Na blogu pojawiły się 3 posty - podsumowanie zeszłego miesiąca, 2 recenzje i ten jest czwarty.
Świąteczne czytanko |
Kolory myśli Rysunek skończony w Wigilię. |
A Wam jak minął grudzień?
Na blogu pojawiły się 3 posty - podsumowanie zeszłego miesiąca, 2 recenzje i ten jest czwarty.
Świąteczne czytanko |
Kolory myśli Rysunek skończony w Wigilię. |
A Wam jak minął grudzień?
O dzieciach księży czy dzieciatych kapłanach najczęściej mówi się w kuluarach, a opowieści o nich krążą wśród ludzi – czasami jako pewnego rodzaju miejskie legendy, czasami na zasadzie, że znajomy znajomego usłyszał. Jako osoba wychowana w dość mocno katolickim środowisku i (na szczęście) mająca szczęście do poznawania wartościowych kapłanów i znająca ich niemało – słyszałam wiele takich historii. Dlatego zainteresowałam się kolejną w mojej czytelniczej karierze (po pozycji pt. Żeby nie było zgorszenia. Ofiary mają głos) książką Artura Nowaka pt. Dzieci, które gorszą, w której autor stara się pokazać, jak takie historie wyglądają od kuchni.
To powieść o ojcach, o których się nie mówi. O niby rodzinach, których oficjalnie być nie może. O krzywdzie dzieci, która przez hipokryzję i system praktyk Kościoła katolickiego, jest zamiatana pod dywan. A przede wszystkim to autentyczne historie ludzi uwikłanych w relacje, które zmieniły ich życie: kobiet i mężczyzn, którzy coś zyskali i coś stracili w związkach z księżmi, ludzi, którzy są owocami związków, niekiedy zapoczątkowanych gwałtem, z duchownymi. Wychowywani na plebanii, w wynajmowanych przez lata mieszkaniach, zmuszeni wyjechać za granicę, niekiedy zaakceptowani, częściej odrzuceni i napiętnowani. Żyją wśród nas, choć nie chcemy tego dostrzec. Poruszający reportaż otwierający bolesny temat, o którym do tej pory nie mówiło się na głos. opis wydawcy
Dzieci, które gorszą to książka, po której już wiedziałam czego się mogę spodziewać – w końcu czytałam już wcześniej Żeby nie było zgorszenia. Ofiary mają głos tego samego autora. Czytałam również takie pozycje jak Dzieci księży. Nasza wspólna tajemnica Marty Abramowicz, więc miałam już jakiś obraz twórczości autora, ale także tego jak ten temat jest przedstawiany w literaturze faktu, ale jednocześnie temat nie szokuje mnie już ani trochę. Książka jest podzielona na 3 części – pierwsza to rozmowy z tytułowymi dziećmi, które gorszą, druga to rozmowy z ekspertami, natomiast trzecia to ustosunkowanie się autora do tematu. Osobiście najbardziej przypadła mi do gustu pierwsza część – ta opowiadająca konkretne historie konkretnych osób. Całość jest napisana dość przystępnym w odbiorze językiem, jednak w sposób nieco przegadany, bo poza tematem księżowskich dzieci jest jeszcze poruszonych sporo innych tematów – jak kryzys Kościoła, pedofilia wśród duchownych itp. W tej książce widzę również sporo podobieństw do Dzieci księży Marty Abramowicz, chociaż obydwie książki zostały wydane praktycznie w tym samym czasie. Nie zmienia to faktu, że obydwie podejmują ważny temat, a mi trudno określić, która z tych pozycji jest lepsza.
Ksiądz to przecież zawód jak każdy inny. Mówi się oczywiście o powołaniu, ale przecież nauczyciel czy lekarz to też zawody z powołania. Tak przynajmniej mówimy. Tyle że jak lekarz przestaje być lekarzem, a nauczyciel nauczycielem, to społeczeństwo przechodzi nad tym do porządku dziennego. Nit się nad tym nawet przez chwilę nie zastanawia. Afera jest wtedy, kiedy z powołania rezygnuje ksiądz. To elektryzuje wszystkich.
Dzieci, które gorszą to książka, która podejmuje zdecydowanie ważny temat i daje głos, tym których głos przez lata był tłamszony, ale nie zmienia to faktu, że nie jest to jakoś wybitnie odkrywcza książka. Owszem, uważam, że warto po nią sięgnąć – szczególnie ją polecę osobom z Kościoła Katolickiego o wąskim, konserwatywnym myśleniu, żeby móc na pewne tematy spojrzeć szerzej. Nie jest to wybitna literatura faktu wysokich lotów czy poruszająca do głębi, ale na pewno książka warta uwagi.
Cechuje nas ogólnospołeczna niedojrzałość wobec wielu wyzwań. Przeciętny Polak ma problem z zaakceptowaniem nowych zjawisk: nie chodzi tylko o pedofilię, ale też o stosunek do uchodźców, cudzoziemców czy mniejszości seksualnych. Jesteśmy konserwatywni, przy czym nie mam na myśli sfery religijnej. Żeby dojrzeć do mówienia o tych zjawiskach, trzeba je opisać, poznać. Tak się dzieje w technice, poezji, medycynie. Pierwszym etapem postępu jest opisanie danego zjawiska. Potem można iść dalej. Niedojrzałość polega na reakcji lękowej, wyparciu.
Rodzina, przyjaciele, sąsiedzi, niezależnie od tego, jak zrozpaczeni się wydają, oni wiedzą, kto to zrobił. Może podświadomie, może jeszcze nie w tej chwili, ale wiedzą. Ośmioletnia Daisy Mason znika z domu w czasie sąsiedzkiej zabawy na przedmieściach Oxfordu. Policja bezskutecznie poszukuje kogoś, kto widziałby cokolwiek z całego zajścia. Czy obca osoba byłaby w stanie porwać dziewczynkę nie zostawiając po sobie żadnego śladu? Gdy do akcji wkracza detektyw Adam Fawley, jego podejrzenia w pierwszej kolejności kierują się w stronę rodziny porwanej dziewczynki. Rodzice Daisy ewidentnie ukrywają jakąś tajemnicę, a jej cichy i wycofany braciszek zdaje się wiedzieć coś, o czym nie chce jednak mówić. Fawley wie, że przy większości zaginięć sprawcą jest ktoś dobrze znany ofierze. Z każdą kolejną godziną szanse na znalezienie Daisy maleją. Czy detektywowi uda się przebić przez gąszcz rodzinnych kłamstw i odnaleźć dziewczynkę, zanim będzie za późno? A może tym razem statystyka się myli? opis wydawcy
Kto porwał Daisy Mason? to książka, względem której nie miałam żadnych oczekiwań, bo w końcu trafiłam na nią zupełnym przypadkiem. Muszę przyznać, że sam pomysł na fabułę jest naprawdę całkiem ciekawy i nieźle wykorzystany, ale jednak moim zdaniem akcja toczy się dość powoli (zwłaszcza na początku) i wieje nieco nudą, jednak z czasem nieco się rozkręca, żeby zakończenie okazało się naprawdę zaskakujące. Naprawdę nie tego się spodziewałam! Ponadto jest sporo rodzinnych tajemnic, które wyjątkowo lubię w literaturze, wiele spraw jest bardzo nieoczywistych, co razem sprawia, że nieco rozwleczone tempo z początku się nieco rozmywa, a całość jest jak najbardziej na plus. Język, jakim jest napisana ta pozycja jest niezbyt skomplikowany, nieprzytłaczający i dość przyjemny w odbiorze, co w połączeniu ze świetnym głosem i interpretacją lektora sprawia, że odsłuchiwanie całości było naprawdę dość satysfakcjonujące.
...bycie sobą jest w porządku, po prostu musisz mieć odwagę, aby się tego trzymać.
Kto porwał Daisy Mason? jest pozycją całkiem przyjemną w odbiorze, choć mogłaby być nieco lepiej dopracowana – zwłaszcza pod względem tempa akcji – jednak nie zmienia to faktu, że z chęcią kiedyś sięgnę po inne pozycje autorki, szczególnie kontynuację tej serii. Generalnie całkiem przyjemny w odbiorze thriller – niepowalający i bez fajerwerków czy wielkich zachwytów, aczkolwiek z dość ciekawym pomysłem i zaskakującym zakończeniem. Nie jest to jakieś wybitne arcydzieło, ale naprawdę całkiem przyjemnie czytadło z ciekawym finałem.
Niezależnie od tego, jak zrozpaczeni się wydają, i nieważne, jak nieprawdopodobnie to brzmi, oni widzą, kto to zrobił. Może podświadomie, może jeszcze nie w tej chwili, ale wiedzą. Oni to wiedzą.
Tak, wiem, że słabo, ale również wiem, że samobiczowanie się nic nie da.
Na blogu pojawiły się 4 posty – podsumowanie poprzedniego miesiąca, stosik i 2 recenzje.
Tobi - mój towarzysz podczas śniadań przed 5. I przykład na to jak jedzą kulturalne liski - przy stole, z miseczki. |
Ostatnio regularne przypomnienie |
Praca tak bardzo. A kubki termiczne to złoto ❤️ |
Jeszcze jesienne dni nad Zakrzówkiem |
Prawda jest gówno warta. Dowody natomiast bezcenne.
Osobiście nie ukrywam, że nie nadążam za książkami wydawanymi przez Remigiusza Mroza oraz mnogość serii, które stworzył. Nie ukrywam również, że cykl, który najbardziej lubię jest właśnie ten z Chyłką, z którym i tak jestem trochę w tyle. W końcu zabrałam się za tom jedenasty (z aktualnie wydanych siedemnastu) pt. Ekstradycja - w formie audiobooka w interpretacji Krzysztofa Gosztyły.
Minęło kilka miesięcy, od kiedy Joanna Chyłka uciekła z kraju. Ślad po niej zaginął i mimo że wystawiono za nią Europejski Nakaz Aresztowania, służby nie potrafią odnaleźć żadnego tropu. Przez cały ten czas nie skontaktowała się z nikim w Polsce i nawet Kordian nie wierzy już w to, że Chyłka kiedykolwiek znajdzie sposób, by nawiązać z nim kontakt. Oryński tymczasem przyjmuję sprawę człowieka, który wybudził się po półtorarocznej śpiączce w klinice. Ukrainiec, Witalij Demczenko, jest oskarżony o to, że wtargnął do jednej z restauracji na Powiślu i zastrzelił trzy osoby. Motywu nigdy nie ustalono, nie udało się też odnaleźć narzędzia zbrodni ani świadków. W dodatku Witalij nie pamięta niczego, co wydarzyło się przed tym, zanim znalazł się w stanie wegetatywnym. Pamięta jedno: że ma dla Oryńskiego wiadomość od Chyłki. opis wydawcy
Ekstradycja jest już jedenastym tomem cyklu z Chyłką i Zordonem w rolach głównych – z większością tej serii zapoznałam się w formie audiobooków. Tom poprzedni – Wyrok – mnie nie zachwycił, jednak moja dziwna sympatia do duetu prawników sprawił, że zabrałam się w końcu za Ekstradycję. Sam pomysł na wątek kryminalny w tej pozycji jest dość słaby – brakuje w niej intrygi, dopracowania historii, a historia zdecydowanie mało wciągająca i fascynująca. Moim zdaniem pierwsze skrzypce tutaj zdecydowanie gra powrót Chyłki i układanie na nowo jej relacji z Kordianem. Uwielbiam ten duet, to jak Mróz wykreował te postacie, jednak odnoszę wrażenie, że z tomu na tom zdecydowanie za bardzo się na nich skupia, zamiast na tworzeniu wątków kryminalnych i intrygi. Są błyskotliwe i sarkastyczne rozmowy między dwójką głównych bohaterów (i to nawet sporo), co naprawdę ratuje sytuację, ale zdecydowanie brakuje ciekawszych i wciągających pomysłów na fabułę, a w szczególności wątki kryminalne, tajemnice czy budowanie napięcia. Plus ciągłe wałkowanie Langera – jest ona ciekawą postacią, ale jak w każdym tomie wyskakuje jak królik z kapelusza to robi się to już nudne.
Idź za głosem serca, Zordon. Ale zabierz ze sobą głowę.
Ekstradycja jest moim zdaniem tomem nieco ciekawszym od poprzedniego, ale jednak nadal nie ma tutaj miejsca na zachwyty. Moja dziwna sympatia do Chyłki i Zordona nadal trwa, chociaż czasami sama sobie się dziwię. Sięgnę po kolejne części cyklu, ale zdecydowanie bardziej z ciekawości co Mróz wymodził i czy jest jakaś szansa na powrót do poziomu z pierwszych części tej serii. Ten tom jest dla mnie zwyczajnie słaby, a i bez znajomości wcześniejszych można się nie połapać o co chodzi. Jak dla mnie znaczny spadek poziomu względem początku.
Bez Chyłki nic nie miało sensu, każde zdarzenie wydawało się nieistotne, a wszystkie emocje stały się jedynie namiastką tych prawdziwych. Świat zdawał się zwykły, ludzie nijacy, wszystkie podejmowane decyzje zaś nic nieznaczące.
O twórczości Håkana Nessera słyszałam już dość dawno i od tamtego czasu miałam w planach zabrać się za serię z inspektorem Barbarottim – nie było jakoś okazji się zabrać. Dopiero wyzwanie Abecadło z pieca spadło w zeszłym miesiącu zmotywowało mnie do przeczytania pierwszego tomu tego cyklu pt. Człowiek bez psa.
Grudzień w Kymlinge. Rodzina Hermanssonów zbiera się, by uczcić szczególną okazję: nestor rodu Karl-Erik kończy sześćdziesiąt pięć lat, a jego najstarsza córka Ebba – czterdzieści. Jednak uroczystości nie przebiegają tak, jak się wszyscy spodziewali. Rodzinne spotkanie ma nieprzewidziane, tragiczne następstwa. W przeddzień wielkiego jubileuszu przepada bez śladu Robert – wyrodny syn Karla-Erika, który wbrew woli rodziny wziął udział w kontrowersyjnym reality show Więźniowie Koh Fuk. Następnego wieczoru również bez śladu znika syn Ebby, Henrik. Czy to przypadek, że dwóch blisko spokrewnionych ludzi znika w odstępie zaledwie dwudziestu czterech godzin? Z tą zagadkową sprawą musi się zmierzyć inspektor kryminalny o włoskich korzeniach, Gunnar Barbarotti, który powoli odkrywa najmroczniejsze tajemnice tej rodziny. opis wydawcy
Człowiek bez psa to książka, której byłam naprawdę bardzo ciekawa – szwedzkie (czy skandynawskie w ogólności) kryminały w końcu nie bez przyczyny jest owiana zasłużoną sławą. Zaczęłam słuchać znając już doskonale z innych produkcji głos świetnego lektora Wojciecha Żołądkowicza. Pierwsze co przykuło moją uwagę to fakt naprawdę dobrego wykreowania postaci – rodziny Hermanssonów oraz inspektora Barbarottiego. Szkoda tylko, że policjant pojawia się tak późno w tej pozycji, a większość uwagi w książce skupia się na rodzinnych relacjach i dramatach, a nie na wątku kryminalnym i intrydze, czego można by się spodziewać po powieści kryminalnej. Owszem, wciągnęłam się w tę historię, a samo zakończenie mnie zdecydowanie zaskoczyło, jednak nie zmienia to faktu, że akcja rozkręca się naprawdę powoli, co niejednego może zniechęcić. Ponadto w tej pozycji jest nieco za dużo rodziny Hermanssonów, a za mało Barbarottiego, działań policji, zagadki, intrygi, a moim zdaniem całość bardziej klasyfikuje się jako powieść obyczajowe niż kryminał czy thriller. Książka jest napisana językiem nieskomplikowanym, dość przyjemnym w odbiorze, wszystko w dość lekkim stylu, ale ciekawie oddającym rodzinne tajemnice.
Niektóre dzieci mają więcej karatów od innych, tak już jest w genetycznym tyglu biologii. Czy się to komu podoba, czy nie.
Człowiek bez psa to książka, której zakończenie mnie zdecydowanie zaskoczyło, jednak całość rozkręca się dość powoli skupiając się przede wszystkim na rodzinie Hermanssonów i ich tajemnicach zamiast na intrygach kryminalnych. Moim zdaniem pierwsze 2/3 książki jest za bardzo przegadane i Fabuła zawarta w tej części zdecydowanie mogłaby być skrócona, chociaż bohaterowie naprawdę ciekawie wykreowani. Nie jest to książka, która mnie zachwyciła czy powaliła na kolana, ale jak najbardziej dość interesująca, a osobiście jestem ciekawa dalszych tomów przygód inspektora Barbarottiego i jak w dalszych tomach będzie się prezentować ta postać.
Gdyby Bóg rzeczywiście istniał, jego najwyższą powinnością winno być wysłuchiwanie modlitw nieszczęśliwych ludzi i spełnienie ich w takim stopniu, jaki uzna za odpowiedni.
Październik okazał się być miesiącem dość chaotycznym, ale ostatecznie dość dobrym, mimo że zaliczyłam zapalenie zatok i mega wysypkę alergiczną. Przede wszystkim udało mi się znaleźć nową pracę, którą jutro zaczynam. Byłam na dwóch kontrolach u lekarzy (kardiolog, psychiatra), no i oczywiście wybory (ta frekwencja!). Zaczęłam 5 rok psychologii i udało mi się wybrać na 1 dzień Targów Książki w Krakowie, ale zdolna ja – przegapiłam termin akredytacji dla blogerów i to były pierwsze moje targi bez akredytacji. No i ciągłe zachwyty nad piękną, złotą jesienią 🍂❤️
Zapraszam również na moją świąteczną wymiankę książkową
30-letnia ja z notesem i piórnikiem z Harrego Pottera i torbą na jedzenie z Myszką Miki. |
Jesienne czytanko pod uczelnią |
A Wam jak minął październik?
O twórczości Caroline Eriksson nigdy wcześniej nie słyszałam, zresztą nic dziwnego, skoro napisała tylko 2 książki. Jednak na jej pozycję pt. Podglądaczka natknęłam się poszukując jakiegoś lekkiego audiobooka z zagadką do posłuchania i wybór padł właśnie na nią w interpretacji Pauliny Raczyło.
Pisarka Elena rozstała się z mężem i odizolowała od świata w wynajętym szeregowcu. Jest zdruzgotana. Nie rozpakowała nawet pudeł. Regularnie spotyka się jedynie z siostrą, ale ich stosunki są napięte i pełne niedomówień. Walcząc z brakiem natchnienia, zaczyna mimowolnie obserwować rodzinę z sąsiedztwa, która mieszka naprzeciwko. To, co z początku wyglądało na niewinną zabawę, z czasem staje się niepokojące. Elena odnosi wrażenie, że za solidną fasadą między mężem a żoną rozgrywa się mroczny dramat. Nie może oprzeć się pokusie i ukradkiem obserwuje Stormów. Wraz z przekraczaniem kolejnych granic narasta w niej lęk, że wkrótce wydarzy się coś strasznego. To trochę przerażające. Ale i niezwykle inspirujące. Elena nie była tak kreatywna od lat. Zaczyna wyobrażać sobie najgorsze scenariusze. A żeby potwierdzić podejrzenia, postanawia przyjrzeć się nieco bliżej – podąża za panem i panią Storm w ich sekretnym życiu, choćby po to, by ich uratować. Nie wie jednak, na co się porywa. Pisarka zostaje wciągnięta w wir szaleńczej karuzeli. Ale gdy niebezpieczeństwa się nasilają, a granice między rzeczywistością i fikcją zaczynają się przenikać, kto uratuje Elenę? opis wydawcy
Podglądaczka jest książką, względem której nie miałam w sumie żadnych oczekiwań, bo i nie miałam do nich podstaw. Zaczęłam jej słuchać znając już głos lektorki z jakieś innej produkcji. Akcja dzieje się na jakimś niedużym osiedlu, jakby na przedmieściach, a toczy się dość powoli. Słuchałam jednak z uporem wciąż czekając, aż całość się rozkręci, akcja nabierze pędu i intrygi – niestety tak się nie stało. Skończyłam słuchać wymęczona – przez całą książkę dosłownie nic się nie działo, a całość jest moim zdaniem do bólu przewidywalna i wręcz nudna. Ponadto podczas całego czasu spędzonego z lekturą miałam dziwne skojarzenia, że ta książka jest niemiłosiernie podobna do Dziewczyny z pociągu, chociaż i ta pozycja mnie nie powaliła. Podglądaczka jest pozycją napisaną w sposób bardzo prosty, nieskomplikowany, a w całości zdecydowanie brakuje intrygi i zagadki. A ponadto kreacja bohaterów też jest dość sztampowa, są zupełnie nie wyróżniający się, bezbarwni, a w szczególności główna bohaterka – bardzo mdła i bez charakteru, taka niezdarna i prymitywna.
Podglądaczka jest thrillerem psychologicznym, który w moim odczuciu wypada dość słabo – zarówno wątek kryminalny, jak i psychologiczny są zupełnie niedopracowane, pisane jakby zupełnie bez pomysłu. Brak intrygi czy jakiegokolwiek psychologicznego zagłębienia tematu, napisana w sposób wręcz do bólu prostym, a bohaterowie zupełnie sztampowi i bezbarwni. Mimo że nie miałam względem tej książki żadnych oczekiwań, i tak się zawiodłam na tej pozycji – po prostu wynudziłam się podczas tej lektury, a słuchałam do końca z coraz większym bólem. Moim zdaniem zdecydowanie szkoda czasu na tę książkę, zwłaszcza, że tak wiele innych czeka na przeczytanie.
Wasze marzenia i pragnienia są ważniejsze niż oczekiwania społeczeństwa wobec was.
Książkę Obsesja piękna miałam w planach już od naprawdę długiego czasu – przez lata byłam gnębiona w szkole przez wygląd, a sama aktualnie studiuję psychologię, więc jestem ciekawa psychologicznych zagadnień, zwłaszcza dotyczących piękna, wyglądu czy zaburzeń odżywiania. Polowałam na tę pozycję w bibliotece, ale była tak oblegana, że aż w końcu kupiłam sobie e-booka, za którego i tak zabrałam się z opóźnieniem, ale w końcu przyszedł czas, więc zapraszam na recenzję.
Obrazy szczupłych kobiet o doskonałej cerze i lśniących włosach towarzyszą nam od najmłodszych lat. Bywa, że nawet pięcioletnie dziewczynki świadomie kontrolują swoją wagę. Renee Engeln w swojej przełomowej książce „Obsesja piękna” wyjaśnia, jak ciągłe monitorowanie własnego wyglądu – tak powszechne w czasach Facebooka i Instagrama – negatywnie wpływa na życie kobiet i podkopuje ich zdrowie, dobre samopoczucie i finanse. Podprogowe nękanie doskonałym wizerunkiem powoduje u kobiet depresję, redukuje ich ambicje, obniża zdolności poznawcze, wywołuje lęk przed naturalnym procesem starzenia się, a także zaburzenia w odżywianiu. Walka z potęgą mediów jest z założenia nierówna. Nie jesteśmy jednak całkiem bezradni. Dzięki tej książce nauczymy się, jak porzucić krzywdzące schematy myślenia, zmienić sposób postrzegania swojego ciała, odwrócić się od lustra i zamiast się w nim przeglądać – zacząć działać. opis wydawcy
Obsesja piękna. Jak kultura popularna krzywdzi dziewczynki i kobiety to książka napisana przez doktor psychologii Renee Engeln, która zajmuje się w swojej pracy zawodowej postrzeganiem swojego ciała i osoby przez dziewczyny i kobiety, więc dlatego tak byłam ciekawa tej pozycji. Społeczeństwo i media niejednokrotnie wmawiają (bardzo często podprogowo) nam-kobietom, że to wygląd jest najważniejszy – często największy rozmiar w sklepach 42, w reklamach kobiety wretuszowane w Photoshopie albo z wystającymi żebrami, a do tego może stereotypów i wymagań na zasadzie codziennie do pracy makijaż, kobieta musi chodzić w obcasach, że kobiecie nie wypada chodzić w trampkach/glanach. Jasne, można od tego odejść, ale jak pisze autorka w tej pozycji: Rezygnacja z makijażu nie jest tak prosta, jak twierdzą niektórzy. Chyba każdej kobiecie, która wyszła z domu nieumalowana, zdarzyło się usłyszeć: „Wszystko w porządku? Wyglądasz na zmęczoną.” Muszę przyznać, że wiele z pisanych w Obsesji piękna sytuacji osobiście spotkałam w swoim życiu, zwłaszcza, że zawsze byłam z dala od ogólnie przyjętych ideałów piękna przez zawsze towarzyszącą mi nadwagę. Jednak nie da się ukryć, że było wiele sytuacji, z którymi się nigdy nie spotkałam – na przykład niewychodzenie z domu tylko dlatego, że nie czuję się wystarczająco pięknie. Nie wiem na ile to wynika z różnic kulturowych (książka pisana w realiach Stanów), a na ile z mojego osobistego poczucia własnej wartości – trudno ocenić, chociaż odnoszę wrażenie, że bardziej z tego drugiego. Moim zdaniem w tej książce jest bardzo na plus przywoływanie przykładów najróżniejszych kobiet, co sprawia, że całość jest naprawdę autentyczna.
Wszystkie niedoskonałości i wady stanowią część Ciebie. Wolę, żebyś była tym, kim chcesz, i uważasz, że powinnaś być, niż klonem tego, czego oczekuje społeczeństwo. Nie bój się kochać siebie i przyjmować bezwarunkowej miłości od innych.
Obsesja piękna jest napisana w sposób bardzo ludzki, obrazowy i zrozumiały, choć mogłoby się wydawać, że doktor psychologii może treść przytłumić żargonem. Na szczęście tak się nie stało. Technicznie książka jest podzielona na kilka rozdziałów dotyczących najróżniejszych tematów, co zdecydowanie ułatwia czytanie. Mężczyźni mogą być oburzeni, że książka pisze jedynie o kobiecych problemach – rozumiem, że od męskiej części świata społeczeństwo też wymaga coraz więcej, jednak jest to książka dla kobiet, o kobietach i pisana przez kobietę. Jednak nie ukrywam, że z chęcią przeczytałabym podobną książkę o męskich problemach i pisaną z męskiej perspektywy. Muszę jednak przyznać, że autorka sama uległa stereotypom, które po części powielała w swojej książce – na przykład takie, że rozmiar 34 to wyznacznik piękna, a tylko kobiety z nadwagą/otyłością czy BMI w górnych granicach normy mają kompleksy, a to przykre. Plus za mało uwagi poświęciła różnym innym defektom wywołującym kompleksy np. blizny, zajęcza warga, heterochronia czy choroby lub niepełnosprawności (np. bielactwo, silna skolioza z garbem, wózek, kule itp.)
Stworzyliśmy kulturę, która wmawia kobietom, że najważniejsze to być piękną. Narzucamy im nieosiągalne kanony piękna, a później, kiedy się nimi przejmują – oskarżamy o próżność albo, co gorsza, zbywamy pełnymi troski słowami: „Każdy jest piękny na swój sposób” i upominamy, że powinny akceptować siebie takimi, jakie są.
Obsesja piękna jest książką zdecydowanie wartą przeczytania. Jest napisana w sposób naprawdę zrozumiały i przyjazny dla czytelnika, chociaż (to przykre) powiela pewne stereotypy. Nie zmienia to faktu, że uważam, że warto sięgnąć po tę pozycje. Paradoksalnie – wiele z niej mogliby wynieść mężczyźni, którzy próbują zrozumieć psychikę kobiet. No i oczywiście same kobiety. Chociaż nie jest idealna – i tak szczerze polecam, myślę, że każdy (zwłaszcza kobiety) mogą skończyć lekturę z pewnymi refleksjami.
Słowa mają swoją wagę i znaczenie, często większe, niż nam się wydaje. Niech twoje słowa uzdrawiają kulturę cierpiącą na obsesję piękna. Wypowiadaj się o sobie i innych kobietach, zwracając uwagę na to, co naprawdę jest dla ciebie ważne. Niech twoje słowa wskazują drogę do kultury, która widzi kobiety nie jako eksponaty do oglądania, ale jako istoty ludzkie, gotowe - i potrafiące - zmieniać świat na wiele sposobów.
Zapisy: do 25 listopada br.
Losowanie: do 27 listopada br.
Wysyłka paczek: do 12 grudnia br
Tak, wiem, że słabo, ale również wiem, że samobiczowanie się nic nie da.
W tym miesiącu na blogu ukazały się 4 posty – podsumowanie ubiegłego miesiąca, hadzine odkrycia muzyczne oraz dwie recenzje.
A w październiku ruszą zapisy na wymiankę książkową ❤️🎄
Dłubanie przy ankiecie do magisterki |
Rysowanko musi być |
Na Drutozlocie |
Pod koniec lipca 1997 roku ukraińscy żołnierze, którzy przybyli na pomoc powodzianom, dokonują makabrycznego znaleziska w korycie wciąż wezbranej rzeki. Na ułamanym, zanurzonym w wodzie drzewie wiszą zwłoki nastolatka poszukiwanego od blisko dwóch tygodni. Niespełna miesiąc wcześniej dla czwórki młodych chłopaków – Kacpra, Darka, Józka i Grześka – właśnie rozpoczynają się wakacje. I zupełnie nie przeszkadza im, że wolne dni skąpane są w strugach deszczu, a meteorolodzy alarmują o powodziowym zagrożeniu. Są pewni, że to będzie ich lato! Trzy dni później właśnie w Głuchołazach, maleńkiej mieścinie przy samej polsko-czeskiej granicy rozpoczyna się katastrofa zapamiętana jako Powódź Stulecia. To ona i wywołana nią lawina zdarzeń doprowadzi chłopców najpierw do wyjątkowego odkrycia, a następnie do śmierci jednego z chłopców. Którego? opis wydawcy
W smrodzie stęchlizny, którego nie dało się wywietrzyć ani pokonać chemią, na wojskowych materacach, barłogach, wsłuchując się w oddechy dzieci, których nie mieli gdzie zabrać, gdzie wywieźć, chociaż były, kurwa wakacje, leżeli i myśleli. Nasłuchując, czy ktoś skrada się do drzwi, których nie dało się zamknąć na klucz, wpatrzeni w sufity, które jeszcze tydzień temu obiecywali sobie odmalować, pytali się raz za razem: co teraz?
Topiel jest książką, która moim zdaniem została mylnie skategoryzowana jako thriller – moim zdaniem jest go tutaj naprawdę niewiele, w ilościach galopujących do zera. Jeżeli liczycie na trzymającą w napięciu pozycję – tego tutaj nie znajdziecie. Jednak jest to całkiem ciekawa książka obyczajowa osadzona w realiach lat dziewięćdziesiątych, powodzi tysiąclecia i małomiasteczkowego, przygranicznego świata, jakim są Głuchołazy. Jeżeli tak do tego podejdziecie – może się Wam naprawdę spodobać i może Was wciągnąć.
Wrócili do zalanych mieszkań, do odłażących tapet, napuchłych podłóg, pokrytych szlamem mebli, wypaczonych drzwi i okien. Do smrodu i beznadziei. Do śladów na ścianach, brudnych kresek wyznaczających poziom wody. Te, nawet zmyte, zamalowane, pokryte szpachlą, zawsze już tam będą. Niczym ofiary gwałtu, gdy uświadomią sobie, że to, co jeszcze kilka godzin temu było najgorsze na świecie - sam akt, stanowiło tylko preludium, bo najgorsza jest utrata wiary. W dom, w bezpieczne miejsce. Zdarzyło się raz, może zdarzyć się znowu. Zdarzyło się raz i nie ma już normalności.
Pozwoliła, żeby gniew zawładnął jej ciałem. Oskarżali ją o korzystanie ze słych mocy, niech i tak będzie. Zaczęła szeptać. To były dawne słowa, prastara mowa, i las szeptał je razem z nią. Echa takich słów nigdy nie milkną. Nawet kiedy miną wieki, one zawsze będą szumieć wśród drzew tego miejsca.
Bardzo lubię sagę o Lipowie Katarzyny Puzyńskiej, choć przyznaję, że nie wszystkie tomy podobały mi się równie mocno. Kiedy wyszedł piętnasty tom serii pt. Zgłoba – nie mogłam się doczekać i od razu zabrałam się za jej odsłuchanie w formie audiobooka w interpretacji Laury Berszki. Wszystko za sprawą wbijającego w fotel zakończenia poprzedniej części.
Do Lipowa przybywa tajemnicza kobieta. Daniel Podgórski zgadza się pomóc jej w śledztwie dotyczącym mężczyzny niesłusznie oskarżonego o cztery morderstwa. Mieszkańcy maleńkiego Puszczykowa boją się zapuszczać do lasów wokół wsi. Kryje się tam wąwóz od lat uważany za nawiedzony. W dziewiętnastym wieku schwytano tam pewną kobietę i oskarżono ją o czary. Mówi się, że zanim spłonęła na stosie, rzuciła klątwę na potomków swoich dręczycieli. W latach sześćdziesiątych dwudziestego wieku w Puszczykowie ginie mała dziewczynka. Nawet śledczy nie mogą oprzeć się wrażeniu, że rany na jej ciele przypominają zadane przez strzygę. Czy dziewczynka jest ofiarą dawnej klątwy? Kilkadziesiąt lat później grupa nastolatków próbuje rozwikłać zagadkę jej śmierci. Wydaje się to jedynie niewinną zabawą na długie letnie dni, ale ma swoje konsekwencje. Nie wszyscy przecież chcą, żeby prawda wyszła na jaw. Mikołaj Zieliński wraca po latach do miejscowości, gdzie spędzał wakacje. Tym razem – żeby szukać zaginionego ojca. Towarzyszy mu dziewczyna. Razem próbują rozwikłać tajemnicę, ale Sara wkrótce umiera. Zostaje odnaleziona w nawiedzonym wąwozie. Leży niemal dokładnie w tym samym miejscu, gdzie przed kilkudziesięciu laty spoczywało ciało zabitej dziewczynki. W wąwozie ukrytych jest więcej trupów. Wszyscy zabici zdają się być związani z Mikołajem. Mężczyzna trafia do więzienia. Daniel Podgórski robi wszystko, żeby wśród mieszkańców maleńkiej wsi znaleźć prawdziwego sprawcę. Czy sam uniknie pułapki? Kim jest tajemnicza kobieta, która wciągnęła byłego policjanta do śledztwa? Czy na pewno ma dobre intencje? opis wydawcy
Zgłoba jest tą częścią o Lipowie, po którą sięgnęłam z wielką ciekawością tego co autorka wymyśliła tym razem. Zaczęłam słuchać tej powieści w cudownej interpretacji Laury Berszki (która moim zdaniem świetnie pasuje jako lektorka tej serii) i już samo rozpoczęcie mnie wbiło w fotel niemal równie mocno, co zakończenie Żadanicy. Osobiście chyba wolałam, jak akcja książki działa się na miejscu – w okolicach Lipowa i Brodnicy. Jednak muszę przyznać, że sam pomysł na fabułę naprawdę ciekawy. Najbardziej chyba mi się podobały pierwsze tomy tej sagi, odnoszę wrażenie, że było tam więcej mroku i psychologii, ale pomysł na ten tom – no naprawdę ciekawy. Uśmiercenie jednego z głównych bohaterów jest już wystarczająco ciekawym zabiegiem – sama autorka w posłowiu pisała, że nie jest to zasadniczy koniec serii, ale koniec w takiej wersji jaką znamy – w końcu bez jednej z głównych postaci, ale nie zdradzę, której, żeby nie spojlerować. Książka jest napisana charakterystycznym dla Puzyńskiej językiem, całkiem przyjemnym w odbiorze, a całość słuchało mi się naprawdę dobrze i spędziłam z tą historią naprawdę bardzo dobrze.
Podgórski wzdrygnął się, kiedy użyła swoje prawdziwego imienia. Znów poczuł do niej niechęć, jak do uzurpatorki. Starał się zdusić to uczucie. Nie można było ulec pokusie zbytniego polubienia kogoś i oceniania go na tej podstawie. Nie powinno się też jednak słuchać podszeptów uprzedzeń. Nie był jeszcze pewien, czy może jej ufać, czy nie. Na razie musiał zachować ostrożność, ale bez wrogości.
Zgłoba jest książką, którą zdecydowanie mogę polecić, ale koniecznie w kontekście poprzednich części – bez tego zdecydowanie można się pogubić w całej fabule. No i oczywiście jestem ciekawa, co autorka wymyśli w kolejnych częściach, jak ta seria będzie wyglądać bez owej uśmierconej postaci.
Własnej roboty wędlina drobiowa |
Pierwsza od kilkunastu lat martwa natura |
Najświeższy tatuaż - wszystkie moje pasje (najważniejsze). Pierwszy kolorowy i do tego zakrycie blizn |
Tajemnica czasu, magia i niezwykła dziewczynka. Momo zjawia się znikąd, ale wokół niej niemal od razu znajdują się przyjaciele. Jest niezrównaną towarzyszką zabaw, potrafi wspaniale słuchać, a każda chwila z nią to wspaniała przygoda. Kiedy jednak w jej świecie znikąd pojawiają się szarzy panowie, wszystko się zmienia. Znika wolny czas i znika radość. Ale Momo jest odporna na działania szarych panów. Z pomocą przyjaciół jest w stanie uratować świat przed obezwładniającą szarą rozpaczą. […] Tylko Momo jest odporna na ich czary. I tylko ona, z pomocą tajemniczego mistrza Hory i żółwicy Kasjopei, może uratować świat przed wielką szarą rozpaczą. z opisu wydawcy
Nigdy nie wolno myśleć o całej ulicy, rozumiesz? Trzeba tylko myśleć o następnym kroku, o następnym oddechu, o następnym pociągnięciu miotłą. I zawsze tylko o następnym.
Momo to książka, która klasyfikuje się jako literatura dziecięca, ale moim zdaniem każdy powinien po nią sięgnąć – chociaż napisana w latach siedemdziesiątych to dzisiaj, po pięćdziesięciu latach jest wciąż bardzo aktualna. Moim zdaniem każdy powinien po nią sięgnąć – i dziecko, i dorosły, zwłaszcza ten, który wiecznie narzeka na brak czasu. Bardzo, bardzo, bardzo polecam – bardzo ponadczasowa, mądra, ciekawa i zarazem osobliwa książka.
Istnieje pewna wielka, a przy tym całkiem zwyczajna tajemnica. Wszyscy ludzie ją dzielą, każdy ją zna, lecz bardzo niewielu zastanawiało się nad nią kiedykolwiek. Większość ludzi przyjmuje ją jako oczywistość i nie dziwi się jej ani trochę. Tą tajemnicą jest czas.