wtorek, 30 lipca 2013

Joyland

Tytuł: Joyland
Autor: Stephen King
Ilość stron: 336
Wydawnictwo: Prószyński i S-ka
Ocena: 5.5/6


Mogę wam tylko powiedzieć to, co sami wiecie: niektóre dni to skarb. Nie ma ich wiele, ale sądzę, że w życiu każdego jest takich kilka. Życie nie zawsze jest ustawioną grą. Czasem nagrody są prawdziwe. Czasem są cenne.





Wierzycie w duchy? Czy w Strasznym Domu w wesołym miasteczku może straszyć prawdziwy duch, zamordowanej tam dziewczyny? W jakiej formie jest King, jak się spisał w nowej książce?

Joyland to nazwa sporego wesołego miasteczka, w którym w trakcie wakacji zatrudnia się nasz bohater -  student Devin Jones i na wstępie słyszy o duchu straszącym w jednym z miejsc w swojej pracy. Właścicielka domu, w którym wynajmuje pokój, opowiada mu historię zamordowanej tam dziewczyny, której duch rzekomo tam straszy. Czy to prawda? Skoro tak, to dlaczego po tylu latach nie odnaleziono jej mordercy? Czy Devin spotka ducha? Czy odkryje co tam się stało? A przede wszystkim – czy spełni się w swojej pracy?

Joyland jest książką wyjątkową. Jest inna niż wszystkie książki Kinga, z którymi miałam dotychczas kontakt. Czytałam poruszającą Zieloną Milę, a także Komórkę czy Desperację, które wypadły dość średnio, czytałam również dramatyczną Misery, będącej klasyką jego twórczosci, jednak w żadnej z nich nie przeleciały mi po plecach ciarki. Joyland łączy w sobie wiele rzeczy. Jest wątek kryminalny, związany z owym zabójstwem, ale znajdziemy także paranormalne zjawiska jak duchy, które dodają książce atmosferę tajemniczości czy mroku. Trzeba przyznać, że King wpadł na ciekawy pomysł żeby duch miał konszachty z chorym chłopcem na wózku inwalidzkim. Jest to zdecydowanie jedna z lepszych książek owego króla grozy. Akcja rozkręca się dość długo, co jest zdecydowanym minusem. Do tego główny bohater, będący jednocześnie narratorem, często rozwodzi się na temat swojej pierwszej miłości i złamanego serca, no ale cóż, widocznie element, bez którego autor nie wyobrażał sobie tej pozycji. Ja zmieniłabym trochę proporcje w tej książce. Mniej owego leczenia złamanego serca, więcej o duchu lunaparku, więcej straszenia, bo choć naprawdę ciekawy pomysł, to mógłby być naprawdę o wiele bardziej rozwinięty. Devin Jones, choć trochę ciapowaty i generalnie średnio męski, wzbudził moją sympatię. Wzbudzili ja także inni bohaterowie tej książki, nawet postać, która później okazała się kimś niekoniecznie dobrym;) Na okładce jest napisane, że podobnoć poza horrorem i kryminałem, jest to także słodko-gorzka opowieść o dojrzewaniu. Ja jednak tego nie potrafiłam zauważyć. Może ktoś inny to wychwycił;) Przez pewien czas miałam wrażenie, że w tej książce King pozbył się swojego, na siłę młodzieżowego i średnio kulturalnego języka, jadnak zdarzały się takie wstawki, ale nie przeszkadzają one w czytaniu;)

Mamy jednak nadzieję, że zawsze będziecie wspominać czas spędzony w Joylandzie jako coś wyjątkowego. Nie sprzedajemy mebli. Nie sprzedajemy samochodów. Nie sprzedajemy ziemi, domów ani funduszy emerytalnych. Nie mamy żadnych celów politycznych. Sprzedajemy zabawę.




Podsumowując, Joyland jest książką naprawdę ciekawą i wartą przeczytania, choć ma swoje minusy, jednak polecam ją każdemu. Nawet, a chyba szczególnie osobom, które nie miały kontaktu z twórczością Kinga. Wyróżnia się na tle tych, które czytałam. Brak tu postaci pisarzy czy grupki ludzi walczącej ze złem, co częste jest w jego książkach. Tu tego brak i moim zdaniem King bardzo dobrze na tym wyszedł, a pozycja tylko zyskała;)

sobota, 27 lipca 2013

Dziewczyny atomowe





Tytuł: Dziewczyny atomowe
Autor: Denise Kiernan
Wydawnictwo: Otwarte
Ilość stron: 440
Ocena: 5/6








Zapewne każdy średnio rozgarnięty i wykształcony człowiek współczesnego świata, który choć udawał, że słucha na lekcjach historii, powinien choć kojarzyć, że znaczącymi wydarzeniami skłaniającymi do zakończenia II Wojny Światowej były ataki atomowe na dwa japońskie miasta: Hiroszimę i Nagasaki. A jak do tego doszło? Kto pomógł je wybudować? Jak w ogóle odkryto, że rozszczepianie atomów można wykorzystać przy tworzeniu broni?

Właśnie o tym postanowiła napisać książkę amerykańska dziennikarka Denise Kiernan, poświęcić na stworzenie jej aż siedem lat i zatytułować ją Dziewczyny atomowe. Opowiada ona o kobietach, które pomogły wygrać II Wojnę Światową. A jakie to osoby? Jak dały radę pracować w mieście, którego nie było na mapach i nie mogły nikomu ani słowa powiedzieć o swojej pracy? Jakie one są? Jak mogły się zgodzić na ofertę zatrudnienia, skoro pracodawca mówi o niej mgliście i oferuje duże zarobki? Czym się różniły że zaoferowano im tę pracę? Jaki miały one wkład w stworzenie owych bomb atomowych? Jak wyglądało wtedy ich życie?

Praca atomowych dziewczyn
Zdjęcie z książki
Jestem świeżo po lekturze Dziewczyn atomowych i muszę przyznać, że mam po niej trochę mieszane uczucia. Osobiście jestem bardzo dziwnym przypadkiem, bowiem za jakieś trzy i pół roku (jak dobrze pójdzie) zostanę inżynierem, a moimi największymi pasjami jest czytanie i handmade. W związku z owym dziwactwem, lubiłam czasem poznać coś ciekawo z historii, zwłaszcza właśnie z czasów II Wojny Światowej. Jednak nigdy jakoś szczególnie nie zagłębiałam się w to jak powstawała broń atomowa, kto przyczynił się do owych wybuchów i kto przy tym pracował. Jednak kiedy dostałam możliwość przeczytania tej książki dzięki Wydawnictwu Otwartemu, stwierdziłam, że najwyższy czas to zmienić. Poznałam dzięki tej książce historie kilku kobiet, które jako młode dziewczyny zaczęły pracę na rzecz wojny, opisane dziennikarskim językiem Denise Kiernan, który wydaje się być naprawdę dobry. A same historie... momentami miałam wrażenie, że autorka powtarza się w opisach owego miasta, w którym żyli, wszyscy ci, którzy pracowali przy Projekcie. Owszem, ciekawie to poznać, ale ileż można czytać o braku chodników i wszechobecnym błocie? Na szczęście zdarzało się to rzadko i generalnie Dziewczyny atomowe wywarły na mnie dość pozytywne wrażenie, choć jak już wspominałam momentami miałam mieszane uczucia. Właśnie z powodu tych powtarzających się czasami opisów. Co mi się w niej jeszcze podobało? Na pewno sam pomysł na książkę, a także to ile czasu na jej stworzenie poświęciła autorka, a także jej rzetelność. Opisy uranu, chemicznych odkryć dotyczących jądra atomu, opisanych w dużo bardziej przystępny sposób niż w podręczniku do chemii czy fizyki, a w dodatku tak, że zaciekawią nawet największego wroga owych przedmiotów. Podobało mi się także równie rzetelne podejście do owych historycznych wydarzeń, udokumentowanych także na zdjęciach zawartych w tej pozycji. 

Jeżeli szukasz książki, która opowie Ci historię dzielnych kobiet walczących na swój sposób o to, by wojna się już zakończyła, przygotowaną z wielką dozą staranności i dbałości o szczegóły, a jednocześnie napisanej ciekawym i przystępnym językiem – Dziewczyny atomowe są dla Ciebie!

Ksiażkę przecztałam dzięki uprzejmości:

czwartek, 25 lipca 2013

Czyste sumienie

Tytuł: Czyste sumienie
Autor: Charlaine Harris
Seria: Lily Bard
Tom: czwarty
Wydawnictwo: Znak literanova
Ilość stron: 256
Ocena: 4/6


Nie potrafimy opuścić tego świata bez pozostawienia po sobie mnóstwa rzeczy. Nigdy nie znikamy stąd tak nieskazitelni jak się pojawiliśmy.





Charlaine Harris jest jedną z tych autorek, o której trudno nie słyszeć z książkowym świecie. Najbardziej wsławiła się ona swoim cyklem Sookie Stackhouse, który opowiada o wampirach, jednak o serii z Lily Bard też wcale cicho nie było i co chwilę na blogach można przeczytać recenzje książek opowiadających historie tej bohaterki.

Czyste sumienie jest czwartym tomem w swojej serii, jak na razie w Polsce kolejny tom się jeszcze nie ukazał. Z wcześniejszych tomów czytałam tylko drugi – Czyste szaleństwo. Dlaczego tak? Bo takie tomy dostałam od mojego Ukochanego. W tym tomie nasza trenująca karate sprzątaczka - Lily Bard znajduje zwłoki kobiety, która bardzo mocno lubiła mężczyzn. Musi mieć niebywałe szczęście, czy jakkolwiek to nazwać, skoro tak jak w drugim (przypuszczam, że w pozostałych również) po raz kolejny w niewielkiej miejscowości znajduje zwłoki. Kto jest zabójcą? I jak do jego znalezienia przyczyni się nasza dzielna sprzątaczka?

Czyste sumienie jest pozycją lekką, idealną do odstresowania się w wakacje, jednak nie jest to kryminał wysokich lotów. Czyta się dość przyjemnie, fakt, jednak irytowało mnie momentami to, że na pierwszym planie zamiast wątku kryminalnego, pojawiały się prywatne rozterki Lily, zwłaszcza to jaka jest ona samotna oraz to, że w domach których ma sprzątać, jest bałagan (bo chyba za sprzątanie jej płacą, prawda?). No cóż... Sam watek kryminalny. No ciekawy, tu porzucony samochód w lesie, tu zwłoki kobiety, z butelką pomiędzy nogami. Zakończenie dość banalne, jednak w owej banalności mnie zaskoczyło. Najbardziej barwną postacią okazała się zamordowana kobieta, która nawet ze swoim zachowaniem i rozwiązłością wzbudzała sympatię i dało się ją polubić. Nasza główna bohaterka przy niej wypadała już nieco gorzej, bardziej sztampowo i nijako. Miałam momenty, że nie wiedziałam o co chodzi, ale to zapewne przez to, że nie czytałam ani pierwszego ani trzeciego tomu. Na szczęście takich chwil było niewiele. Czy było napięcie? Jak już wspominałam pomysł na intrygę całkiem ciekawy, choć nie do końca wykorzystany, do tego z napięciem było tu różnie. Nie zmienia to faktu, że miło spędziłam z tą pozycją czas. Po przeczytaniu stwierdzam, że tytuł jest generalnie średnio adekwatny do tego, o czym opowiada książka, która wśród swoich mniejszych czy większych wad wyróżnia się lekkim i przyjemnym piórem.

Czy polecam? Jako lekki kryminał i czytadełko, jako swoisty czasoumilacz i odstresowanie urlopowe – zdecydowanie. Jednak jako ambitniejszą literaturę, której zagadka zmusza do wytężonego myślenia, rozwiązania jej i nadążania za przestępcą – już niekoniecznie. Jednak w moich oczach wypada zdecydowanie lepiej niż Czyste szaleństwo.


wtorek, 23 lipca 2013

Kaznodzieja

Tytuł: Kaznodzieja
Autor: Camilla Läckberg
Seria: Saga o Fjällbace
Tom: drugi
Wydawnictwo: Czarna Owca
Czyta: Marcin Perchuć
Czas : 11 h 52 min
Ocena: 5.5/6


Łatwiej radzić sobie z pewnością i bólem niż z niepewnością i lękiem przed tym, co się może stać.





Przyszedł czas dla kaznodziei. Młodego, charyzmatycznego, ambitnego, lecz pragnącego by jego dar uzdrawiania ludzi z dzieciństwa powrócił. A mieszka on w przybrzeżnej Fjällbace, w której znajduje się groźny i majestatyczny Wąwóz Królewski. I to właśnie tam znaleziono zwłoki. Czy ów kaznodzieja coś o tym wie? Jaki związek ma z nimi on i jego rodzina? Jakie rodzinne niesnaski odkryje znany już nam policjant Patrik Hedström, który będzie musiał podzielić czas pomiędzy śledztwo, a swoją ciężarną wybrankę serca?

Camilla Läckberg
Kaznodzieja to drugi, zaraz po Księżniczce z lodu, tom z sagi o Fjällbace, a także kolejna książka Camilli Läckberg, z jaką miałam przyjemność się spotkać. W swojej biblioteczce mam kilka tomów z owej serii, jednak kiedy miałam ochotę na kolejne spotkanie z piórem owej autorki, uświadomiłam sobie, że pierwszy tom, wraz z trzecim i kilkoma kolejnymi stoją ładnie na półce, ale drugiego mi brak. Zdecydowałam się więc na zapoznanie z nim w formie audiobooka, którego wydanie bardzo mi się podobało. Lektor czytał bardzo wyraźnie, z odpowiednią intonacją, tonem, świetnie oddając atmosferę książki. Jeszcze kilka słów o tym co podobało mi się w tej pozycji. Na pewno rodzinne tajemnice i zawiłości, które wydały mi się momentami tak podobne do familijnych sekretów z Mężczyzn, którzy nienawidzą kobiet. Czy ktoś też odniósł takie wrażenie? Zdecydowanie podobał mi się także sposób prowadzenia fabuły. Niezbyt szybki, niezbyt wolny, taki, że nie nudzi, a jednocześnie pozwala delektować się nadmorskimi klimatami miejscowości, będącej głównym miejscem zdarzeń. Przy Kaznodziei uświadomiłam sobie także, jak bardzo podoba mi się styl pisarski autorki, która ma lekkie pióro, pisze niezbyt skomplikowanym, ale przyjemnym językiem, aż z radością ciągnie się do przodu, chce się przeczytać zakończenie i dojść do następnego tomu serii. Camilla Läckberg stworzyła świetną atmosferę książki, sielankowość większości mieszkańców niezamieszanych w sprawę, z tajemnicami i napięciem, jakie towarzyszyły naszym głównym bohaterom. Patrik Hedström wydał mi się trochę fajtłapą, jednak wzbudził jeszcze większą moją sympatię niż w tomie poprzednim. Jego życiową partnerkę polubiłam jeszcze bardziej. Nigdy nie byłam w tamtych rejonach Europy i chętnie bym je odwiedziła, więc opisy turystycznej miejscowości, będącej niegdyś rybacką osadą, jaką jest Fjällbaca, dały mi wiele niezmiernej radości. I pozwoliły przenieść się na książkowy urlop do Szwecji;) Warto także dodać, że na podstawie książki powstał film, pod tym samym tytułem, jednak w Polsce nie bylo o nim głośno.

Dobiegając już do końca mojej recenzji, chciałabym zdobyć się na małe podsumowanie Kaznodziei. Jest to książka zdecydowanie godna polecenia i ciekawa w czytaniu. Idealna na takie ciepłe, letnie dni, czytanie na tarasie czy w parku. Zwłaszcza, że akcja książki dzieje się w okresie urlopowym;) Podobała mi się ona, nawet bardziej niż Księżniczka z lodu, a przeważyła o tym chyba spora ilość rodzinnych zawiłości. Naprawdę ciekawy kryminał!

sobota, 20 lipca 2013

Zostań przy mnie

Tytuł: Zostań przy mnie
Autor: Harlan Coben
Wydawnictwo: Albatros
Ilość stron: 464
Ocena: 6/6


Przeszłość nigdy nas nie opuszcza. Choćby ją zapakować w pudła i upchnąć w jakiejś szafie, tak jak pudła z gratami, które się przechowuje lecz nigdy nie otwiera, i tak pewnego dnia, kiedy dopadnie nas prawdziwy świat, idziemy do tej szafy i przeglądamy zawartość pudeł.





Harlan Coben jest jednym z najbardziej znanych amerykańskich współczesnych pisarzy, który z dużo dozą regularności wydaje nowe książki, z których takie jak Nie mów nikomu zostały nazwane bestsellerami, a o innych zaś nie jest już tak głośno. Zapewne każdy miłośnik książek sensacyjnych słyszał o cyklu autora z Myronem Bolitarem, który osobiście bardzo lubię, jednak ostatnia książka Cobena nie opowiada o przygodach owego bohatera. Czy mi to przeszkadzało?

Zostań przy mnie jest najnowszą książką autora i najlepszą jaką czytałam. Pojawia się w niej podobny motyw jak w wielu innych pozycjach z bibliografii Cobena. Otóż zagadka sprzed lat, którą ktoś musi rozwiązać. Ale jaki związek może mieć podły paparazzo fotografujący na zlecenie co się tylko da, z kobietą, która wiedzie życie jak wiele innych? Jaki oni mają oni związek z zabójstwem sprzed 17 lat? I kto rozwiąże zagadkę jak nie Myron Bolitar?


Człowieka nie ocenia się po tym, ile razy upada. Ważne, ile razy się podnosi.

Harlan Coben
Moim zdaniem świetne zdjęcie!!
(kliknij, żeby powiększyć)
Jak już wspomniałam Zostań przy mnie jest najlepszą książka w wykonaniu Cobena jaką przeczytałam i z jaką miałam kontakt. Sięgnęłam po nią z wielkim entuzjazmem, bo zapowiadała się naprawdę dobrze i muszę przyznać się, się nie przeliczyłam. Jak na Jedynej szansie się trochę zawiodłam, inne książki podobały mi się i przyciągały, choć żadnej nie mogłam nazwać arcydziełem. Pierwsze co spodobało mi się w książce to okładka. Może nie znalazłaby się ona wśród 10 najlepszych w ogóle, ale jako najlepsza wśród książek tego autora to już tak. Do tego podobał mi się zarys fabuły. Choć motyw nierozwiązanej zagadki z przeszłości pojawia się w książkach Cobena dość często, to jednak ta książka wyróżnia się na ich tle. Kilka osób, które pozornie nie są ze sobą połączone, czytelnik czeka z napięciem na rozwój akcji, która przychodzi dość szybko i wyjątkowo wartko leci do przodu aż do samego końca. Przyznam szczerze, że chyba jeszcze w żadnej książce tego autora nie zaskoczyło mnie tak jego zakończenie. W żadnym wypadku się takiego nie spodziewałam! Jak dla mnie książka wyróżnia się zdecydowanie na tle innych książek autora. Naprawdę. Choć w twórczości tego autora lubię, to jak wykreował on Myrona Bolitara, tu jednak on stworzył równie ciekawe postacie. Chociażby diaboliczny duet Ken-Barbie, jednak kim oni byli, przekonasz się z lektury;)  Niedawno skończyłam ją czytać i jestem nią wręcz zachwycona i oczarowana. Coben mnie po prostu zaskoczył jakby lepszym stylem, językiem i pomysłem na fabułę. Jak dla mnie cud, miód i orzeszki! Zostań przy mnie polecam z całego serducha! Jak dla mnie mistrzostwo tego autora i tego gatunku! 

środa, 17 lipca 2013

Grobowy zmysł





Tytuł: Grobowy zmysł
Autor: Charlaine Harris
Wydawnictwo: Fabryka słów
Ilość stron: 302
Ocena: 3.5/6








Wyobraź sobie taką sytuację: jedziesz sobie samochodem, a tu nagle wyczuwasz trupa. Nie, nie zapach rozkładu jego ciała, tylko jego metafizyczną obecność. Czujesz w sobie wewnętrzne wibracje, kiedy zwłoki są w pobliżu, choć ich wcale nie widać, ani nie wiesz o ich istnienie. Jak myślisz? To w ogóle możliwe?

Grobowy zmysł opowiada właśnie o takich sytuacjach, gdzie główną bohaterką jest Harper Connelly, która zarabia na życie swoim metafizycznym „węchem”, którym wyczuwa ciała zmarłych. Zlecenia przyjmuje z różnych części kraju, a towarzyszy jej przyrodni brat, który poza swoją obecnością zapewnia jej także ochronę. Jakie tymczasem dostaną zadanie? Kogo tym razem będą mieli znaleźć? W rozwiązaniu jakiej zagadki będą mieli pomóc? 

Charlaine Harris
Grobowy zmysł jest książką, którą kiedyś (już dość dawno) podarował mi mój kochany Książę z bajki, jednak sięgnęłam po nią dopiero ostatnio, kiedy jechałam do Wrocławia złożyć papiery na studia i chciałam mieć w pociągu lekką książkę – i do czytania i do noszenia;) A jakie są moje wrażenia po jej przeczytaniu? No cóż... Jest to lektura zdecydowanie niewymagająca, ze specyficznymi bohaterami, którzy są strasznie nijacy. Głównej bohaterce – Harper – zdecydowanie brakuje polotu i czegoś co przykuło by uwagę.Jednak nie tylko jej tego brakuje. Ni ironiczna, ni zabawna, taka... mdła. Tu niby próbuje od facetów trzymać się na dystans, tu jednak rozczula się jaki słodki jest jakiś bohater i umawia się z nim na drinka. Sam pomysł na akcję książki atrakcyjny i zachęcający, jednak odniosłam wrażenie, że nie do końca wykorzystany... Mając pomysł owego metafizycznego „węchu”, można by napisać o wiele dłuższą książkę, może także trochę ciekawszą. Do tego prosty, choć przyjemny w czytaniu język, z jednej strony trochę podobny swoją prostotą do tego w innej książce autorki Czyste szaleństwo, ale jednak różniący się czymś, słownictwem i czymś bliżej nieokreślonym. Nie zmienia jednak to faktu, że spędziłam z książką dość przyjemnie czas.


W moim odczuciu Grobowy zmysł to książka, która ma duży, aczkolwiek w jakimś sporym stopniu zmarnowany potencjał. Autorka mogła zafundować więcej wrażeń, no ale cóż... Taka lekka książka, dla osób które chcą się odstresować i spędzić miło czas z jakimś czytadłem. Jeżeli jednak ktoś szuka ambitniejszej lektury, to zdecydowanie nie w Grobowym zmyśle.

poniedziałek, 15 lipca 2013

Bóg, kasa i rock'n'roll

Tytuł: Bóg, kasa i rock'n'roll
Autor: Szymon Hołownia, Marcin Prokop
Wydawnictwo: Znak
Ilość stron: 336
Ocena: 5/6


Bóg nie może stworzyć zła, bo zło jest niczym, jest dziurą w której mogło być dobro. Bóg tworzy wolną wolę. Zło tworzy ten, kto źle jej używa. Bóg dopuścił istnienie zła jako konsekwencję, efekt uboczny dania człowiekowi wolnej woli w procesie tworzenia.





Jak wyobrażacie sobie rozmowę agnostyka z wierzącym i praktykującym katolikiem? A jak może wyglądać taka rozmowa, kiedy obydwoje twardo obstają w tym, w co wierzą? Przykładem, że taki dialog nie musi zakończyć się kłótnią, jest to jak zwracając się do siebie Szymon Hołownia i Marcin Prokop.

Szymon Hołownia i Marcin Prokop
Bóg, kasa i rock'n'roll jest książką, będącą zapisem rozmowy wyżej wymienionych autorów, którzy podejmują w niej ważne dla siebie tematy. Jakie? Ile w niej jest o Kościele? O czym będzie ich dyskusja i na czym się ona opiera? Jak każdy z nich będzie bronił swojego stanowiska? Jakie argumenty będzie miał każdy z autorów? Co wyniknie z ich rozmowy? W jakiej przebiegnie atmosferze? Jak się zakończy?


Marcin Prokop i Szymon Hołownia
Bóg, kasa i rock'n'roll to książka zdecydowanie warta przeczytana. Bo któż nie zna tego duetu redaktorów z programu Mam talent? W bycie konferansjerami wkładają sporą dozę humoru i pozytywnego samopoczucia. A jak jest w tej książce? Jest to poważna i dogłębna rozmowa agnostyka i katolika, ale także pełna wzajemnego szacunku i zawiązanej pomiędzy autorami przyjaźni. Choć tematy zawarte w książce mogą być drażliwe dla obu stron owej dyskusji, to jednak nie przeradza się ona w zaciekłą kłótnię, bez żadnych argumentów. Nie jest to zawzięta i agresywna walka filozofów, to tylko przyjacielska rozmowa na ważne dla autorów tematy Jeżeli ktoś ma wątpliwości w swojej wierze, ma problem z obroną swojej wiary czy stawia mnóstwo pytań dotyczących tego jaki jest Kościół co w nim jest tak jakie być powinno czy niekoniecznie – jest to książka dla niego. Jest to pozycja, która skłania do myślenia, przy której można się uśmiechnąć, poznać bliżej poglądy autorów. Książka, a w zasadzie tylko jej dział (chyba najobszerniejszy) dotyczący Kościoła i Pana Boga którą może podsumować zdanie Szymona Hołowni: Ja nigdy nie dostarczę ci rozstrzygających naukowych dowodów, że Bóg istnieje, ty nie udowodnisz mi, że Go nie ma. Niektórzy mogą powiedzieć, że jest to książka, w której Szymon Hołownia „błyszczy” i wychodzi na pierwszy plan. Przy temacie związanym z religią rzeczywiście pokrywa się to z prawdą, jednak już przy innych tematach już nie do końca, bo w końcu showbiznes czy pieniądze to działy w których Marcin Prokop czuje się jak ryba w wodzie. Momentami miałam wrażenie, że książka, choć ciekawa, napisana była niejako w pośpiechu, na przysłowiowym kolanie. Zamierzony efekt czy tylko moje odczucia? Niestety nie wiem. Pierwsze zdanie na okładce głosi: Hołownia i Prokop w elektryzującej rozmowie. Czy ta rozmowa jest elektryzująca? Dyskutowałabym. Na pewno wartościowa.

sobota, 13 lipca 2013

Hipnotyzer





Tytuł: Hipnotyzer
autor: Lars Kepler
Wydawnictwo: Czarne
Ilość stron 632
Ocena: 5,5/6








Z czym Wam się kojarzy hipnoza? Co o niej wiecie? A może wykorzystać ten temat w kryminale? Na ten pomysł wpadło małżeństwo szwedzkich pisarzy, Alexandra Ahndorila i Alexandry Coelho Ahndoril, którzy skrywają się tu pod pseudonimem Lars Kepler. 

W Hipnotyzerze poznajemy Erika Barka, który jest postacią generalnie średnio wyrazistą i charakterystyczną, jednak wzbudzającą sympatię i to właśnie on jest owym tytułowym hipnotyzerem, który któregoś złożył obietnicę, że już więcej nie użyje tego sposobu wnikania do ludzkiego umysłu. Jednak którejś nocy dostaje telefon od komisarza kryminalnego Joona Linna, który prosi o pomoc przy rozwiązaniu jednej sprawy. Jaka to sprawa? Czy Erik ma świadomość, że jego rodzinie może grozić niebezpieczeństwo? Czy uda im się ją rozwiązać? Jaki ona ma związek z hipnozą?

kadr z filmu
Hipnotyzer jest skandynawskim kryminałem, o którym było ostatnio dość głośno, dzięki niedawnej ekranizacji z Tobiasem Zilliacusem i Mikaelem Persbrandtem w rolach głównych. A co z książką? Słyszałam o niej wiele bardzo skrajnych opinii. Mi jednak Hipnotyzer przypadł do gustu. Spodobał mi się pomysł na fabułę oraz sposób prowadzenia akcji. Napięcie w niej nie jest utrzymywane stale na jednym poziomie, bo nie tylko o zagadkę i jej rozwiązanie tu chodzi. Przynajmniej tak mi się wydaje. Dużo jest w niej psychologicznych szczegółów, niuansów czy psychologicznych profili postaci, co mi się spodobało mi się ze względu na to, że bywam psychologiem amatorem. Choć Erik wydał mi się postacią mało charakterystyczną, jednak wzbudził we mnie sympatię, nieraz także współczucie czy litość momentami wręcz wzruszenie, z powodu tego, co przeżywał i jaki los go spotkał. Co jeszcze mogę powiedzieć o tej książce? Podobało mi się spojrzenie na hipnozę, na to jaki może mieć ona wpływ na ludzi. Ciekawe było również to, jak pokazano ludzi młodych, a nie było to w żadnym wypadku idealizowanie. Podobało mi się również zakończenie, które mnie zaskoczyło. No nie spodziewałam się takiego rozwiązania sprawy. Generalnie książka która wywarła na mnie bardzo pozytywne wrażenie, jednak rozumiem też tych, którym mogła się ona nie podobać. Filmu nie oceniam, bo nie widziałam, ale po lekturze mam na niego chrapkę.

Podsumowując polecam Hipnotyzera, aczkolwiek wiem, że nie jest to książka dla wszystkich. Ci, którzy szukają thrillera trzymającego w maksymalnym napięciu, zapewne zawiodą się na tej książce. Jednak ci, którzy lubią hybrydę thrillera i powieści psychologicznej, połączenie zagadek, hipnozy i tajemniczości, zdecydowanie będą zadowoleni.

Książkę przeczytałam dzięku uprzejmości:

piątek, 12 lipca 2013

Koktajl truskawkowy


W zeszłym tygodniu posta nie było i Piątkowy kącik czytelniczych umilaczy miał umrzeć śmiercią naturalną, ale przypomniałam sobie, że nie było przepisu na... koktajl truskawkowy!


2 garście truskawek
1-2 łyżeczki cukru (może być waniliowy)
odrobina mleka

Truskawki odszypułkować, zmiksować razem z cukrem i mlekiem. Można dodać pokruszony lód.
Oto mój smak lata!


poniedziałek, 8 lipca 2013

Czarownica z Funtinel

Tytuł: Czarownica z Funtinel
Autor: Albert Wass
Wydawnictwo: Świat książki
Ilość stron: 878
Ocena: 5.5/6



Nie wolno patrzeć za tym, co odchodzi. Za czasem, za życiem, za ludźmi. Nie wolno. I tak odejdą, gdy nadejdzie pora. A człowiek pozostanie sam.






Czyż widok gór nie jest zachwycający? Widok lasów, pasących się owiec, ośnieżonych czy zamglonych szczytów? Owe krajobrazy widziane na żywo zawsze zapierały mi dech w piersiach. A gdyby w takiej scenerii umieścić książkę? O tym pomyślał Albert Wass...

Czarownica z Funtinel jest opasłym tomiszczem owianym baśniowością, na którą składa się miłość, klątwa, wróżba Cyganki, a także towarzysząca im śmierć. A kogo to spotyka? Piękną Nucę, która z gospodarnej dziewczynki wyrasta na silną i świetnie radzącą sobie kobietę, a przede wszystkim oszałamiająco piękną. Czy owa klątwa i samotność są błogosławieństwem czy przekleństwem? Czego dotyczy owa wróżba Cyganki? Czy się spełni? Co dokładnie spotka Nucę? Co wydarzy się w pięknym Siedmiogrodzie?

Czarownica z Funtinel jest książką, którą czytałam dość długo, ale to z kilku powodów... Początkowo chłonęłam ową baśniowość i nader realistycznie opisane piękno siedmiogrodzkiej krainy. Później już momentami zaczęło mnie irytować to, że owa magia jakby minimalnie uleciała. Momentami działała mi również niedojrzałość bohaterki. Bowiem Nuca, kiedy miała 20 lat miała swoje przebłyski i zachowywała się tak samo jak miała ich 12. Jednak książka jest pozycją wyjątkową. Akcja toczy się powoli, bez nagłych zwrotów czy zawirowań, jednak jest w niej „to coś”. Autor stworzył iście baśniowy klimat, który sprawia, że nie ma się wrażenia, że czyta się tak obszerną pozycją. A stworzył go nie używając anii trolli, ani smoków, ani duchów czy różdżek. Stworzył go zupełnie inaczej. Moim zdaniem jest to przykład książki, w której właśnie nie akcja jest znaczącym atrybutem, a owe opisy pięknych krajobrazów, banalnych czynności i prostych ludzi zamieszkujących okolicę głównej bohaterki. Można stworzyć książkę, która ma prawie 900 stron i, mimo braku wartkiej akcji, nie nudzi? Można. 

Czarownica z Funtinel jest piękną, wręcz magiczną opowieścią o samotności, wytrwałości i wewnętrznej sile, a także pozycją, którą zdecydowanie należy się delektować i można ją chłonąć bez końca. Idealna pozycja na wieczory snujące się leniwie i pięknie jak akcja tej powieści. Polecam, jako świetną odskocznie od rzeczywistego, pędzącego jak Struś Pędziwiatr, świata.

Książkę przeczytałam dzięki uprzejmości:

czwartek, 4 lipca 2013

Zeznania Niekrytego Krytyka

Tytuł: Zeznania Niekrytego Krytyka
Autor: Maciej Frączyk
Wydawnictwo: Zielona Sowa
Ilość stron: 136
Ocena: 2.5/6


Jeśli ktoś nie podziela twoich poglądów, a ty wciąż pozostajesz przy swoim, to znaczy, że rozpoczął się u ciebie jeden z najważniejszych procesów, jakie mogą spotkać człowieka. Samodzielne myślenie.






Niekryty Krytyk jest postacią znaną i mocno rozpoznawalną wśród polskich użytkowników Internetu, a w szczególności jakże znanego i międzynarodowego serwisu o nazwie Youtube. Bo któż nie zna, choć z opowieści znajomych, owej postaci, która bez skrępowania dzieli się swoimi przemyśleniami dotyczącymi różnych programów, sytuacji czy reklam. A kto wie, że ów videobloger tak naprawdę nazywa się Maciej Frączyk? Łapki w górę.

O czym są Zeznania Niekrytego Krytyka? Czy o tym samym co jego filmy? Ogólnie można by rzec, że jest to książka, w której autor pisze o tym co mu leży na wątrobie, dzieli się z czytelnikiem tym, co go irytuje. W związku z tym znajdziemy coś o braku możliwości zrozumienia kobiet, przeczytamy o wszechobecnej edukacji seksualnej, a także o oświacie w Polsce, co ciekawsze – przeczytamy również o tym jakie wulgaryzmy są fajne. 

Poznajecie tego pana?
Zeznania Niekrytego Krytyka są jedną z tych książek po których mam mieszane uczucia. Podczas mojej pierwszej styczności z filmikami owego człowieka uśmiech często gościł na mojej twarzy. Myślałam sobie, że ma odwagę pokazać się tak na wizji, ma ciekawe, choć wydaje mi się, że nieco olewające podejście do świata. Jednak z czasem stwierdziłam, że niektóre powstają już na siłę, na „jedno kopyto”, jakby już nie miał o czym ich kręcić... Rozumiem, że jego filmik krytykujący odcinki Trudnych spraw czy Ukrytej prawdy zrobiły furorę, ale odgrzebywanie jakiś programów dla dzieci sprzed 30 lat, to już dla mnie robienie filmiku na siłę. No cóż widocznie moje odczucia. A co z książką? Przed jej przeczytaniem miałam do Macieja Frączyka trochę sympatii, ale po przeczytaniu została już tylko krztyna. Sposób wyrażania się Niekrytego Krytyka, który świetnie pasuje do jego filmów, do słowa pisanego już niekoniecznie się nadaje. Były momenty, że mogłam mu przytaknąć i kolokwialnie powiedzieć Dobrze gada, polać mu. Tematy poruszane w jego książce, są takie dość... codzienne, choć momentami kontrowersyjne. Ale oburzać się, że używanie wulgaryzmów nie jest ogólnie akceptowane? Jak dla mnie przesada. Nie wiem jakie były powody, dla których Maciej Frączyk postanowił napisać tę książkę, ale stwierdzam, że jednym z czynników i chyba najważniejszym była chęć zarobienia kolejnych pieniędzy.

Swoją drogą to ciekawe, że aby jeździć samochodem trzeba iść na kurs i zdanym egzaminem udowodnić swoje kompetencje, potem ten samochód utrzymać, bo inaczej zabiorą, a dziecko może sobie zrobić każdy, pierwszy lepszy idiota, który za późno wyjął. Nie trzeba udowadniać, że dziecko będzie miało co jeść i gdzie spać, nie trzeba udowadniać, że jest się w stanie nie zjebać mu życia własną głupotą, nie trzeba robić NIC.
Zeznania Niekrytego Krytyka są książką, która nie wywarła na mnie zbyt wielkiego wrażenia. Ot taka książka, żeby coś napisać, zapełnić ponad sto stron i mieć radochę, że napisało się książkę. Równie dobrze mogłabym opublikować mój pamiętnik, objętościowo byłby grubszy;) no cóż. Ogólnie przeciętność. Gdyby nie kilka ciekawych spostrzeżeń byłoby niżej... Choć chyba i tak za wysoko oceniłam. No jak dla mnie książka niepowalająca. Przyznam szczerze, że mam problem określić jaki to rodzaj literacki. A może jestem już za stara na taka literaturę?

wtorek, 2 lipca 2013

Wymień umysł na lepszy model. Jak przełamać złe nawyki

Tytuł: Wymień umysł na lepszy model
Jak przełamać złe nawyki
Autor: Joe Dispenza
Wydawnictwo: Studio Astropsychologii
Ilość stron: 344
Ocena: 3/6


Twoja tożsamość staje się zależna od wszystkiego, co istnieje poza tobą, ponieważ utożsamiasz się z wszystkimi elementami składającymi się na twój świat zewnętrzny.





Nawyki są ważną i dość sporą częścią naszego życia. Bo któż ich nie ma? Dla jednego jest to picie kawy z tego samego kubka, dla innych ciągle powtarzane zadanie, czy odruchowe zamykanie domu na klucz i odkładanie rzeczy na miejsce. Ale wśród tych nawyków jest także sporo takich, które mogą irytować nas lub ludzi z naszego otoczenia. Jak to zmienić? Czy można je w ogóle wyeliminować lub skorygować?

Książka Wymień umysł na lepszy model. Jak przełamać złe nawyki pomaga nam w walce z czynnościami, które wykonujemy zupełnie podświadomie, a czyni to za pomocą zagadnień z fizyki kwantowej, neurobiologii i biochemii. Autor - doktor Joe Dispenza podzielił ją na trzy części. Pierwszą jest Nauka o Tobie, gdzie najwięcej jest danych w wyżej wymienionych dziedzin, a czytamy w niej o tym co tworzy nawyki i jak można je eliminować. Drugą częścią jest Mózg i medytacja, która jest wprowadzeniem do techniki zagłębiania się w siebie oraz o tym jaki to ma wpływ na nasze „centrum dowodzenia”. Trzecią częścią jest Krok ku nowemu przeznaczeniu, kiedy autor już zagłębia nas w techniki medytacji rozpisując je krok po kroku na cztery tygodnie. A jak dokładnie zmienić nawyki dowiesz się po przeczytaniu książki;)

Joe Dispenza
Jestem osobą z dość trudnym charakterem i dziwnymi, utrudniającymi życie nawykami, a w dodatku mam tego świadomość. To właśnie z tego powodu postanowiłam sięgnąć po Wymień umysł na lepszy model. Jak przełamać złe nawyki. Czy ta książka pomogła mi w czymś? Na początku muszę przyznać, że momentami wydawała mi się dość niezrozumiała, zwłaszcza pierwsza część, ale przypuszczam, że to z powodu dużej ilości odniesień do fizyki kwantowej, a ja przedmiot o nazwie fizyka w ciągu ostatniego roku zaczęłam uważać wręcz za wymysł szatana (choć uważam się bardziej za ścisłowca, a maturę podstawową z fizyki napisałam na całkiem zadowalającym poziomie). W tej części aż roi się od naukowych terminów, nazw, stwierdzeń... Miałam wrażenie, że aż za dużo... Można znaleźć w tej książę mnóstwo przykładów na to, że trening mentalny daje praktycznie takie same efekty jak trening fizyczny. Rozumiem, że nastawienie psychiczne jest ważne, ale tu rodzi mi się pytanie: czy od samego rozmyślania o tym, że chcę zostać lekarzem – zostanę nim? Czy od mentalnego biegania czy innych ćwiczeń schudnę? Zostawiam do dyskusji. Do tego owe opisy medytacji. Na razie tylko je przeczytałam z zamiarem wprowadzenia je w życie, ale wydały mi się takie trochę niejasne. Mam jednak nadzieję, że już podczas ćwiczeń rozjaśnią mi się owe rady. W tej pozycji irytowały mnie także liczne odniesienia do innej książki autora pt.Evolve Your Brain: The Science of Changing Your Mind, której nie miałam okazji czytać, a chyba jednak powinnam dla pełniejszego zrozumienia recenzowania przeze mnie pozycji.

Wymień umysł na lepszy model. Jak przełamać złe nawyki jest jednym z niewielu przeczytanych przeze mnie poradników, ale także jednym z nielicznych, który do mnie nie do końca trafił, przekonał i przemówił. Terminy i sformułowania używane przez autora wprowadzały mnie niejako w zakłopotanie wynikające z tego, że nie wiem o co mu chodzi. Mam wrażenie, że książka jest skierowana stricte do osób obracających się w kręgach fizyki kwantowej, neurobiologii i biochemii. A czy pomógł mi walczyć z nawykami? To chyba będę mogła ocenić po czasie, jednak na razie nie widzę efektów...

Książkę przeczytałam dzięki uprzejmości: