – moim zdaniem głos Anna Dereszowska bardzo dobrze się spisała jako lektor w tej książce. Jej łagodny głos jest naprawdę dobrze dopasowany do treści, co jest niezwykle ważne w książkach słuchanych.


Polecam przeczytać Poradnik hodowcy aniołów każdemu, kto chce się odprężyć, zrelaksować, a przede wszystkim radzę przeczytać dzieciom czy nastolatkom, jeżeli mają mieć w książkach przekazane jakieś wartości warto hołdować i jakie wartości są godne polecenia;) naprawdę warto;)

"Robert Szczerbowski. Antologia"

Opakowanie
Tytuł: Robert Szczerbowski. Antologia
Autor: Robert Szczerbowski
Wydawnictwo: Korporacja ha!art
Ocena: 1,5/6



Nie tylko nie należy unikać żadnych cierpień, ale kiedy już cierpimy trzeba być z tego zadowolonym; najtrudniej bowiem ludziom wyzbyć się obawy przed bólem. Wszystko inne, co można łączyć ze śmiercią, odrzucić łatwo, jednak długotrwałe i bolesne umieranie mało kto potrafi dzielnie wytrzymać.





Robert Szczerbowski to polski pisarz i artysta. Dziś głównie to drugie tworząc obrazy czy inne, ale jednak w latach 70. ubiegłego stulecia angażował się dość mocno w tworzenie literatury z nurtu tzw. prozy postmodernistycznej, Owocem tego jest właśnie ta Analogia, będąca wznowieniem tamtych dzieł.

Zawartość Antologii
(Kliknij w zdjęcie, aby powiększyć)
Na Antologię Szczerbowskiego składają się 3 dzieła. Pierwszym i najobszerniejszym jest Księga Żywota. Przy-powieść stworzona w 1990 roku i jest to zbiór połączonych ze sobą opowiastek, które  (przynajmniej na moje oko) są pozbawione jakiejkolwiek fabuły. Do Antologii należą także dwie mniejsze, cieńsze pozycje. Jedną z nich są Kompozycje, a kolejną zaś Æ wydane po raz pierwszy anonimowo i bez tytułu. A te trzy pozycje łączy tylko postać autora i postmodernizm.

Antologia Roberta Szczerbowskiego to pozycja, za którą zbierałam się naprawdę długo. Leżała obok łóżka, a proste, kartonowe opakowanie jak kat przypominało w nawale testów, zaliczeń, kolokwiów o konieczności jej przeczytania. I nie dość, że czekała długo to jeszcze zaczynałam ją chyba ze trzy razy. W końcu zabrałam się i przeczytałam, ale muszę przyznać się, że męczyłam się przy niej niemiłosiernie. Podczas lektury Księgi Żywota miałam wrażenie, że czytam o niczym, istne wodolejstwo pełne neologizmów i słów zapisanych w taki sposób, że trzeba je przeczytać na głos, żeby zrozumieć co się czyta. Znalazłam w niej kilka mądrzejszych zdań, nadających się na cytaty do zamieszczenia na jakiejś zakładce, antyramie czy jako przestrogę (i te właśnie fragmenty możecie przeczytać w mojej recenzji), ale jednak cała książka jest dla mnie zupełnie niezrozumiała, wręcz nudna. Æ to pozycja, w której już kompletnie nie wiedziałam o co chodzi, co to jest i w ogóle co to ma znaczyć. Najbardziej przypadły mi jeszcze do gustu Kompozycje, niedługie opowiastki, takie z serii ujdzie w tłoku. Generalnie cała Antologia Szczerbowskiego to, moim zdaniem, jedno wielkie nieporozumienie, plątanina słów nie do ogarnięcia, która ni bawi, ni śmieszy. Wiem, jestem dziwna – nie rozumiem czegoś nazywanego sztuką współczesną, a nurt postmodernizmu zdecydowanie można zaliczyć właśnie do tej dziedziny. Sam język jakim jest napisana Antologia jest jeszcze w miarę do przejścia, ale to o czym to jest – masakra. Nie szkoda papieru na pisanie o niczym? Może jakiemuś fanowi tego nurtu czy rodzaju sztuki przypadnie ta antologia do gustu. Dla mnie to jednak nie to – albo ta pozycja jest naprawdę dziwna albo ja jestem jakaś durna, a mój ścisły umysł jest zbyt ściśnięty (jakby powiedział polonista z liceum).

Nie sądzisz, że muzyka jest tą jedyną właściwą mową Piękna? Prażąca się w doskonałości musi znaczyć więcej, niż zewnętrznie reprezentuje. Otóż podejrzewam w niej boską substancję, która przekazywana jest nam przez nich w postaci splotów harmonijnych.

Jak można wywnioskować – Antologii Roberta Szczerbowskiego nie polecam, a jej lekturę wręcz odradzam. Szkoda czasu. Chyba, że lubicie eksperymenty, tracenie czasu lub katowanie się. No cóż bywa. Antologię Szczerbowskiego omijajcie!

Wielu jest wrogów, którzy mogliby stać się twoimi przyjaciółmi, gdybyś tylko zechciał; już bowiem nimi są ale ty słuchając kłamliwych podszeptów bierzesz nie za tych, jakimi starają się być dla ciebie. Dlatego też nim okrzykniesz kogoś wrogiem wniknij w jego zamiary i rozważ dokładnie czyny. Iluż nieprzyjaciół zejdzie ci z drogi, ileż serc utraconych odzyskasz! 

Książkę przeczytałam dzięki uprzejmości:

wtorek, 27 maja 2014

"Morderstwo na polu golfowym" Agatha Christie

Tytuł: Morderstwo na polu golfowym
Autor: Agatha Christie
Wydawnictwo: Dolnośląskie (Grupa wydawnicza Publicat)
Ilość stron: 224
Ocena: 5/6


Przyznaję, jestem człowiekiem staromodnym. Według mnie kobieta powinna być kobieca. Nie mam cierpliwości do tych wszystkich nowoczesnych neurotycznych dziewcząt słuchających od rana do wieczora jazzu, palących i dymiących jak komin i mówiących językiem, który mógłby wywołać rumieniec na twarzy przekupki z Billingsgate.




Agatha Christie, jak i stworzony przez nią Hercules Poirot to klasyka sama w sobie, temu nie można zaprzeczyć, a przygodę z twórczością Królowej kryminału oraz z jednym z najbardziej znanych detektywów już zaczęłam jakiś czas temu. Teraz pora przyszła na pozycję napisaną w 1923 roku, będącą trzecią powieścią detektywistyczną w dorobku najprawdziwszej Królowej wśród tego typu lektur.

Morderstwo na polu golfowym to jeden z tych kryminałów, którego zagadkę rozwiązuję Hercules Poirot. Tym razem dostaje on tajemniczy telegram, w którym milioner – Paul Renauld – prosi o przybycie do swojej posiadłości. Kiedy detektyw dociera do domu bogacza, okazuje się, że nadawca telegramu już nie żyje. I jest to nie lada wyzwanie dla znanego Herculesa Poirota. Żona podaje jeden trop, detektyw wraz ze swoim przyjacielem, dochodzą do innych wniosków i tropów. Kto jest mordercą? Jaki trop przeważy? Jaką rolę odegra żona zmarłego, jego syn i hipotetyczna kochanka? Dlaczego ktoś mógłby zabijać milionera? Jak znany Belg przejdzie od detektywa – psa gończego do detektywa – mistrza logiki? Co odkryje? Kto jest mordercą? Jak wiele czasu zajmie rozwiązanie sprawy?

Morderstwo na polu golfowym to przyjemny w odbiorze kryminał, który nie jest książką do czytania na odwal się, w pociągu po całym dniu zajęć. Jest dużo wątków, postaci i faktów, przez co warto się nad nią skupić;) Inaczej wiele można stracić podczas lektury. Jest to książka o wiele bardziej wymagająca i zmuszająca do myślenia, aniżeli aktualnie wydawane kryminały współczesnych pisarzy. Głównie za sprawą języka – wyrafinowanego, dostojnego, ze sporą dawką francuskich wstawek (a języka francuskiego niestety się nie uczyłam). Bez zbędnych wulgaryzmów czy zbereźnych opisów (o jedno i drugie łatwo w literaturze bardziej współczesnej), ale za to z porządną dawką intrygi i zagadek, które niełatwo rozwiązać. Muszę przyznać, że nieźle się pogłówkowałam czytając ją i próbując dojść do tego kto jest mordercą owego milionera. Fabuła jest naprawdę ciekawa i w połączeniu ze wspaniałym językiem Agathy nie daje się przerwać, odłożyć książki na bok, nie daje się oderwać. Jej zakończenie jest naprawdę zaskakujące, przynajmniej dla mnie, ale niezwykle mnie to cieszy. No i ta mnogość postaci, które nie dają się nudzić podczas lektury. No, a przede wszystkim Hercules Poirot, który w tej książce pojawia się po raz drugi, w twórczości Królowej kryminału. Fakt, nie pałam do niego taką miłością jak do Sherlocka Holmesa, ale z każdą książką lubię go coraz bardziej. Może po większej ilości jego historii przekonam się do niego bardziej? W końcu Christie stworzyła całe mnóstwo przygód z Herculesem Poirotem, więc są spore szanse;) Choć muszę przyznać, że chyba staruszka Jane Marple wzbudza o wiele więcej mojej sympatii;) I zawsze mam problem z ocenieniem książki Christie, zwłaszcza w porównaniu z jej innymi pozycjami;)

Morderstwo na polu golfowym to książka godna polecenia, zresztą chyba jak każda pozycja Agathy Christie, z jaką miałam styczność. Jeżeli nawet nie miałeś kontaktu, z książkami Królowej kryminału myślę, że warto spróbować, bo to prawdziwa klasyka klasyki, a jeżeli nie wiesz od czego zacząć – polecam Morderstwo na polu golfowym.


Książkę przeczytałam dzięki uprzejmości:

niedziela, 25 maja 2014

"Programy rodzinne twoich chorób. Tom 1" Gerard Athias

Tytuł: Programy rodzinne twoich chorób. Tom 1
Autor: Gerard Athias
Wydawnictwo: Virgo
Ilość stron: 210
Ocena: 3/6


Nasze schorzenia - to list do nas od naszego organizmu- Jak dowiemy się, co jest w tym liście, jesteśmy na dobrej drodze do wyzdrowienia.







Choć dziś, w XXI wieku, jest wielki rozwój medycyny, to jednak wraz z nim co rusz dowiadujemy się o coraz nowszych chorobach, bakteriach czy wirusach. Ale dlaczego tak jest? Czemu wciąż jest tyle chorób, choć co rusz powstają nowe leki, a medycyna tak się rozwija? Dlaczego choroby się zdarzają takie rzeczy? Z tym tematem niejako zmierza się Gerard Athias.

Autor jest lekarzem, a co za tym idzie absolwentem Wydziału Medycznego, który ukończył w Marsylii. Równocześnie jest pasjonatem badań w dziedzinie Totalnej Biologii, a to wszystko głównie z powodów prywatnych – swoich własnych chorób. W swojej książce zatytułowanej Programy rodzinne twoich chorób opisuje jak i dlaczego dochodzi do tylu schorzeń, jakie są ich przyczyny – biologiczne, psychologiczne, a nawet rodowodowe. Jak do tego dochodzi? Takiego dzieje się w organizmie człowieka? Do jakich odkrywczych wniosków doszedł Gerard Athias w swojej książce? Co w niej jest takiego wyjątkowego? Dlaczego jego opinie są takie nietypowe i specyficzne? O czym dokładnie pisze w swojej książce? 

Programy rodzinne twoich chorób to niedługa pozycja, która jest w jakimś stopniu niespotykana. Bo gdzie indziej spotkamy się z tezą, że nasze choroby mają swój początek kilka pokoleń wcześniej? Tak, właśnie z takim właśnie stwierdzeniem się spotykamy i nie jest to charakterystyczne czy stereotypowe, prawda? Ale potwierdzone wieloma przykładami, których Gerard Athias był świadkiem lub o nich słyszał. Historie zdecydowanie ubarwiają książkę i pomagają zrozumieć, o co chodziło autorowi w danej tezie czy przykładzie. Sama pozycja jest napisana językiem dość przeciętnym, momentami zbyt naukowym, momentami zbyt nieskomplikowanym, w tej kwestii jest dość nierówna. Autor jest pasjonatem, który łączy swoją pasję niejako ze swoim wykształceniem. Dzięki książce Programy rodzinne twoich chorób jest łatwiej zrozumieć, dlaczego przydarzają się choroby, dlaczego w danej rodzinie niektóre się powtarzają... I to także wejście w głąb poprzednich pokoleń pomaga znaleźć rozwiązanie, sposób wyleczenia. Treść tej książki jest dość ciekawa, aczkolwiek sposób jej podania już mnie nie zachwycił. Głównie przez styl pisania, ale chyba to dlatego, że momentami jest zbyt naukowy. Momentami ciężko było mi uwierzyć czy rzeczywiście tak jest, jak opisuje autor w tej pozycji. No, ale cóż, ja medycyny nie skończyłam, ale także nie jestem także pasjonatem Totalnej Biologii, więc to nie mnie osądzać na ile jest w tym prawdy.

Podsumowując, Programy rodzinne twoich chorób to książka przełomowa i nietypowa, dość nierówna. Mnie zdecydowanie nie porwała i nie wiem czy sięgnę kiedyś po kolejny tom, po kontynuację tej pozycji. Książka jest dość ciekawa, ale jednak nieporywająca (paradoks, nie?). Nie jest jednak nie na tyle ciekawa, żeby sięgać po jej kontynuację. Przynajmniej według mnie. Ale to tylko takie moje zdanie. Generalnie jest taka średnia i nie wiem czy warto poświęcać na nią czas. Jeżeli interesuje cię taki temat to na pewno warto po nim sięgnąć, ale jeżeli nie są to twoje klimaty – daruj sobie, bo aż tak dobra nie jest.

Za możliwość przeczytania książki dziękuję:

czwartek, 22 maja 2014

"Człowiek krzyża. Historia w obrazach" Alfredo Tradigio

Tytuł: Człowiek krzyża. Historia w obrazach
Autor: Alfredo Tradigio
Wydawnictwo: Jedność
Ilość stron: 512
Ocena: 6/6


Natężenie uczuć między malarzem a Ukrzyżowanym zostało podkreślone za sprawą światła, jakie pada ukośnie z góry, oświetlając Chrystusa, który otwiera ramiona i pochyla głowę w kierunku artysty, jakby mówił: przyjacielu jestem tu dla ciebie!





Chrystus jest niewątpliwie ważną postacią historyczną. W końcu to od Jego narodzin liczymy lata, a Jego postać wpłynęła na wiele osób w czasach swojego życia, ale także teraz wśród wierzących w Niego. Przez te wszystkie lata od czasów, w których żył i działał, wciąż inspiruje ludzi do działania, a zwłaszcza Jego krzyżowa śmierć – w tym wielu artystów, malarzy... Wielu z nich przedstawiło krzyż i Boskiego Syna, a owe obrazy Alfredo Tradigio zebrał w swojej książce.

Antycypując ukrzyżowanie Chrystusa wobec ukrzyżowania dwóch pozostałych skazańców, którzy za chwilę zostaną przybici do krzyża, a ich krzyże wzniesione Tintoretto chce odtworzyć poprzez cierpienie dwóch łotrów bolesne przeżycia Jezusa przed ukrzyżowaniem.

Człowiek krzyża. Historia w obrazach to zbiór wielu obrazów, które łączy jedno – Jezus Ukrzyżowany i Jego krzyż. Alfredo Tradigio zafundował czytelnikowi wędrówkę przez epoki pokazując różne przedstawienia Chrystusa zebrane chyba z całej Europy. Znajdziemy obrazy między innymi Salvadora Daliego, Rembrandta czy św.Jana z Kupertynu oraz wielu innych, a wszystkie z nich okraszone opisami i wstępem Ginfranco Ravasi. Książka jest podzielona na cztery części, które ułatwiają się poruszanie po książce, a są one niezwykle jasne i przejrzyste. Ich tytuły to: Historia Ukrzyżowanego, Ludzkość u stóp Golgoty, W uścisku z krzyżem oraz Symbol krzyża.

Salvador Dali,
"Chrystus św. Jana od Krzyża"
(1951)
(Kliknij aby powiększyć)
Człowiek krzyża. Historia w obrazach to pięknie wydany album, który zachwyci każdego miłośnika sztuki. Jest w stylowej obwolucie, w stylowym etui, a wszystko drukowane na porządnym, dość grubym papierze. Opisy obrazów są niezwykle rzetelne, które ukazują wielką wiedzę autora na temat sztuki i jej historii, co pomaga w zrozumieniu dzieł wielu malarz, a także zwraca uwagę na (często znaczące) szczegóły, których samemu - bez czyjegoś komentarza, zapewne byśmy nie dostrzegli.  Co ciekawe - wszystko napisane dość łatwym w odbiorze językiem, więc nawet laik połapie się o co chodzi. Dodatkowo większość obrazów prezentowanych w albumie jest dodatkowo okraszone najróżniejszymi cytatami z Pisma Świętego lub różnych poetów czy pisarzy, co pomaga wczuć się w kontemplację i analizę danego obrazu. Jestem dzieckiem plastyczki, a do tego sama mam niejako artystyczną duszę, więc niejako dorastałam w świecie, w którym było wiele reprodukcji obrazów, albumów i rozmów o sztuce, dlatego ta pozycja tak mnie zainteresowała i wcale się na niej nie zawiodłam. Nie dość, że poznałam wiele nowych malarzy i ich obrazów, to jeszcze pogłębiłam swoją wiedzę grzebiąc w Internecie i doczytując różne informacje o danych artystach czy ich dziełach.

Chrystus, Boski Pielgrzym, wierny zbawczej misji, jest bowiem stale w drodze, aby ze swoim miłosierdziem dotrzeć do każdego człowieka, o każdej porze i w każdej sytuacji. Niekiedy ten wizerunek ma zamysł katechetyczny, by wzbudzając współczucie wiernych, postawić im Chrystusa jako przykład do naśladowania.


Człowiek krzyża. Historia w obrazach to nie jest książka tania, ale zdecydowanie warta polecenia. Przede wszystkim dla fanów historii sztuki, zwłaszcza tych, którzy interesują się tematem Chrystusa i jego śmierci w artystycznych przedstawieniach chociażby w obrazach czy rzeźbach. Jest to także idealny prezent dla takiej osoby lub dla kogoś związanego z Kościołem, np. kapłana interesującego się sztuką. Treść i wydanie naprawdę godne polecenia! Warto;)  

Książkę przeczytałam dzięki uprzejmości:



niedziela, 18 maja 2014

LA RIVISTA Wiosna 2014




Tytuł: LA RIVISTA Wiosna 2014
Autor: praca zbiorowa
Wydawnictwo: Draft Publishing
Ilość stron: 160
Ocena: 5.5/6









W języku włoskim zakochałam się  jeszcze w gimnazjum, kiedy po raz pierwszy usłyszałam rozmowę dwóch Włochów. Właśnie wtedy uważniej zaczęłam się wsłuchiwać w piosenki Erosa Ramazzotti'ego i Andrei Bocelliego próbując wyłapać poszczególne słowa, kupiłam samouczek i próbowałam się go uczyć. Niestety nie wyszło, ale jednak natrafiłam na liceum, w którym miałam możliwość nauki tego języka i to z rodowitym Włochem jako nauczycielem. Dzięki niemu jeszcze bardziej pokochałam ten język, ale też ten kraj, który pod koniec drugiej klasy liceum było dane mi go odwiedzić i od tamtego czasu owa miłość się wzmogła. Ostatnio miałam okazję na trafić się na magazyn związany właśnie z Włochami i stwierdziłam, że muszę go przeczytać;)

La Rivista to dwumiesięcznik w pełni poświęcony Włochom, a jego pani redaktor naczelna – Julia Wollner – absolwentka italianistyki zadbała o świetny dobór tematów. Numer wiosenny jest poświęcony kobietom. Jak czytamy na okładce „Wiosna jest kobietą. Podobnie jak muzyka. Tak samo jak Italia. Wszystkie trzy - pełne pasji.” Znajdziemy więc przedstawione postacie włoskich artystek, ale także wywiad z jednym z najbardziej znanych włoskich muzyków, mianowicie z Andreą Bocellim. Jak kobiety to i feminizm, więc przeczytamy także artykuł Olgi Bialer pt. Feministyczna rewolta mówiący o sytuacji włoskich kobiet w społeczeństwie. Osoby zafascynowane papieżem Franciszkiem znajdą także i o nim tekst pióra Nadii Gruszki pt. Buty papieża Franciszka. Znajdziemy także artykuły chociażby o Mediolanie i różnych, ciekawych miejscach w nim oraz np. o Orianie Fallaci. Osoby uczące się języka włoskiego znajdą także tekst poświęcony koniugacjom czasowników regularnych oraz teksty w tym języku, co jest bardzo przydatne w nauce.

La Rivista to magazyn o Włoszech z prawdziwego zdarzenia - chyba nie bez przyczyny ma podtytuł „Włochy zmagazynowane”. Widać, że jest to gazeta o pasji i to prowadzona z pasją. Jako osobę mająca przerwę w nauce języka włoskiego bardzo ucieszył mnie tekst o koniugacjach czasowników regularnych, przez co mogłam sobie choć trochę przypomnieć podstawy gramatyki tego pięknego i melodyjnego języka. Ale jednak nie jest to wytłumaczone w jakiś przejrzysty sposób – osoby bez żadnych podstaw, próbujące nauczyć się włoskiego – raczej nie wiem na ile coś z niego wyniesie.  Świetnym pomysłem są także teksty w tym języku. W moim przypadku nie obyło się bez notorycznego zaglądania do słownika, ale zmotywowało mnie to jedynie do przypomnienia sobie tego, czego się nauczyłam, bo jak wiadomo takie rzeczy bardzo szybko się zapomina. Szczególną radość sprawił mi wywiad z muzykiem – Andreą Bocellim – którego naprawdę bardzo cenię i lubię jego utwory, w tym te najbardziej znane jak „Vivo per Lei” czy „Time to say goodbye”. Niezapomniane wrażenia. Niezwykle ciekawy też był tekst o przedstawieniach Chrystusa w sztuce autorstwa Magdaleny Giedrojć pt. „Najważniejsze łzy świata”. Magazyn jest naprawdę ciekawy, fascynujący, podejmujące interesujące i szerokie tematy, w którym było widać wielką pasją, zaangażowaniem i oddaniem. Wiele tematów z jednym tłem, motywem przewodnim – Włochami. Istne cudeńko jak dla mnie.

La Rivista to świetny magazyn dla wszystkich pasjonatów języka włoskiego i do Włoch, a także do wszystkich, chcących poznać bardziej ten piękny kraj, jego kulturę, sztukę, obyczaje... Świetnie zebrane teksty, ciekawie napisane, dopasowane i pasujące do siebie nawzajem. Myślę, że wielu pasjonatom słonecznej Italii się przypadnie do gustu;)


Magazyn przeczytałam dzięki uprzejmości:

środa, 14 maja 2014

"Hyperversum 2. Sokół i lew" Cecilia Randall




Tytuł: Hyperversum 2. Sokół i lew
Autor: Cecilia Randall
Cykl: Hyperversum
Tom: drugi
Wydawnictwo: Esprit
Ilość stron: 800
Ocena: 5.5/6







Pamiętacie jeszcze przygody grupki przyjaciół, która dziwnym trafem przeniosła się dzięki grze RPG do czasów średniowiecza? Jeżeli nie, to koniecznie odświeżcie sobie Hyperversum. Jeżeli pamiętacie to zapraszam na jej kontynuację, którą miałam ostatnio okazję przeczytać.

W poprzedniej części grupka przyjaciół chciała się przenieść do średniowiecznego świata, ale tylko fikcyjnie – w grze wideo. Niestety okazało się, że trafili tam naprawdę, tak prawdziwie, że bardziej się nie da. W końcu blizn po biczu na plecach nie można sobie wymyślić czy dorysować. Od tamtych wydarzeń w normalnym świecie naszych bohaterów mija dwa lata, w średniowieczu została brzemienna ukochana Iana – Isabeau, do której za wszelką cenę próbuje wrócić wraz ze swoim przyjacielem Danielem. Jednak okazuje się, że życie lubi komplikować drogi i plany – najpierw gra nie chce ich przenieść do średniowiecza, a kiedy wylądowali w odpowiednim czasie i miejscu na drodze staje im Jan bez Ziemi. Jakie przygody spotkają ich tym razem w XIII-wiecznej Francji? Czy wszystko pójdzie tak jak sobie zaplanowali? Czy Ian będzie przy narodzinach swojego pierworodnego? Jak Isabeau zareaguje na powrót ukochanego, który był uznany za zmarłego w pożarze? Przyjaciele zostaną już tam na zawsze czy wrócą do swojego prawdziwego świata? Jak skończy się ich przygoda?

Hyperversum 2. Sokół i lew to gruba księga włoskiej pisarki z piękną, klimatyczną okładką, która świetnie odzwierciedla atmosferę panującą w książce, choć jeszcze lepiej by było gdyby było więcej elementów związanych z walką i rycerstwem, bo tego dużo przewija się w tej pozycji. Książka jest napisana lekkim, przyjemnym językiem, który trafi jednocześnie i do nastolatków lubujących się w literaturze młodzieżowej, jak i do starszych czytelników szukających ciekawych woluminów do przeczytania i do spędzenia czasu w wyjątkowo miły i przyjemny sposób. Jest to lektura wyjątkowo wciągająca i zapewniająca zabawę na dłuższy czas z powodu swej objętości. Książkę czyta się dość szybko głównie za sprawą ciekawie prowadzonej narracji, a także fabuły i wielu przygód jakie przytrafiły się naszym przyjaciołom. Akcja toczy się miarowo, nie ma momentów nudy, kiedy ma się wrażenie, że już wszystko powinno być dobrze i powoli, znowu zaczyna się coś dziać i tak z pewną dozą regularności. Zakończenie jest dość przewidywalne, ale za to wszystkie przygody i perypetie po drodze już niekoniecznie;) Sięgnęłam po tę książkę, bo chciałam poznać dalsze losy bohaterów poznanych w poprzedniej części i się nie zawiodłam;) Wszyscy fani fantastyki z dużą ilością średniowiecza, walk na mierze i rycerzy również nie będą zawiedzeni – książka dla nich będzie wręcz idealna;) Co ciekawe autorka napisała kontynuację sagi pt. "Il Cavaliere del Tempo" (Rycerz Czasu), niestety w Polsce nie wiadomo kiedy się ukaże. Zostaje więc cierpliwie czekać lub przypomnieć sobie włoski na tyle, żeby móc ją przeczytać w oryginale;)


Podsumowując, Hyperversum 2. Sokół i lew to dobra pozycja, ale nie do końca potrafię określić która część serii jest lepsza – ta czy jej poprzedniczka. Nie zmienia to faktu, iż jest to wartościowa lektura opowiadająca o przyjaźni, poświęceniu, wojnie i niebezpieczeństwach gier wideo. Warto przeczytać, naprawdę!

Książkę przeczytałam dzięki uprzejmości: 


czwartek, 8 maja 2014

"Dziedziczki" Andrzej Pilipiuk

Tytuł: Dziedziczki
Autor: Andrzej Pilipiuk
Wydawnictwo: Fabryka Słów
Ocena: 3/6



Świat wokół nas niekiedy okazuje się bardzo skomplikowany, niż nam się wydaje. A czasem jest bardzo prosty, choć wydaje się złożony.






Andrzeja Pilipiuka chyba nikomu nie trzeba przedstawiać. Tego pisarza kojarzy chyba każdy kto ma kontakt z literaturą w ogóle, a zwłaszcza z gatunkiem fantasy czy z twórczością naszych rodzimych twórców. Choć jego książki o Jakubie Wędrowiczu podbijają serca wielu czytelników i są jego najbardziej znanymi dziełami, to jednak o cyklu Kuzynki zapewne też słyszało wiele osób.


Dziedziczki to trzecia część sagi zatytułowanej Kuzynki opowiadających o ciotecznych siostrach Kruszewskich, księżniczce Monice i alchemiku Sędziwoju. Tym razem nasza trójka pięknych i wielowiekowych bohaterek buduje nowy dwór w malowniczej wiosce pełnej prostych ludzi – w Kruszewicach, majątku kuzynek. To typowa wioska, w której wszyscy o wszystkich wszystko wiedzą, a w dodatku jest pełna miejscowych alkoholików, popijając piwo w miejscowym sklepiku. Jak tam się odnajdą? Jakie gniazdko na wsi sobie uwiją? Jak ich domek? Tymczasem Sędziwój wpada w kłopoty, a Laszlo i Arminius prowadzą swoje własne, prywatne śledztwo. Jak potoczą się ich losy? Co im się przytrafi? Co wydarzy się w Kruszewicach? Jakie śledztwo prowadzą Laszlo i Arminius? Co stanie się z alchemikiem? I jakie przygody przytrafią się kuzynkom Kruszewskim i wampirzycy Monice?


Dziedziczki to książka, której byłam niezwykle ciekawa z powodu wcześniej czytanych tomów tej sagi, dlatego z wielką chęcią po nią sięgnęłam i czekałam na rozwój wypadków. Jest to kolejna pozycja w typowo pilipiukowym stylu – napisana w niezbyt skomplikowany sposób, opisując dobitnie, acz z uśmiechem, zwykłą, szarą rzeczywistość. Język jest prosty, lekki,niewymagający zbyt wiele od czytelnika. Bohaterki, których przygód jesteśmy świadkami, są jak we wcześniejszych częściach, charakterystycznymi, silnymi postaciami, które naprawdę polubiłam, aczkolwiek nie do końca podobało mi się przedstawione tu zachowanie wampirzycy Moniki, która była wyjątkowo inna i dziwna w porównaniu z jej poprzednimi zachowaniami. Moim zdaniem Dziedziczki wypadły gorzej aniżeli jej poprzedniczki, głównie za sprawą owego zachowania naszej wielowiekowej wampirzycy. Wielki Grafoman w tej kwestii się nie popisał – spodziewałam się innego zakończenia sprawy, innego zakończenia serii o tak ciekawych postaciach z jakimi mamy do czynienia. Niestety nie do końca mi się to nie podobało – tak fajnie zapowiadała się cała seria. No i to zachowanie Moniki... Szkoda, że tak wyszło, no ale cóż... Wydarzenia płyną dość leniwie, średnio zapadają w pamięć, ale czyta się wyjątkowo szybko i przyjemnie – jest wciągająca, lekka w odbiorze, charakterystyczna dla Pilipiuka...

Każdy problem, nawet jeśli z pozoru wydaje się nierozwiązalny, w rzeczywistości stanowi sumę kilku mniejszych problemów.

Czy polecam Dziedziczki? Tak, jeżeli chcesz poznać zakończenie trylogii o kuzynkach Kruszewskich, ale nie jest powalająca i nie zachwycająca. Jedna z gorszych pozycji Andrzeja Pilipiuka, z którymi miałam kontakt. Generalnie na tle wcześniejszych części sagi, ta wypada dość marnie.

niedziela, 4 maja 2014

"Czarny Dom" Stephen King, Peter Straub

Tytuł: Czarny Dom
Autor: Stephen King, Peter Straub
Wydawnictwo: Prószyński i s-ka
Ilość stron: 648
Ocena: 5.5/6



Nic nie dzieje się bez przyczyny, choć może być ona ukryta; rozluźnij się i odpręż dostatecznie długo, żeby przestać być pierdzielącym frajerem, a pewnie zdołasz dogrzebać się powodu.





Stephen King to jeden z tych pisarzy, którego książek mam w domu od groma dzięki mojemu ukochanemu Księciuniowi z bajki. Jedną z nich jest pozycja, która stworzył razem z Peterem Straubem, jak później się dowiedziałam nie jest to ich pierwsze wspólne dzieło – był nim Talizman.

Ludzka dusza mieści bowiem nieskończoność pokoi, niektórych olbrzymich, niektórych nie większych od schowka na szczotki, innych zamkniętych, jeszcze innych przepełnionych jasnym światłem.


Czarny dom to książka, w której spotykamy Jacka Sawyera, którego już można było już poznać w ich wcześniejszego dzieła zatytułowanego jako Talizman. Aktualnie jest byłym funkcjonariuszem policji i mieszka w niewielkiej i pozornie spokojnej miejscowości w Wisconsin, gdzie dochodzi do serii brutalnych, koszmarnych morderstw, które do złudzenia przypominając zabójstwa dokonane przed dziesięcioleciami. Jaką rolę w tym wszystkim odgrywa Czarny dom? Czym on jest? I co w nim się wydarzy? A kto jest mordercą? Jakie to ma powiązanie z wydarzeniami z poprzedniej części, w jakich brał Jack Sawyer? 

Mgła sprawia, że znajome wydaje się obce. Do tego dochodzi zapach - pradawna, mewia woń, wciskająca się głęboko w nozdrza i budząca ukrytą część umysłu, zdolną do uwierzenia w potwory, gdy skraca się perspektywa, a serce ogarnia niepokój.

Czarny dom to książka, która dla Stephena Kinga jest zupełnie niepodobna, ale on sam w jednym z wywiadów przyznał się, że miał w niewiele wkładu w jej stworzenie, że więcej roboty przy jej pisaniu odwalił Peter Straub. I to widać. Jest o wiele bardziej mroczna i przerażająca niż pozostałe książki rzekomego Króla Grozy. Jest to książka, przy której warto się skupić z powodu mnogości wydarzeń i postaci, ale wcale nie jest to żadnym minusem. Fajnie, że książka zmusza do myślenia i podążania za bohaterami, chęcią zrozumienia wydarzeń i ich przyczyn. Nie czytałam poprzedniej części pt. Talizman i chwilami nie do końca wiedziałam o co chodzi z wydarzeniami związanymi z przeszłością Jacka Sawyera, ale to były tylko momenty, nie wpłynęło na ogólny odbiór książki. Jest to książka, której lektura sprawiła mi wiele radości i przyjemności. King to pisarz – grafoman, który powiela swoje pomysły, wciąż wykorzystuje te same motywy. Tu jest zupełnie inaczej. Widać, że Straub to dobry pisarz, który tworzy barwne i ciekawe postacie, a historia jest ciekawa i zarysowana.


Niektóre rzeczy można zrobić jedynie bez przezornego wtrącania się umysłu; kiedy robota jest obrzydliwa, często najlepszy jest instynkt.

Czarny dom to książka, z której jestem naprawdę zadowolona i jej lektura sprawiła mi wiele radości i przyjemności. Z chęcią sięgnę kiedyś po inne książki Strauba, zwłaszcza po Talizman, żeby lepiej zrozumieć jej kontynuację. Fani typowej twórczości Kinga nie będą do końca zadowoleni z powodu jego braku powielanych motywów i pomysłów czy grafomaństwa. Za to fani klimatycznych książek z dreszczykiem emocji będą zadowoleni z tej pozycji, która daje ponad 600 stron naprawdę przedniej zabawy.


piątek, 2 maja 2014

"Smok na piedestale" Piers Anthony

Tytuł: Smok na piedestale
Autor: Piers Anthony
Seria: Xanth
Tom: siódmy
Wydawnictwo: Nasza Księgarnia
Ilość stron:432
Ocena: 5/6


Trudno odnieść sukces, jeśli jest się zabawką w rękach innych.






Ostatnio mam wielką chrapkę na fantastyczne książki, więc z chęcią sięgnęłam po książkę autora, którego nazwisko nic nigdy mi nie mówiło i nigdy o nim nie słyszałam, a mianowicie po pozycję pisarza, który zwie się Piers Anthony.

Xanth to magiczna kraina pełna smoków, zaczarowanych zwierząt, nasion i roślin, a także pełna nieumarłych – zombie. Tu każdy ma magiczne zdolności, ale to także kraina wielkich możliwości i okazji. Przekonała się także o tym żona króla Dora, a mianowicie Irene. Dostała kolejną szansę, ale jaką? A co z jej trzyletnią córeczką Ivy? Jaką dostała szansę? Co z nimi się stanie? Co takiego stało się w tej krainie? Jaką rolę w tym wszystkim odgrywa smok rozpadliniarz tytułowy smok na piedestale, który z niego musi zejść? Jakie inne i niebezpieczne stworzenia są w Xanth, owej magicznej krainie? A co z czarodziejem żyjącym w tamtym rejonie? Jaka będzie jego rola?

Po Smoka na piedestale sięgnęłam z wielkim zapałem i entuzjazmem nie zauważając nawet, że jest to jest siódmy tom serii o magicznej krainie Xanth – półwysep, przez którego środek przebiega Rozpadlina. Przynajmniej jak dowiedziałam się dzięki Wikipedii, po tym jak zaczęłam czytać o cyklu chcąc się o nim się dowiedzieć czegoś więcej. Też tam się dowiedziałam o mnogości tomów należących do tego cyklu. A jak wypadł ten tom?

Ivy zdawała sobie sprawę, że większość niewiast niezbyt zręcznie posługuje się posługuje się bronią , lecz ta najwyraźniej wiedziała do czego służy nóż . Może dlatego, że była zdumiewająco piękna, mimo że zaniedbana. Matka Ivy wciąż jej powtarzała, że ładne dziewczęta muszą umieć się bronić. 

Smok na piedestale to przyjemna w odbiorze i niedługa książka, która potrafi przenieść do innego świata, do krainy, pełnej smoków, zaczarowanych nasion, roślin, zwierząt i magii. Swoim klimatem trochę przypomina mi klimat cyklu Miecz prawdy autorstwa Terry'ego Goodkinda. Sama nie wiem do końca czemu, chyba z powodu podobnych krain i różnych dziwnych, magicznych roślinek. Pozycja jest napisana niezbyt skomplikowanym językiem, ale jednocześnie takim, który świetnie oddaje klimat owej krainy i tamtego świata. Autor bardzo dobrze się spisał opisując, a przede wszystkim tworząc tę krainę. Spodobała mi się mnogość magii, zaczarowanych roślin i zwierząt, jedynie zombie średnio mi tam pasowały do tego świata, jakby urwały się z innej bajki i przeniosły się właśnie tam. Cykl zaczęłam czytać od siódmego tomu, ale nie sprawiło to, że się jakoś pogubiłam i nie potrafiłam odnaleźć w książce. Chwilami nie wiedziałam czym są jakieś postacie czy zwierzęta, ale nie przeszkadzało to w ogólnym odbiorze fabuły. Nie zmienia jednak to faktu, że warto zacząć cykl od pierwszych tomów. Seria ma w oryginale prawie 40 tomów, a w Polsce jest wydanych i zapowiedzianych ich bodajże 22, o ile się nie mylę, a sam autor - Piers Anthony – wydał ponad 140 książek. (tak wrednie się zastanawiam, czy to już nie grafomaństwo?). Coś co mnie zdziwiło to fakt, że pozycja została w Polsce wydana po raz pierwszy w 1993 roku, a tegoroczne wydanie jest tylko wznowieniem.

Czy polecam Smoka na piedestale z cyklu Xanth? Tak, zdecydowanie. Nie tylko każdemu fanowi i miłośników fantasy pełnej smoków, magii, wielu przygód, przyjaźni i wydarzeń, ale także każdemu, kto chce dopiero się zaznajomić z tym gatunkiem i nie wie od czego zacząć. Ja przy niej bawiłam się naprawdę dobrze, jest to książka, która wciągnie, przeczyta się ją szybko, w ciągu jednego dnia i wciąż ma się apetyt na więcej. Teraz sama będę polować na pierwsze tomu tego cyklu;)

Książkę przeczytałam dzięki uprzejmości:

czwartek, 1 maja 2014

"Dziecię ognia" Harry Connolly

Tytuł: Dziecię ognia
Autor: Harry Connolly
Wydawnictwo: Fabryka Słów
Ilość stron: 480
Ocena: 3/6



Jeśli już muszę wybierać pomiędzy konfrontacją z uzbrojonym szaleńcem a moją szefową, to zawsze wybieram uzbrojonego szaleńca.






Lubię książki fantasy, bo przenoszą do innego świata dlatego z chęcią po nie sięgam. Nie jest to bardzo często, ale jednak się zdarza z pewną dozą częstotliwości. Ostatnio miałam okazję przeczytać debiut Harry'ego Connolly'ego, o którym nigdy wcześniej nie słyszałam ani nigdzie nie czytałam;)

Dziecię ognia to historia mężczyzny, zwanego Ray Lilly, który już zaliczył odsiadkę w więzieniu i kilka kradzieży samochodów. Jest to człowiek wyjątkowy, bowiem nierzadko zdarza się, żeby cynik był jednocześnie tak wrażliwy na krzywdę innych. Tym razem jeździ po kraju ze swoją szefową - Annalise Powliss, którą z nienawiści najchętniej wrzuciłby do ognia lub zrzucił z klifu. Musi u niej odkupić swoje winy, a ich aktualnym zadaniem  jest powstrzymanie złowrogiego procesu, jaki dzieje się w miasteczku Hammer Bay. Bije tam źródło złowrogiej magii, którego strzeże drapieżca, który dzięki czarom zabija zupełnie niewinne dzieciaczki, przez co zagraża całemu niewielkiemu, miasteczku. Czy bohaterowie dadzą sobie radę z potworem? Jak to się stanie? Co zdarzy się z drapieżcą? Czy uratują miasteczko? Co Ray jest w stanie zrobić dla swojej szefowej? 

Każdy z tych stworów mógłby pozabijać wszystkich ludzi na Ziemi, jeśli pozwolić mu swobodnie żerować. Dlatego właśnie przyjechaliśmy do Hammer Bay - aby upewnić się, że cokolwiek się tu znajduje, zostanie powstrzymane.

Dziecię ognia to kolejna książka z Fabryki słów, jaką mam w swojej biblioteczne i bardzo się cieszyłam na fakt, że mogę ją przeczytać. Kiedy już się za nią zabrałam, początkowo nie potrafiłam przebrnąć i się do niej przekonać, głównie z powodu tego, że nie do końca wiedziałam do jakiej grupy wiekowej jest skierowana ta pozycja, ale ostatecznie czyta się ją dość szybko i sprawnie. Nie wiadomo czy dla młodzieży czy bardziej dla starszych czytelników, ale generalnie jest to zbyt wyrafinowana ani nie jest to książka zasługująca na miano arcydzieła w dziedzinie fantasy czy książek dla nastolatków.

Fabuła Dziecięcia ognia zapowiadała się dość dobrze – magia połączone z runami, a do tego dobro walczące ze złem, znikające dzieci i rozwiązywanie zagadek. Ale jednak nie do końca mnie nie do siebie nie przekonała. Akcja okazała się niezbyt pokrewna z tym, czego po niej oczekiwałam. Jeżdżenie samochodem, opisy jedzenia dwudziestu kilogramów surowego mięsa czy opisy płonących dzieci, które zamieniają się w zielone robaczki. No i jedno mnie zaczęło zastanawiać. Dla Ray'a ta cała akcja miała być resocjalizacją po odsiadkach w więzieniu. Ale czy bycie świadkiem wydarzeń takich jak morderstwa czy płonące samoistnie dzieci to dobry sposób na zmianę życia na lepsze. Książkę czytało się szybko, fakt, ale chyba to jest wyznacznik tego, że jest ona dobra, prawda? Prosty, niewyrafinowany i niewymagający język są charakterystyczne dla pozycji skierowanych do młodzieży – raczej nie zachwyci starszych czytelników, chyba że nie są oczekują od książek zbyt wiele. Opisy też nie są zbyt wymagające, porywające czy barwne.

Książkę oceniam na przeciętną, ale wydaje mi się, że fanom urban fantasy powinna bardziej przypaść do gustu. Według mnie tragedii nie ma, ale na zachwyty też nie zasługuje. Takie ot, przeciętne i niezbyt zachwycające czytadło, które nie jest jakoś super wciągające, ale lekkie i szybkie w lekturze. Dla miłośników urban fantasy, czytelników szukających odmóżdżenia lub nie mających lepszych książek do czytania – mogę polecić tę książkę. Ale jeżeli nie zaliczasz się do żadnej z tych grup – lepiej sięgnij po coś innego.

Ksiażkę przeczytałam dzięki uprzejmości: