wtorek, 31 marca 2015

"Niebo dla akrobaty" Jan Grzegorczyk

Tytuł: Niebo dla akrobaty
Autor: Jan Grzegorczyk
Wydawnictwo: Znak
Ilość stron: 264
Ocena: 5/6



Ludzie boją się śmierci, a mnie coś podpowiada, że jest to najpiękniejszy moment życia.







Jana Grzegorczyka poznałam dzięki Przypadkom księdza Grosera, które podbiły moje serce, więc podczas ostatniej wizyty w bibliotece śmiało sięgnęłam po inną książkę tego autora ciekawa tego, co w niej znajdę. Tą książką okazała się pozycja pt. Niebo dla akrobaty.

Hospicjum, umieranie, przebaczenie, poświęcenie... To tematy, które łączą wszystkie 10 opowiadań zebrane w książce zatytułowanej Niebo dla akrobaty. Choć jest ona podzielona na poszczególne, krótsze formy, to wszystkie są ze sobą połączone – chociażby jednym hospicjami i niektórymi bohaterami. Choć jest to książka o miejscu, w którym się umiera, to tak naprawdę jest o życiu, jego kruchości, ulotności i delikatności...

Małżeństwo to taki związek, w którym ludzie potrafią wymyślić najokropniejsze rzeczy, żeby się wzajemnie pozabijać. Wiedzą, że nie mogą małżonka zarąbać siekierą, specjalizują się więc w wymyślaniu trujących słów.

Niebo dla akrobaty to pozycja doprawdy wyjątkowa, porównywana do książki najbardziej znanej książki Erica Emmanuela Schmitta zatytułowanej Oskar i pani Róża, choć moim zdaniem nie do końca słusznie. (Notabene, czy to nie dziwne, żeby wszystko co polskie porównywać do tego, co zagraniczne?) Pochłonęłam ją bardzo szybko i głęboko się wryła w mój umysł, głównie za sprawą tematów, jakie podejmuje w niej Grzegorczyk – niełatwych i skłaniających do refleksji nad życiem, jego jakością oraz kruchością. Do tego sposób w jaki o tym pisze – przejrzyście, jasno, lekko i prosto, lecz nie prostacko, a to wszystko sprawia, że książkę czyta się bardzo szybko, z zapartym tchem, nie mogąc doczekać się tego, co wydarzy się z bohaterami, którzy mają problemy sami ze sobą, z relacjami, z pogodzeniem się z innymi i z samym sobą, z przebaczeniem. Bohaterzy, którzy są ciekawie wykreowani, uczący często łagodności, spokoju, pogodzenia się z własnym losem, lecz silni charakterem, dający nadzieję, siłę. Styl pisarki  i język, jakim posługuje się Jan Grzegorczyk jest łudząco podobny do tego w Przypadkach księdza Grosera, lecz tematyka zupełnie inna, o wiele bardziej wzruszająca i ujmująca, choć nie zabrakło powodów do uśmiecha to jednak jest ich zdecydowanie mniej. 

Piszę Wam stąd, gdzie teraz jestem, bo czy odległość, przestrzeń, inny wymiar sprawia, że coś przestaje istnieć? Nie trzeba widzieć, dotykać, by coś było. To jest. Tak jak Wy jesteście z sobą, nawet kiedy jedno jest w pracy, a drugie w domu.

Niebo dla akrobaty to wyjątkowe 10 połączonych ze sobą opowiadań, które polecam każdemu. Jest to pozycja skłaniająca do refleksji, do zastanowienia się nad tym co w życiu jest ważne, nad tym, czym rzeczywiście jest strach przed śmiercią, co w takich chwilach dodaje nadziei.

piątek, 27 marca 2015

Zielony koktajl ze szpinakiem;)



Tak, ostatnio mam fazę na koktajle;)
O każdej porze dnia i nocy;)
Tak więc dziś zapraszam na lekki, pyszny, wiosenny koktajl ze szpinakiem;)


Składniki
(2 spore porcje)
2 garści świeżego szpinaku (szpinak baby)
1 pomarańcza
1 kiwi
1 średnie jabłko
pół szklanki wody
2 łyżeczki siemienia lnianego

Jak wykonać?
Szpinak umyć i wrzucić do wysokiego naczynia. Pomarańczę oraz kiwi obrać i podzielić na mniejsze cząstki, następnie dodać do szpinaku. Jabłko umyć, wykroić środek i wraz ze skórką wkroić do reszty składników. Dodać wodę oraz siemię lniane. Wszystko zblendować na gładką konsystencję.
Pyszne i bardzo pożywne!

czwartek, 26 marca 2015

"Manitou" Graham Masterton

Tytuł: Manitou
Autor: Graham Masterton
Cykl: Manitou
Tom: pierwszy
Wydawnictwo: Albatros
Ilość stron: 272
Ocena: 3/6
             
                     
Są we wszechświecie tajemnice, o których nie mamy pojęcia. To, co zdołamy poznać podczas naszego fizycznego życia, jest jedynie małym fragmentem całości. Istnieją niezwykłe światy w światach, a w nich jeszcze dziwniejsze.




Graham Masterton to brytyjski twórca horrorów, z którego twórczością postanowiłam się zapoznać w momencie, kiedy w ubiegłe wakacje przyjechał do Polski i miałam okazję go spotkać – po prostu strasznie mnie zmotywowało to spotkanie z nim. Nie mogłam ominąć jednej z jego najbardziej znanych pozycji (i jedynej zekranizowanej) – Manitou.

Nowy Jork. Współczesność. Młoda kobieta zaniepokojona zgłasza się do lekarza z dziwną naroślą na karku, która z dnia na dzień się powiększa. Okazuje się, że w jej ciało wszedł duch indiańskiego szamana, Misquamacusa, który pragnie się zemścić za swoich braci. Co z tego wyjdzie? Jakim cudem owa kobieta stała się celem ducha? Dlaczego akurat ona? Co ów upiór zrobi? Co chce zrobić i co zmusiło do powrotu po 300 latach?

Nocą czuje się, że złe duchy chętniej odpowiedzą na wezwanie i nawet zwykły cień czy ubranie w dziwny sposób układające się na oparciu krzesła, mogą rozpocząć własne, wrogie życie.

Manitou to lektura zupełnie nie wymagająca, czyta się ją naprawdę lekko i szybko, ale jednak moim zdaniem jest to książka bardzo przeciętna. Jej fabuła jest daleka od skomplikowania, a do tego brakuje tam intryg. Sama historia jest mało zaskakująca, do bólu przewidywalna, czasami wręcz banalna, a to zdecydowanie nie jest fascynujące. Bohaterowie, którzy występują w Manitou są mdli, niewyróżniający się, płascy – nic nadzwyczajnego. Sama książka jest napisana prostym językiem, czasami aż nazbyt prostym. Według mnie sam pomysł na książkę, mógłby być o wiele lepiej wykorzystany – naprawdę. Bo wszystko co się dzieje wydaje się niedopracowane, niewykończone... Można trochę przymknąć oko, ze względu na to, że jest to debiut Mastertona, ale wciąż nie zachwyca. Manitou to książka dość przeciętna, niezaskakująca oraz niezapadająca w pamięć. Dość średnie czytadło, które czasami jest doprawdy naciągane. Dość średnia, do poczytania, ale żadne arcydzieło. No i wciąż nie rozumiem ogólnego podniecenia twórczością Grahama Mastertona. No czytadła i nic więcej...

wtorek, 24 marca 2015

"Nigdy w życiu!" Katarzyna Grochola

Tytuł: Nigdy w życiu!
Autor: Katarzyna Grochola
Wydawnictwo: W.A.B.
Ilość stron: 304
Ocena: 3.5/6



Bo może właśnie o to w życiu chodzi. Żeby ktoś przy tobie był - nawet kiedy szukasz w nocy małego zagubionego kotka. Nawet jak świeczka się nie pali.






Nigdy w życiu to książka, której adaptacja filmowa była zawsze była jednym z moich ulubionych komedii romantycznych w polskim wykonaniu. Widziałam ten film naprawdę wiele razy. Pamiętam jak siadałam do niego z Mamą, każda ze swoją robótką i się przy nim zaśmiewałyśmy, ale jednak długo nie miałam bladego pojęcia, że jest on ekranizacją książki. Jako że zazwyczaj unikałam tzw. literatury kobiecej, więc i do tej książki bardzo długo się zbierałam. Aż w końcu trafiłam na nią w bibliotece i postanowiłam się przekonać jaki jest literacki oryginał jednego z filmów mojego dojrzewania.

Bohaterką książki Nigdy w życiu jest Judyta – kobieta w wieku 37 lat, ledwie rozwiedziona, z nastoletnią córką Tosią, pracą w redakcji oraz próbująca stworzyć swoje idealne miejsce na Ziemi. Dodatkowo ma przyjaciółkę Ulę, rozwiedzionych i toksycznych rodziców, kilka nadprogramowych kilogramów, a dodatkowo uważa, że wszyscy mężczyźni są tacy sami jak jej Eksiu. Jak potoczą się jej losy? Czy znajdzie swoje perfekcyjne miejsce na Ziemi?

Nigdy w życiu jest typowo babskim czytadłem – literatura o kobietach i dla kobiet. Pisana w formie pamiętnika, czy czegoś zbliżonego formą. I to mi się naprawdę podoba - lubię książki pamiętnikowe, z 1-osobową narracją. Jest to książka naprawdę lekka, przyjemna w lekturze, ale jednocześnie niezbyt wymagająca od czytelnika. Czasami miałam wrażenie, że jest pisana doprawdy infantylnie, zbyt infantylnie, jak na to, że Judyta – bohaterka książki – jest już kobietą dorosłą Momentami czułam się strasznie dziwnie, ponieważ bohaterka zachowywała się (w zasadzie pisała) w taki sposób, że odnosiłam wrażenie, że autorką tych przemyśleń jest nastolatka, a nie dorosła kobieta. Jednak tak naprawdę to była jedyna tak mocno irytująca rzecz w tej książce. Czytało mi się ją lekko i przyjemnie, takie ot czytadło, które ciągle porównywałam do filmu, który widziałam wcześniej – ciągle miałam przed oczami Danutę Stenkę jako Judytę czy Joannę Jabłczyńską jako Tosię, a do tego wyraźnie widzę, że film jest doprawdy wariacją na temat książki.Jednak książka jak książka - nie rzuca na kolana, nie zachwyca, ale też nie jest taka, że nie da się jej czytać.
W kwestii zasadniczej – nie wiem, ile razy człowiek, czyli kobieta, może zaczynać życie od nowa. Jeśli o mnie chodzi, robię to teraz poniekąd nałogowo. Bez przerwy. Nie wiem, dlaczego akurat na mnie popadło. I nigdy się nie dowiem. Widać robię coś źle, bo normalni ludzie żyją normalnie.


Nigdy w życiu to lekkie, niewymagające, babskie czytadło o rozterkach i tęsknotach porzuconej kobiety, jak to zazwyczaj bywa, zakończone szczęśliwym zakończeniem. Polecam w ramach odstresowania czy potrzeby jakiejś lekkiej lektury, przy której można by się uśmiechnąć, ale bez ambicji na arcydzieło. W kategoriach czytadeł – całkiem przyjemna książka, choć czasami naprawdę infantylna. Jeżeli szukacie czegoś ambitniejszego lub jakiegoś wielkiego niewiadomo jak wielkiego love story - możecie się zawieść. 

Joanna Brodzik jako Ula oraz Danuta Stenka jako Judyta.

niedziela, 22 marca 2015

Urodzinowy konkurs u Hadzi - 4 urodziny bloga;)


Bo ja lubię kawę i książki obchodzi już swoje 4 urodziny!
Kiedy zakładałam wtedy tego bloga - nie sądziłam, że będzie mi to sprawiać tyle frajdy;)
A konkurs jest podwójnie urodzinowy;)
Kończy się w dniu, kiedy ja - Hadzia - skończę 22 lata;)

I właśnie z tej okazji mam dla Was konkurs

Nagroda:
Trafny wybór 
J.K.Rowling

Zadanie konkursowe:
4 skojarzenia z blogiem Bo ja lubię kawę i książki lub/i z autorką;)

Najciekawsze wygrywa;)

Jeżeli zgłosi się dużo osób i wiele skojarzeń uznam za wyjątkowo ciekawe, będą możliwe dodatkowe nagrody niespodzianki:)

Zasady uczestnictwa w konkursie są proste;)
Wystarczy wysłać maila z zadaniem konkursowym na adres hadziczka13@wp.pl ;)

Termin zgłoszeń: do 5.04 do 23:59;)
Rozwiązanie: w ciągu 2 dni ;)

Zamieszczenie banera na swoim blogu - mile widziane;)

Do dzieła!
Jestem ciekawa Waszych odpowiedzi;)

sobota, 21 marca 2015

"Koniec człowieczeństwa" C.S.Lewis

Tytuł: Koniec człowieczeństwa
Autor: Clive Staples Lewis
Wydawnictwo: Esprit
Ilość stron: 123
Ocena: 6/6



Przekonaliśmy się już bowiem, że dana człowiekowi władza dowolnego kształtowania samego siebie jest tak naprawdę władzą dowolnego kształtowania jednych przez drugich.






Najpierw przeczytałam Opowieści z Narnii i się zachwyciłam Lewisem. Później przeczytałam Smutek – zupełnie inne klimaty i to właśnie od tych dwóch pozycji zaczęła się z twórczością brytyjskiego filozofa. W moje łapki trafiło kilka jego pozycji, aż przyszedł czas na kolejną pozycję jaką jest Koniec człowieczeństwa, która jest książeczką cieniutką, ale bardzo ciekawą i wartościową.

Koniec człowieczeństwa to pozycja, na którą składa się trzy eseje, a są nimi: Ludzie bez torsów, Droga i Koniec człowieczeństwa. Wszystkie trzy autor wygłosił w lutym 1943 w King's Collage w Newcastle. Każdy z tych trzech esejów łączy jedno – we wszystkich autor podejmuje temat uniwersalnego prawa moralnego, które dotyczy każdego człowieka, niezależnie od narodowości, koloru skóry czy wyznania. Tematem przewodnim wszystkich esejów jest szeroko pojęta etyka i moralność, po prostu natura człowieka. Autor dywaguje nad tym, w jakim kierunku zmierza ludzkość, myśli, drąży, zastanawia się... Ale czym według Lewisa jest tytułowy koniec człowieczeństwa? Co miał na myśli? Co tak w zasadzie oznacza to stwierdzenie?

W akcie upiornej głupoty wycinamy organ i domagamy się, by działał. Produkujemy ludzi bez torsów i spodziewamy się, że będą cnotliwi i przedsiębiorczy. Wyśmiewamy się z honoru i przeżywamy szok, gdy okazuje się, że są wśród nas zdrajcy. Dokonujemy kastracji i każemy trzebieńcom, aby byli płodni.

Clive Staples Lewis to autor, którego chyba nikomu nie trzeba przedstawiać – wszystko przez Opowieści z Narni. Przede wszystkim jest człowiekiem niezwykle mądrym i wartościowym, który wciąż mnie zadziwia swym geniuszem. Koniec człowieczeństwa jest jedną z tych pozycji, która zmusza do poważnego myślenia oraz wywołuje poważnego kaca książkowego. W tej książce autor dzieli się swoją wiedzą oraz przemyśleniami dotyczącymi etyki, uniwersalnego prawa moralnego czy moralności w ogóle. Choć tematy są zawiłe i niełatwe to pozycja jest napisana w naprawdę żartobliwy sposób. Jednak jak dla mnie czasami myśli autora wydają mi się niezrozumiałe, czasami mialam problem domyśleniem się o co chodzi autorowi. Jednak jest to książka, która tylko potwierdziłam swoje zamiłowanie do twórczości C.S.Lewisa. Jest to człowiek  po prostu genialny! Jego książki, w szczególności Koniec człowieczeństwa, są pełne mądrości, skłaniające do refleksji i myślenia, pełne refleksji.... Muszę przyznać, że książka napisana ponad 70 la temu, ale wciąż bardzo aktualna, a do tego napisana w żartobliwy sposób, a także dość lekki, choć temat tej pozycji jest poważny. Moim zdaniem niezwykle wartościowym jest dodatek zamieszczony na końcu na książki. Można w nim znaleźć przykłady różnego rodzaju praw naturalnych zawartych w różnych księgach – takich jak chociażby w Biblii czy dziełach starożytnych autorów greckich, rzymskich, chińskich oraz wielu innych. Rodzi się przy tym dodatkowa refleksja! Prawdziwa filozoficzno – czytelnicza uczta!

Dawniej skazywano złych ludzi na śmierć; dziś likwiduje się element aspołeczny. Człowiek nie jest już cnotliwy, tylko uporządkowany; nie jest pracowity, tylko dynamiczny (...) co najdziwniejsze, oszczędność i umiarkowanie, a nawet zwykła inteligencja zyskały miano oporu konsumentów.

Koniec człowieczeństwa jest książką trudną, zmuszającą do myślenia, czasami nie do końca zrozumiałą, ale naprawdę wartościową. Wiem, że wrócę do niej jeszcze nie raz, żeby móc dodatkowo przetrawić i przemyśleć poszczególne eseje czy ich fragmentów. O nie! Niech nie zmyli Was objętość! Zdecydowanie, nie jest to pozycja do przeczytania w jeden wieczór – jest to książka, którą należy sobie dawkować, następnie je sobie poukładać, przemyśleć i przetrawić. Jeżeli choć raz zastanawiałeś się nad tym, w jakim kierunku podąża ludzkość jest to książką dla Ciebie. Tak samo jak chcesz czegoś dowiedzieć się o naturalnym prawie moralnym. Koniec człowieczeństwa jest pozycją wartą przeczytania!

Chrystus dźwigający krzyż –  Hieronim Boscha

Za możliwość przeczytania książki dziękuję




piątek, 20 marca 2015

Kawa pomarańczowa.


Ostatnio naprawdę dużo eksperymentuję w kuchni;)
Owocem takich eksperymentów jest kawa pomarańczowa.



Składniki na kawę
ok.200 ml ulubionej kawy
ok.50 ml mleka
2 łyżki syropu pomarańczowego
bita śmietana i cynamon do przyozdobienia

Jak wykonać?
Syrop wlać na dno kubka, dolać kawy oraz mleka, wierzch przyozdobić bitą śmietaną oraz cynamonem;) 
Kawa nie wymaga słodzenia, bo syrop jest wystarczająco słodki;)


Syrop oczywiście może być kupny, ale po co, skoro można go zrobić samemu?;)

Jak wykonać syrop?
Składniki
4 duże i soczyste pomarańcze
pół szklanki wody
1/4 szklanki cukru
(najlepiej brązowego) można dać nawet mniej
szczypta cynamonu

Wykonanie
Pomarańcze obrać i przekroić na pół. Ściskając je wycisnąć z nich sok. Wlewamy go do garnuszka, dodajemy miąższ, który pozostał. Do tego dodajemy wodę, cukier oraz cynamon. Wszystko podgrzewamy na małym ogniu przez około 15 minut (musi zgęstnieć). Wszystko przelewamy przez sitko do słoiczka lub buteleczki. Z miąższu wyciskamy jeszcze to co w nim zostało. Trzymać w lodówce;)

środa, 18 marca 2015

"Gwiazd naszych wina" John Green

Tytuł: Gwiazd naszych wina
Autor: John Green
Wydawnictwo: Bukowy las
Ilość stron: 320
Ocena: 6/6



Nie uważam, że wszyscy powinni mieć oboje oczu, nie chorować i tak dalej, ale każdy powinien przeżyć prawdziwą miłość, a ona powinna trwać przynajmniej do końca jego życia.






Gwiazd naszych wina to książka, o której słyszał chyba każdy. Szczególnie głośno zrobiło się o niej dzięki jej bardzo znanej ekranizacji z Shailene Woodley oraz Anselmem Elgortem w rolach głównych, a w blogosferze czy wśród znajomych spotykałam się z wieloma bardzo pozytywnymi recenzjami tej książki, jak i jej adaptacji filmowej. Ja jednak (jak na mola książkowego przystało) postanowiłam, że najpierw chcę przeczytać zekranizowaną książkę;)

Shailene Woodley jako Hazel oraz
Ansel Elgort jako Augustus
Głównych bohaterów jest dwoje – Hazel i Augustus. Łączy ich naprawdę wiele – obydwoje są nastolatkami, mają kochających rodziców, są miłośnikami książek, chodzą na tą samą grupę wsparcia. No i jest jeszcze rak. Ale przede wszystkim połączyła ich wzajemna, wielka miłość. Hazel pragnie spotkać się z autorem swojej ulubionej powieści, a chłopak robi wszystko, żeby to się udało. Ale jednak to nie koniec historii. Jak się skończy – kto wie, ten wie. A kto nie wie – albo się domyśli albo sam się przekona.

Gwiazd naszych wina jest książką, na którą polowałam już naprawdę od dłuższego czasu, ale przyznam szczerze, że nie wiedziałam do końca czego się po niej spodziewać. Wiedziałam o niej tylko tyle, że będzie w niej rak i wielka miłość, ale i tak bardzo mnie do niej ciągnęło. Bałam się, że … no właśnie, nawet nie do końca wiem, czego się bałam. Może właściwie tego, że książka dla młodzieży okaże się zbyt ckliwa czy coś takiego. Dopiero podczas lektury przekonałam się, że moje obawy były zupełnie nieuzasadnione. 


(...)Przyszło mi do głowy, że żarłocznych ambicji ludzi nigdy nie zaspokajają spełnione marzenia, ponieważ zawsze pojawia się myśl, że można by było wszystko zrobić ponownie i lepiej.

Gwiazd naszych wina to książka traktująca o wielkiej i prawdziwej miłości, jaką zapałała do siebie para nastolatków. Choć wydaje się niemożliwe i błahe to jednak widać dojrzałość Hazel i Gusa, na którą zapewne miała wpływ ich choroba. Jest to pozycja napisana w lekki i przyjemny w odbiorze sposób, ale jednak to jednak jest zaletą tej książki. Tak samo jak uczynienie Hazel narratorką tej pozycji. John Green świetnie stworzył tę książkę wywołując u mnie morze uśmiechów oraz konieczność powstrzymywania łez, gdy czytałam ją w miejscu publicznym. A gdy skończyłam ją czytać to chciało mi się płakać z wielu powodów – z racji takiego, a nie innego finału, a także z racji tego, że tak szybko się skończyłam, a autor wykreował takich bohaterów, z jakimi trudno jest się rozstać. Po prostu jest to dobrze, lekko napisana książka, obok której nie można przejść obojętnie. Aktualnie kotłuje mi się w głowie mnóstwo myśli dotyczących tej książki, których nijak nie potrafię ubrać w słowa. Wyjątkowe jest to, jak autor podszedł do tematu – choć stworzył wyciskacz łez, to napisał książkę skierowaną docelowo do młodzieży, a nie do starszych. Do młodych ludzi, którym wydaje się, że mają lata przed sobą. Sprawił, że brakuje mi słów by ją opisać, a sprawił, że jedna, niezbyt obszerna książka potrafi wywoływać tyle emocji.


Gwiazd naszych wina jest wartościową książką godną polecenia. Zdecydowanie jest to pozycja z przesympatycznymi bohaterami, którzy pokazują, że miłość życia przychodzi bez względu na wiek. Jest to także książka pokazująca życie z rakiem, walkę o codzienność, o normalne życie, o pogodzenie się z chorobą (choć częściowe). Gwiazd naszych wina to książka, która zdecydowanie zapadnie w pamięć. Polecam ją z ręką na sercu!




Naprawdę sporą część życia poświęcałam na starania, by nie płakać przy ludziach, którzy mnie kochają, więc natychmiast zrozumiałam co robi Augustus. Należy zacisnąć zęby. Podnieść wzrok. Mówić sobie, że jeśli zobaczą, jak płaczesz to ich zaboli, i staniesz się smutkiem w ich życiu, a nie możesz być tylko smutkiem, więc nie będziesz płakać. 

czwartek, 12 marca 2015

"Koniec świata w Breslau" Marek Krajewski

Tytuł: Koniec świata w Breslau
Autor: Marek Krajewski
Wydawnictwo: W.A.B.
Ilość stron: 320
Ocena: 5/6

Marek Krajewski jest z zawodu filologiem klasycznym, swego czasu był wykładowcą na Uniwerystecie Wrocławskim, ale jednak chyba najbardziej znany jest ze swoich powieści kryminalnych, które są uważane za jedne z najlepszych w tej kategorii (także przeze mnie). No i trudno uważać inaczej, czego właśnie dowodem jest Koniec świata w Breslau.

Jest rok 1927. W Breslau dochodzi do kilku tajemniczych morderstw i są ode ze sobą połączone, a napastnik już został okrzyknięty „mordercą z kalendarza”. Ich sprawą zajmuję się zacny policjant kryminalny Eberhard Mock – miłośnik alkoholu, dobrego jedzenia oraz korzystania z usług prostytutek. Jak owo śledztwo wpłynie na jego pożycie z młodziutką żoną Sophie? Czy dorwie zabójcę? I dlaczego koniec świata musi nastąpić akurat w Breslau?

To, co minęło, jest nie tylko w posiadaniu śmierci. Jest również w składnicy mojej pamięci - Mock zapalił papierosa ze złotym ustnikiem. Nad stołem zawirował dym. - A nad pamięcią, podobnie jak nad śmiercią, nie panujemy. Choć niezupełnie. Popełniając samobójstwo, wybieram rodzaj śmierci, a walcząc, decyduję, czy umrę z honorem, czy nie. Pamięć jest silniejsza niż śmierć, w odróżnieniu od niej nie daje żadnego wyboru i podsyła mi pod oczy wbrew mojej woli minione obrazy.

Koniec świata w Breslau to książka, po którą sięgnęłam z nieskrywaną przyjemnością, ponieważ znając już inne powieści Marka Krajewskiego wiedziałam jakiej książki mogę się spodziewać, z jakiej półki stylistycznej oraz fabularnej. Pierwsze co bardzo mnie zaintrygowało w tej powieści to sama fabuła, pomysł na zabójstwa oraz na „mordercę z kalendarza”.  Co prawda akcja nie trzyma jakoś wybitnie w napięciu – narasta ono stopniowo, czasami się wręcz toczy... Ale jednak książka jest pozycją pełną fascynujących opisów przedwojennego Wrocławia, zadymionych salek, no i generalnie samego miasta, które kocham, a nigdy go nie poznałam jako Breslau. Jednak książki Krajewskiego to skutecznie umożliwiają, szczególnie sprawę ułatwia spisany na ostatnich stronach książki „Indeks ulic” - skoro Wrocław nazywał się Breslau, więc i ulice miały inne, niemieckie nazwy. Bardzo to ułatwia ogarnięcie topografii miasta. Kolejną niezwykle fascynującą rzeczą jest przedstawiona relacja Mock-Sophie oraz jej rozwój. No i pióro Marka Krajewskiego, które uwielbiam coraz bardziej z każdą przeczytaną stroną i książką jego autorstwa. Pióro pełne elokwencji świetnie oddające klimat Breslau – podczas lektury tej pozycji autor przenosił mnie do tego świata, tak dobitnie, że Wrocław zaczynałam widzieć takim jakim jest na starych fotografiach. No i brakowało mi opisywanego w książce tytoniowego dymu.

Koniec świata w Breslau jest to pozycja, którą mogę polecić zarówno jak i wszystkim entuzjastom kryminałów, jak i nowicjuszom w tych literackich klimatach. Jest to także książka idealna dla wszystkich miłośników Wrocławia, zwłaszcza tego przedwojennego – ta lektura świetnie oddaje klimat. Moim zdaniem nie jest to najlepsza książka autora, ma lepsze w swojej bibliografii, jednak mimo tego wciąż utrzymana na wysokim poziomie. Nie zawiodłam się i szczerze ją polecam! Z chęcią do niej jeszcze kiedyś wrócę;)

Tramwaje we Wrocławiu, rok 1927
Źródło

środa, 11 marca 2015

Stosik marcowy;) (#2/2015)

Ostatnio nazbierało mi się trochę książek, 
więc przyszedł czas na stosik;)
Zaczyna się nowy semesestr i nowe wyzwania;)



Na południe od granicy, na zachód od słońca
Poza ciszą
Ostatni kucharz chiński
Z wymianki na LC

Uwikłanie
Ziarno prawdy
prezenty od Karateki
Dziękuję:*



A teraz czas na stosik biblioteczny;)


Nigdy w życiu
Inny Świat
Profesor
Gwiazd naszych wina
(brak na zdjęciu)
z kluczborskiej biblioteki

Niebo dla akrobaty
Poradnik grubaski
Świątynia wichrów
z biblioteki miejskiej we Wrocławiu

Czytaliście coś z tych książek?
Znaleźlibyście coś dla siebie?;)

Zapraszam także na moje inne blogi:


poniedziałek, 9 marca 2015

"Pani Jeziora" Andrzej Sapkowski

Tytuł: Pani Jeziora
Autor: Andrzej Sapkowski
Cykl:Wiedźmin
Tom: siódmy
Wydawnictwo: supernowa
Ilość stron: 520
Ocena: 2.5/6


Nie malkonteńć, Geralt. I przestań się burmuszyć, bo na widok twojej gęby przydrożne grzyby same się marynują.






Wiedźmina zna każdy jeżeli nie osobiście z książek, to chociaż ze słyszenia czy z opinii w Internecie. Wiedźmin to taki cykl, o którym trudno nie słyszeć i nie kojarzyć. Jednak moja przygoda z Geraltem z Rivii dobiegła już końca...

Przeznaczenie to nie wyroki opatrzności, to nie zwoje zapisane ręką demiurga, to nie fatalizm. Przeznaczenie to nadzieja. Będąc pełna nadziei, wierząc, że to, co ma się stać, stanie się.

Pani Jeziora to już ostatni tom sagi o Białym Wilku, to już koniec jego przygód i poczynań. Spotkamy Yennifer, Ciri, Jaskra i wiele innych dobrze już znanych postaci. W tym tomie Andrzej Sapkowski zamyka wszystkie wątki, wyjaśnia to co trzeba, rozwiewa wątpliwości. Jednak dlaczego akurat właśnie taki tytuł? Kim jest owa Pani Jeziora? Jak skończy się historia Geralta z Rivii?

W każdym momencie, w każdej chwili, w każdym zdarzeniu kryją się przeszłość, przyszłość i teraźniejszość. W każdej chwili kryje się wieczność. Każde odejście jest zarazem powrotem, każde pożegnanie powitaniem, każdy powrót rozstaniem. Wszystko jest jednocześnie początkiem i końcem.

żródło
Tak, stęskniłam się za białowłosym Wiedźminem i za jego poczynaniami, dlatego właśnie chciałam sięgnąć właśnie po Panią Jeziora, jednak z drugiej strony bałam się skończyć tę przygodę, bałam się, że trudno mi będzie się rozstać z tą sagą. Skończyło się na tym, że podczas jednej z ostatnich wizyt w bibliotece nie umiałam się powstrzymać i sięgnęłam w końcu po Panią Jeziora. Ze stosika książek bibliotecznych po tę sięgnęłam jako jedną z ostatnich, zaczęłam czytać i długo nie mogłam jej skończyć. Pojawiały się momenty, w których chciałam ją rzucić w kąt, kiedy ewidentnie nie miałam ochoty jej kończyć, ale były też te lepsze fragmenty. Kiedy w końcu dobrnęłam do zakończenia to miałam bardzo mieszane uczucia i do dziś nie wiem co niej sądzić... Lubię styl pisarki Sapkowskiego, lubię postaci, które wykreował w sadze o Wiedźminie – tutaj był i ten styl i owi lubiani przeze mnie bohaterowie, ale nie ukrywam, że spodziewałam się o wiele lepszego zakończenia tak opiewanej sagi. Myślałam, że będzie coś z większym przytupem, coś bardziej spektakularnego. Sama fabuła często była po prostu nudna i bardzo ciągnąca się. Mam naprawdę duży sentyment do tej sagi, ale jednak zakończenie całego cyklu oraz tego konkretnego tomu doprawdy mnie rozczarowało, jest takie jakby bez puenty, rozwiane i po prostu dość marne. Sama książka jest długaśna i rozwleczona i brakuje jej polotu, czegoś co by dodało jej werwy. Mało w tym cyklu samego Wiedźmina, jego humoru oraz akcji i fabuły na odpowiednim poziomie.


Nie wolno bezmyślnie tracić czasu! Można przegapić właściwy moment... Ten jeden właściwy, niepowtarzalny. Bo czas nie powtarza się nigdy!

Podsumowując Pani Jeziora to ostatni i, moim zdaniem, najgorszy tom z sagi o Wiedźminie. Najbardziej się przy nim wynudziłam i najbardziej mnie rozczarował. Choć to może ja mam zbyt wygórowane wymagania? Jednak Odnoszę wrażenie, że jest to część strasznie niedopracowana i niewykończona, tak jakby zrobiona bez pomysłu. Summa summarum – jestem rozczarowana tą pozycją i w tym momencie owo rozczarowanie bije się z sympatią do twórczości Andrzeja Sapowskiego i samej sagi o Białym Wilku.

piątek, 6 marca 2015

Koktajl pomarańczowy na odporność;)


Kiedy byłam chora, ciężko było przełnąć mi jakieś "normalne" jedzenie.
Do tego potrzebował potężnej dawki witaminy C;)
Tak więc powstał koktajl pomarańczowy na odporność;)



Składniki
1 duża pomarańcza
ok. 150 ml mocnej, przestudzonej, czarnej herbaty
2 łyżki syropu rumowego (o TAKIEGO)
2 łyżki siemienia lnianego
1 łyżeczka miodu
opcjonalnie sok z połowy cytryny

Jak wykonać?
Zapatzyć herbatę i ją wystudzić. Pomarańczę obrać, rozdzielić na cząstki i włożyć do wysokiego pojemnika. Dodać herbatę, syrop rumowy, siemię lniane oraz ewentualnie sok z cytryny - wszystko zblendować. Podawać w wysokich szklankach.

Witamina C z cytrusów oraz kwasy tłuszczowe omega-3 z siemienia lnianego świetnie podziałają na odporność;) A jakie pyszne!


środa, 4 marca 2015

"Praktykujący, ale czy...wierzący?" o. Lech Dorobczyński OFM

Tytuł: Praktykujący, ale czy...wierzący?
Autor: o. Lech Dorobczyński OFM
Wydawnictwo: Esprit
Ilość stron: 136
Ocena: 6/6



Świeci byli takimi samymi ludźmi jak Ty! Tal jak Ty – przechodzili wiele w swoim życiu tragedii, zwątpień, buntów...







Często spotykam się ze stwierdzeniem, że ktoś jest wierzący niepraktykujący (choć ma ironia każe mi docinać w tym momencie, że ja jestem nudystą tudzież weganinem, ale niepraktykującym). Co jednak co z wiarą ludzi, którzy co niedzielę są na Mszy Świętej? Są Praktykujący, ale czy...wierzący? Co jest gorsze wierzący-niepraktykujący czy niewierzący-praktykujący?

Nawet kiedy przychodzimy na niedzielną Mszę Świętą, nie jesteśmy dla Boga anonimową masą. Bóg patrzy na człowieka indywidualnie.

Ojciec Lech Dorobczyński jest franciszkaninem, a z racji tego jest także katechetą i rekolekcjonistą. Swojej książeczce Praktykujący, ale czy...wierzący? skierowanej głównie do młodego czytelnika w 11 rozdziałach podejmuje tematy, które zainteresują nie tylko tę grupę, ale i starszych na różnym stopniu zaawansowania swojej wiary. Przekonuje, że boska miłość jest większa od Jego sprawiedliwości, że Bóg nie jest esesmańcem z karabinem w ręku, a kochającym ojcem. Pokazuje wiarę, która nie jest zbiorem zakazów i nakazów, lecz przedstawia ją jako głęboką, osobową relację. Podejmuje tematy ważne i często dyskusyjne – takie jak spowiedź, przyjmowanie sakramentów w ogóle. Podejmuje także temat modlitwy – jak się modlić, o co i w ogóle jaki jest jej sens.

Biskup Grzegorz Ryś opisuje tę książkę tak: Książka jest skierowana przede wszystkim do Młodego Czytelnika (choć z pożytkiem przeczyta ją każdy) - wyrosła ze spotkań z Młodymi, jest próbą odpowiedzi na szereg pytań, które w ich trakcie padły. Tematy - podstawowe: Eucharystia, spowiedź, wiara... I słusznie! Bo takie dziś właśnie padają pytania. I taki winien być - wychodzący im naprzeciw - przekaz.

Nie ukrywam, że duchowość franciszkańska jest mi niezwykle bliska, więc z chęcią sięgnęłam po książkę ojca Lecha Dorobczyńskiego. Praktykujący, ale czy...wierzący? to moim zdaniem książka dla wszystkich, jest to pozycja, która przedstawia Kościół zupełnie inny od tego stereotypowego, ten stereotyp wręcz obala. Nie dość, że jej tematyka jest niezwykle dla mnie ciekawa, to uważam, że jest bardzo wartościowa. Z racji kontaktu autora z młodzieżą jest napisana językiem dla młodych – w sposób przystępny i łatwy do zrozumienia. Książka pisana językiem mówionym – napisana w taki sposób, że odnosiłam wrażenie, jakbym uczestniczyła w jakiejś rozmowie czy konferencji. Przepraszam, nie w jakiejś tam – jakby autor mówił konkretnie do mnie, co dodatkowo zmusza do refleksji. Praktykujący, ale czy...wierzący? to nie jest ani droga, ani gruba, ani trudna do zrozumienia, warta przeczytania, choć mam świadomość, że nie jest to książka dla wszystkich (zresztą chyba jak każda książka;).

Święci ludzie to nie ci, którzy nigdy w życiu nie upadli. Świętość to konsekwencja. Wyznaczasz sobie cel, jakim jest Niebo, i konsekwentnie zmierzasz w jego kierunku. Kiedy upadasz – wstajesz, otrzepujesz się i idziesz dalej. Tak. Świętość to wierność. Mimo upadków. To powroty. Nieustanne.

Praktykujący, ale czy...wierzący? to pozycja, do której z pewnością wrócę i nikomu nie oddam. Wartościowa książka, która dodaje skrzydeł, zmusza do zastanowienia, pomyślenia i refleksji nad nią, a podczas jej lektury można się przekonać o wyjątkowej życiowej mądrości autora! Polecam z całego serca.

I taki mem na koniec;)



Książkę przeczytałam dzięki uprzejmości: