piątek, 28 czerwca 2013

O modlitwie. Listy do Malkolma

Tytuł: O modlitwie. Listy do Malkolma
Autor: Clive Staples Lewis
Wydawnictwo: Esprit
Ilość stron: 200
Ocena: 5/6



Gdzie byłbym teraz, gdyby Bóg spełniał wszystkie głupie prośby, z którymi się do Niego zwracałem?







O modlitwie napisano już książek wiele. Całe rzesze profesorów, teologów i księży prowadziły wywody na temat rodzajów modlitwy, jej sensowności, a także skuteczności. Wśród wielu mądrych słów jesteśmy w stanie znaleźć modlitewne poradniki dotyczące danego sposobu, znajdziemy świadectwa, a także mnóstwo bardzo mądrych ksiąg. A co w takim racie ma nam do powiedzenia Clive Staples Lewis, który na chrześcijaństwo przeszedł dopiero jako dorosły człowiek?

W swojej książce O modlitwie. Listy do Malkolma autor opiera się na swoich doświadczeniach i prowadzi swoisty wywód, w postaci listów do wyimaginowanego przyjaciela Malkolma. A co w nich jest zawarte? Podczas czytania jesteśmy świadkami tego, jak Lewis opisuje swoje życie modlitewne oraz wyjaśnia swojemu rozmówcy sporne dla niego kwestie. Jesteśmy świadkami tego, jak Lewis broni swoich poglądów, mimo że stał się wierzącym dopiero w dojrzałym wieku. A może właśnie dzięki temu?

C.S. Lewis
Kliknij, żeby powiększyć
O modlitwie. Listy do Malkolma są ostatnią dokończoną osobiście przez autora książką, jednak przypomina mi ona w swojej konwencji inną pozycję z bibliografii Lewisa, a mianowicie Listy starego diabła do nowego. Kto czytał, zapewne przyzna mi rację. W kontekście książek tego autora, O modlitwie wydaje się być, taka... inna. Na wskroś przeszyta wiarą, przekonaniem o istnieniu najwyższego. Pełna pewności tego, w co wierzy pisarz oraz pełna jego osobistych doświadczeń związanych z tą dziedziną życia. Choć Smutek też opiera się na przeżyciach autora i to o wiele bardziej traumatycznych, jednak od tej pozycji zupełnie się ona różni.


Adoracja Najświętszego Sakreamentu -
moja ulubiona forma modlitwy.
Dopiero po skończeniu lektury uświadomiłam sobie, jak bardzo potrzebowałam książki o modlitwie oraz to, że autor jednego z moich ulubionych cyklów fantasy nie do końca spełnił moje oczekiwania. Lewis pisze o tym, jakie powinny być prośny kierowane do Wszechmocnego oraz o tym jak ważna jest adoracja, dziękczynienie i uwielbienie. I chwała mu za to przypomnienie! (przynajmniej dla mnie było to przypomnienie) O wszystkim pisze w sposób typowo angielski, z odpowiednim dla siebie wykształceniem i delikatnością, nie narzucając nikomu swojego zdania i nie nawracając na siłę na swoje poglądy. Zgadzam się, tak powinny te książki być pisane, choć momentami rzeczą, której zabrakło to porządny, duchowy „kopniak” z przesłaniem – MÓDL SIĘ. Jednak nie zniszczyło to całego pozytywnego odbioru tej pozycji. Sam autor napisał w tej książce: Wszystko co powiedziałem, to czysta autobiografia, a nie teologia. I co się ceni!!! Podobała mi się właśnie owa delikatność w pisaniu, wyrafinowany język autora oraz wiele cytatów, potwierdzających jego zdanie. Podobało mi się spojrzenie autora na Boga oraz koncepcja pisarza co do rozmowy z Najwyższym.

Osobiście polecam O modlitwie. Listy do Malkolma każdemu kto się modli, kto ma problemy z rozmową z Panem, a zwłaszcza tym osobom, które stały się wierzącymi w wieku dorosłym, jak sam autor. Czy innym również? Oczywiście! Książka godna polecenia, do przeczytania, przemyślenia, a także idealnie pasująca jako prezent dla kogoś. Lewis ma moc!;)

środa, 26 czerwca 2013

"Lady Australia" Marek Tomalik

Tytuł: Lady Australia
Autor: Marek Tomalik
Wydawnictwo: Bezdroża
Ilość stron: 192
Ocena: 6/6 


W podróży ważne jest to co się dzieje w duszy człowieka. Podróż to zamiana codzienności w niecodzienność, lekarstwo na śmiertelność. O codzienności się zapomina, to strefa umierania. Podróż jest prokreacją. Nie cel jest najważniejszy, ale droga i kolejne doświadczenia w drodze, postrzeganie nowych, nieznanych światów, które zawsze wzbogacają.





Z czym Wam się kojarzy Australia? Bo mi z kangurami, misiami koala i gmachem opery w Sydney.  Od teraz także z książką napisaną przez Marka Tomalika – podróżnika i dziennikarza - i jego miłości do owego kontynentu.

Choć wiedziałam, że rdzennym ludem Australii są Aborygeni jednak jakoś nie przychodzili mi na myśl, kiedy myślałam o tym rejonie świata. To właśnie także o nich opowiada książka Marka Tomalika pt. Lady Australia. Książka prowadzi nas poprzez sam Czerwony Środek Australii będący pradawną krainą Aborygenów, a jej mistycznym symbolem jest nagą skałę - Uluru – rozpoznawaną i widoczną z daleka. I to właśnie o tym rejonie opowiada nam autor, o jej majestatycznych zachodach słońca, czerwonej ziemi, zwyczajach i baśniach Aborygenów. Co jeszcze się w niej można znaleźć? Wiele innych ciekawych rzeczy;)

Australia zawsze była dla mnie czymś pełnym magii i uroku, miejscem, które fajnie byłoby zobaczyć, choć świadomość, że jest to nierealne zawsze była silniejsza. Jednak dzięki książce Marka Tomalika owa podróż jest możliwa. Choć podczas jej lektury nie jest się tam fizycznie, to dzięki wspaniałemu językowi autora mentalnie jest się tam obok niego. Ale jak przelać swoją miłość do kontynentu? Autor w tej książce zrobił to po mistrzowsku! Pokazał swoje uczucia, to za co nimi darzy ten zakątek świata, intymność, swój flirt z Australią. To możliwe? O tak! Sam się przekonaj podczas czytania! Zaczniesz ją czytać a przepadniesz w niej! Naprawdę!

Marek Tomalik
Co mi się podobało w Lady Australia? Owa miłość Marka Tomalika, która trwa już od wielu lat, a na papier jest przelana bardzo obrazowo, wyraźnie i ciekawie. Interesujące były liczne aborygeńskie opowieści, często przepełnione erotyzmem, które dodawały książce uroku, oddawały tradycję rdzennych mieszkańców najmniejszego kontynentu. Choć pozycja skalda się na z, na pozór, luźnych i nie do końca ze sobą spójnych fragmentów, to jednak tworzy całość przepełnioną wyrazem szacunku dla odmienności i srogości owego miejsca. Praktycznie od zawsze byłam fanką biologii i wszelakiego rodzaju roślinek i zwierzątek, więc opisywane przez Marka Tomalika rożne gatunki fauny i flory, których nie można znaleźć nigdzie indziej niezwykle mnie zainteresowały. Z szeroko otwartymi oczami podziwiałam ich barwne opisy oraz nie mogłam wyjść ze zdziwienia po obejrzeniu pięknych fotografii ilustrujących owe słowa. Naprawdę, brakuje słów, żeby opisać słów, żeby wyrazić mój zachwyt tą książką i miejscem przez nią opisywanym. A jak to się dzieje, że ta pozycja wywołała u mnie takie emocje? Autor pozwala ów kontynent chłonąć wszystkimi zmysłami, a w dodatku dodaje książce poetyckiej nutki zamieszczając w niej cytaty Williama Blake'a. Bezkompromisowo daje poczuć ducha swojej ukochanej.

Lady Australia jest książką, którą polecam z całego serca, nie tylko fanom podróży, ale także wszystkim tym, którzy nie wierzą, że można tak bezgranicznie pokochać tam wymagający i srogi kontynent. Książkę czyta się na jednym wdechu i ciągle chce się do niej wracać! Moim skromnym zdaniem książka lepsza niż pozycja Wojciecha Cejrowskiego pt. Grinko pośród dzikich plemion! Polecam! Czym prędzej do czytania;)

Przeczytałam dzięki uprzejmości:


wtorek, 25 czerwca 2013

Stosiki księciowo - recenzyjne;) (#6/2013)

Na dziś kilka stosików;)
Trochę książek się nazbierało;)

Stosik księciowy;)


Zostań przy mnie
Krucyfiks
Wyliczanka
prezenty bez okazji

Joyland
Wciąż mnie prześladują...
prezenty na 13 miesięcznicę;)

Prawda, ze cudownego rozpieszczacza mam?:*


stosik własny;)


 Szkodliwe intencje
Książka z biblioteki - z serii "książka za jeden uśmiech

Kompozytor burz
Wichrołak
kupione w uroczej i małej księgarence w Opolu


Stosik recenzyjny;)


O modlitwie
od wydawnictwa Esprit

Hipnotyzer
od wydawnictwa Czarnego

Czarownica z Funtinel
pierwsze książki od Świata Książki

Wymień umysł na lepszy model
Lady Australia
pierwsza wysyłka od Sztukatera;)



sobota, 22 czerwca 2013

Córka kata

Tytuł: Córka kata
Autor: Oliver Pötzsch
Wydawnictwo: Esprit
Ilość stron: 460
Ocena: 6/6


Ludzie powiadają, że to był diabeł - szepnął. - A wy w to wierzycie? - Cóż, diabeł może pojawiać się pod różnymi postaciami, również jako człowiek.







Co powiecie na kryminał osadzony w XVII wieku, zaraz po zakończeniu wojny trzydziestoletniej? W dodatku taki z domieszką magii, tajemniczych ziół oraz katowskich tortur? Taka jest właśnie Córka kata.

Bawarskie miasteczko na przełomie XVI i XVII w.
Kliknij, aby powiększyć
Bawaria, a w niej małe miasteczko. Czasy w których stracenie na śmierć było widowiskiem, a na widok kata przechodzono na drugą stronę ulicę. Czasy, w których fekalia wylewało się bezpośrednio przez okno. I właśnie w tych czasach w owym miasteczku dochodzi do bestialskich zabójstw dzieci. Czy akuszerka, do której często przychodziły dzieci, jest rzeczywiście winna owych mordów? Czy kat - Jakub Kuisl - wykona rozkaz dokonania na niej egzekucji czy pójdzie za intuicją, żeby dojść do tego kto naprawdę stoi za tymi morderstwami? A jaki związek z całą sprawą ma tytułowa córka kata? 

Oliver Pötzsch
Moim zdaniem Córka kata jest książką niezmiernie interesującą. Przede wszystkim zajmujący wątek kryminalny, prowadzony przez autora w sposób pełen intrygi i przeplatany różnymi innymi wątkami, a wszystkie osadzone na jakże ciekawym tle historycznym. Akcja sprawia, że autor się nie nudzi, a jednocześnie może się rozkoszować klimatem XVII wieku, wręcz odczuć, zobaczyć, jak wyglądały dzielcie biedoty, jak wyglądała praca kata... Podobali mi się także bohaterowie i ich ciekawy sposób wykreowania. Wydaje mi się, że oddający czasy epoki. Jednak patrząc na tytuł książki sądziłam, że to właśnie córka Jakuba Kuisla, będzie pierwszoplanową bohaterką, która odegra w tej pozycji główną rolę, szkoda, że jednak tak nie było. Tak więc tytuł wydaje mi się nie do końca trafiony. Jednak moją uwagę zwróciła dość ciekawa okładka oraz geneza książki. A jaka ona była? Oliver Pötzsch czerpał bowiem z rodzinnej historii oraz licznych rodzinnych opowieści, które mówią, że są oni potomkami rodu Kusislów. Dzięki temu oraz wielu materiałom historycznym książka bardzo dobrze oddaje czas epoki. Choć książka do krótkich nie należy czytało się ją dość szybko, a wszystko za dzięki sprawnemu warsztatowi autora, który jak na debiutanta mnie niezmiernie zaskoczył!

Córka kata jest pozycją idealną dla fanów kryminałów, a także powieści historycznych. Łączy ona w sobie obydwa gatunki i zdecydowanie zadowoli czytelnika. Polecam książkę z całego serca. Intrygująca, trzymająca w napięciu książka, ze świetnym tłem historycznym oraz innym niż współczesne spojrzenie na świat. Bardzo mi się podobała!

Książkę przeczytałam dzięki uprzejmości:

piątek, 21 czerwca 2013

Mohito (mojito)


W końcu przyszło lato;)
A ja wraz z nim dokonałam nowego smakowego odkrycia - Mohito (mojito)


Co będziemy potrzebować?
1 limonkę
2-3 łyżeczki brązowego cukru
ok. 40 ml rumu
ok. 1 gałązki mięty
pokruszony lód
mogą być całe kostki
woda gazowana

Jak zrobić?
Limonkę pokroić na 8 części, wrzucić do szklanki, dodać do niej cukier i mięte, ugnieść to wszystko, żeby limonka puściła soki (ja ugniatam w osobnej miseczce, później daje do szklanki). Dodajemy rum, pokruszony lód, uzupełniamy wodą i mieszamy. I gotowe;)
Można zrobić wersję bezalkoholową bez rumu;)
Pyszności!

Edit (4,09,2015): Jeżeli nie macie rumu - śmiało zastąpcie go wódką!


czwartek, 20 czerwca 2013

Dzienniki Helgi. Świadectwo dziewczynki o życiu w obozach koncentracyjnych

Tytuł: Dzienniki Helgi. Świadectwo dziewczynki o życiu w obozach koncentracyjnych
Autor: Helga Hoškova-Weissowá
Wydawnictwo: Insignis
Ocena: 6/6



Najgorzej jest nam, Żydom. Na nas wszystko można zwalić. To wszystko przez nas, wszystkiemu jesteśmy winni, chociaż nic złego nie zrobiliśmy. Nic nie możemy poradzić na to, że jesteśmy Żydami, ani na nic innego.





Życie w trakcie wojny na pewno nie było łatwe, wiele osób może o tym usłyszeć z ust żyjących jeszcze dziadków czy pradziadków. Choć o od zakończenia II Wojny Światowej minęło już tyle lat to wciąż wydawane są nowe książki na jej temat. Liczne biografie, pamiętniki i wiele innych. Dziennik Helgi jest książką wyjątkową. Dlaczego?

Jeden z rysunków autorki w ksiażce
(kliknij, żeby powiększyć)
Obozy koncentracyjne. O nich słyszał każdy. Chociażby o tych najbardziej znanych jak Auschwitz-Birkenau, Treblinka czy Majdanek. Wielu zapewne odwiedzało muzeum w obozie w Oświęcimiu. Trudno wyobrazić sobie przez co więźniowie uwięzieni tam przeżywali, prawda? Jednym z takich świadectw jest książka I boję się snów autorstwa Wandy Półtawskiej. A jak było z dziećmi? O tym mówi właśnie Dziennik Helgi, który jest zbiorem autentycznych zapisków autorki. Zaczęła go pisać gdy miała osiem lat, a w Czechosłowacji ogłoszono mobilizację i wojna z Niemcami była nieuchronna. A rodzina Helgi, jako Żydzi, zostali wysłani do getta, później byli co chwilę przenoszeni z obozu do obozu. A to wszystko widziane oczami dziewczynki... Jak ona to postrzega? Przeczytaj i się dowiedz!


Helga Hoškova-Weissowá aktualnie
Dziennik Helgi jest historią poruszającą i zdecydowanie wartą przeczytania. Z ust dziadków słyszałam historie o prześladowaniu Polaków na Kresach wschodnich, słyszałam o tym jak dziadkowi zamordowano mamę pod koniec wojny, słyszałam także wiele innych historii... Jednak Dziennik Helgi wyróżnia się, bo jest świadectwem życia żydowskiego dziecka w obozie koncentracyjnym. Naprawdę do głębi poruszająca. Język, jak to język dziewczynki mającej na ów czas ledwie kilka klas szkoły podstawowej, jednak jej zapiski są pełne trafnych spostrzeżeń dotyczących okrucieństwa ludzi względem siebie nawzajem, ale także jej zupełnego przeciwieństwa – jednoczenia się w sytuacji kryzysowej, wspólnoty i życzliwości niektórych. Jest to niewątpliwie dzieło ważne i zdecydowanie je polecam każdemu, bo jest to pozycja obok której nie można przejść obojętnie. Dlaczego? Żeby spojrzeć na wojnę z innej perspektywy. Ba! Poza tekstem pisanym znajdziemy tam także ilustracje samej autorki z tamtych czasów! Jest to bardzo ważne świadectwo, które przez te wszystkie lata po wojnie było publikowane fragmentami w różnych artykułach, jednak dopiero opublikowane w całości. Polecam Dziennik Helgi z całego serca!

środa, 19 czerwca 2013

Antyporadnik jak stracić męża, żonę i inne ważne osoby

Tytuł: Antyporadnik jak stracić męża, żonę i
inne ważne osoby
Autor: Mika Dunin
Wydawnictwo: WAM
Ilość stron: 224
Ocena: 6/6


Niektórzy będą wkurzeni. Niestety, nie znam lepszego, a przy tym mniej drastycznego od tragedii, wypadku, nieszczęścia, sposobu, żeby zatrzymać się w tym szalonym biegu i zacząć się zastanawiać nad własnymi przekonaniami i poczynaniami.




Jak myślisz trudno jest stracić kogoś bliskiego? Ale nie, kiedy ktoś umiera... Jak stracić z kimś kontakt? To trudne? Skądże znowu!!! Czasem naprawdę niewiele wystarczy, żeby ktoś zaczął się od nas oddalać, ale jakże często winą za to będziemy obarczać tę drugą osobę. Ale czy na pewno słusznie? Czy wiesz, dzięki jakim swoim zachowaniom możesz kogoś stracić, oddalić się od współmałżonka, partnera, przyjaciela? Czy masz świadomość, że robisz coś nie tak? A jak już to co?

Mika Dunin straciła męża - jest po rozwodzie. Choć sama zauważyła jakie błędy popełniła, widziała także, że jej znajomi popełniają w relacjach z innymi te same błędy. Postanowiła napisać książkę o sztuce tracenia. A co w niej takiego jest? Antyporadnik jak stracić męża, żonę i inne ważne osoby jest złożony z trzynastu rozdziałów, a którym autorka poradnika podejmuje temat tracenia kontaktu z kimś innym. Kim poza mężem i żoną, o czy wiadomo z tytułu?  Kim są owe inne ważne osoby? Przekonasz się po zapoznaniu się z tą pozycją;)


Antyporadnik jak stracić męża, żonę i inne ważne osoby moim zdaniem jest książką wręcz genialną w swojej dziedzinie, napisaną z wielką dozą humoru, a przede wszystkim przewrotności, którą widać już w w samym tytule. (Któż to widział pisać antyporadnik?). Uwagi w nim zawarte mogą zaboleć, bo dzięki niej możesz sobie uświadomić, że właśnie takie błędy popełniasz oraz to, że to dzięki nim może się sypać Twoja relacja z kimś. Rady mogą ukłuć, dać do myślenia, bo nieraz podczas czytania możesz przyłapać się na myśleniu „Ale ja przecież właśnie tak robię”. Może irytować, że ktoś niejako zna Twoje błędy. I co teraz z tym począć? Albo robisz dalej te błędy i tracisz kogoś bliskiego, albo się zmieniasz. Proste;) Książka jest napisana w bardzo lekki, humorystyczny sposób, jednak nie traci swojego wydźwięku dydaktycznego. Antyporady są tak naprawdę radami, tylko że odbitymi w lustrze, napisanymi w trochę inny sposób, taki bardziej przewrotny i wydaje mi się, że ciekawy. Książkę polecam każdemu. Nie tylko przeczytać, ale także wcielić w życie, żeby nie było one samym pasmem błędów i strat. Jak dla mnie bardzo wartościowa książka warta przeczytania.

Książkę przeczytałam dzięki uprzejmości:

poniedziałek, 17 czerwca 2013

Zepsucie i grzech

Tytuł: Zepsucie i grzech
Autor: Papież Franciszek (kard. Jorge Mario Bergoglio)
Wydawnictwo: Esprit
Ilość stron: 74
Ocena: poza skalą



I na tym właśnie polega ich korupcja: ulegli pokusie pod pozorem dobra.







Kiedy dowiedziano się, że podczas ostatniego konklawe na Następcę św.Piotra wybrano kardynała Jorge Mario Bergoglio, który jest pierwszym Papieżem z Ameryki Południowej i to w dodatku jezuitą – media aż zaczęły wrzeć na ten temat. Jaka to nowość, jakie to nietypowe! A co ma nam do przekazania? Niech wypowie się w książce przygotowanej do druku przez siebie samego!


Hiszpańskie słowo corrupción posiada w języku polskim kilka znaczeń, m.in. zepsucie, rozkład, korupcja, degradacja. Autor używa go w odniesieniu zarówno do korupcji rozumianej jako nadużycie stanowiska publicznego w celu uzyskania prywatnych korzyści, jak i – w szerszym znaczeniu – do zepsucia moralnego.

Ten tekst będący pierwszym przypisem w książce Zepsucie i grzech jest już wyjaśnieniem o czym papież Franciszek będzie w niej mówił. A spotykamy się tak nie tylko z grzechem jako przekroczenie konkretnych norm moralnych i religijnych, ale jako działanie prowadzące do wewnętrznego wewnętrznego zepsucia człowieka. A o czym dokładnie pisze papież? Jak, jego zdaniem, daleko posunęło się demoralizacja współczesnego człowieka?
Zepsucie i grzech jest zdecydowanie książką wartą przeczytania, choć jestem pewna, że nie do każdego trafi i przemówi. Jest to książka przede wyjątkowa pod wieloma względami. Wyróżnia się długością oraz tym ile wartości niesie w swojej niewielkiej objętości. Wyróżnia się stylem ich przekazywania, kiedy w tej mądrości oczami wyobraźni widziałam jednocześnie twarz uśmiechniętego Papieża Franciszka. Choć uważam go za bardzo radosnego, podziwiam go za to z jaką dozą dosadności i wielką prostotą serca i języka mówi o grzechu i złu w dzisiejszym zdemoralizowanym świecie, nie tylko w tej książce, ale także podczas homilii czy przemówień. Przez to, że jestem wierząca, a także mam świadomość swojej grzeszności, książka poruszyła mnie do głębi i właśnie z tego samego powodu zostawiam ją bez oceny w skali. Przy moim poruszeniu serca brak dla niej skali czy oceny. Ale polecam ją każdemu, kto chce się nawrócić, uświadomić sobie swoją grzeszność, każdemu, kto chce poznać nauczanie nowego Papieża, który moim zdaniem jest postacią oszałamiającą swoją skromnością, uśmiechem i prostotą, niczym Franciszek z Asyżu, od którego Następca św.Piotra wziął sobie nowe imię. Coś czuję, że będę do niej często wracać, a także, że sięgnę po inne książki Franciszka. Jak dla mnie jedno wielkie WOW. Polecam z całego serducha! Choć ocena poza skalą;)

Książkę przeczytałam dzięki uprzejmości:

niedziela, 16 czerwca 2013

Postrzelony




Tytuł: Postrzelony
Autor: Alfred Siatecki
Wydawnictwo: Oficynka
Ilość stron: 472
Ocena: 1.5/6









Z twórczością Alfreda Siateckiego nie miałam nigdy wcześniej kontaktu, choć poza Postrzelonym napisał jeszcze wiele innych książek, m.in. A jednak będzie noc poślubna, Jubel czy Klucz do bramy. A jak wypadł jego kryminalny debiut? Już opisuję.

Bohaterem Postrzelonego jest dziennikarz  i jednocześnie były glina Daniel Sateck, który po śmierci byłego posła Krystyna Kunickiego postanawia dotrzeć do prawdziwych przyczyn jego zgonu. Prokuratura bowiem bardzo szybko umorzyła śledztwo uznając, że mężczyzna popełnił samobójstwo. Czy rzeczywiście je popełnił? Czy jego kolekcja obrazów ma z tym jakiś związek? Czy są jakieś dowody? 

Alfred Siatecki

Postrzelony jest książką, do której podeszłam ze sporym entuzjazmem. Oczekiwałam ciekawej zagadki, która będzie trzymać w napięciu od początku do samego końca. Jednak okazało się, że spotkało mnie prawie pięćset stron nudnej książki, a której autor zamiast prowadzić akcję, rozwodzi się nad obrazami i rodzajami kawy. Sam pomysł jest dość ciekawy, niejako wykorzystany już w książce Joe Alexa ptCichym ścigałam go lotem, gdzie też dochodzono do tego, czy bohater popełnił samobójstwo czy go zamordowano, lecz Postrzelony nawet nie umywa się do wspomnianej już pozycji. Spokojnie mogę wymienić kilka rzeczy, które mnie w tej pozycji irytowały. Po pierwsze, strasznie rozwleczenie akcji. To, co znalazło się tu na prawie pięciuset stronach spokojnie można by opisać na dwustu. Przesz to także zdecydowanie brakowało napięcia w książce. Po drugie – straszne gadżeciarstwo, na przykład to jak pół strony opisu tego jak ów dziennikarz Daniel nie wie gdzie zostawić swoje audi a8, żeby nikt mu go nie zniszczył. Po trzecie język, który bardziej nadawałby się do napisania reportażu w gazecie, aniżeli książki, ale to jeszcze jestem w stanie zrozumieć, bo Siatecki jest dziennikarzem, jednak mnie to irytowało. Po czwarte – strasznie monotonii, sztampowi i niezapadający w pamięć. Po prostu mało charakterystyczni i nieciekawi. Praktycznie nic nie było mnie w tej książce, co by wzbudziło moje wielkie zainteresowanie i niechęć do odrywania się od niej. Dawno nie czytałam tak nudnej książki. Zdecydowanie nie polecam. Moim skromnym zdaniem szkoda na nią czasu... A tyle dobrych kryminałów do czytania....

Za możliwość przeczytania książki dziękuję 


piątek, 14 czerwca 2013

Mrożona kawa a'la frostito lodowe z CoffeeHeaven


Kolejnym sposobem na upały jest mrożona kawa.
Kiedyś bardzo posmakowała mi pewna karmelowa kawa z CoffeHeaven i postanowiłam ją odtworzyć;)
I oto efekt;)


Co potrzebujemy?
Dużo lodu (ok.10-13 kostek)
ok.pół szklanki mleka
1.5-2 saszetki Ice Coffe od Krugera
(takie jak TU)
wysoka szklanka
blender z funkcją kruszenia lodu
ew. syrop karmelowy i bita śmietana do dekoracji

Ja zrobić?
Do blendera wrzucamy lód, wlewamy mleko, wsypujemy proszek, wszystko miksujemy. Ewentualnie można dodać gałkę loda do wymieszania. Przelać do wysokiej szklanki i można ozdobić bitą śmietaną na wierzchu;)


środa, 12 czerwca 2013

Mężczyźni, którzy nienawidzą kobiet

Tytuł: Mężczyźni, którzy nienawidzą kobiet
Autor: Stieg Larsson
Seria: Millennium
Tom: pierwszy
Wydawnictwo: Czarna Owca
Ilość storn: 640
Ocena: 5.5/6


Kiedy się pracuje przy dochodzeniu w sprawie morderstwa, jest się najbardziej samotnym człowiekiem na świecie. [...] W końcu pozostaje jedna osoba, która myśli o ofierze i próbuje wymierzyć sprawiedliwość...




Trylogia Stiega Larssona to chyba jedne z bardziej znanych szwedzkich kryminałów, a przede wszystkim chyba jest ona najbardziej znana z filmowej adaptacji swojej pierwszej części w reżyserii Davida Finchera, jednak ekranizacja jest znana  pod zupełnie innym tytułem niż książkowy oryginał, a mianowicie - Dziewczyna z tatuażem.

Mężczyźni, którzy nienawidzą kobiet jest książką, której bohaterem jest dziennikarz i wydawca gazety Millennium - Mikael Blomkvist. Po procesie o zniesławienie dostaje specjalnie zlecenie od Henrika Vangera - przedstawiciela owego rodu, który skrywa całe mnóstwo tajemnic. A pomocą mu będzie służyć zdolna i nader specyficzna hakerka - Lisbeth Salander. Jakie to zadanie? Z czym będzie miał styczność Mikael i jego asystentka? Czy odkryje wszystkie sekrety, jakie owa rodzina próbuje ukryć? Przede wszystkim, jakie to tajemnice i zagadki? Jacy okażą się członkowie owego rodu? Pomocni, czy wręcz przeciwnie? Czy wykonają polecone im zadanie?  Podołają owemu wyzwaniu?

Daniel Craig oraz Mara Rooney w rolach
Mikaela Blomkvist oraz Lisbeth Salander
Mężczyźni, którzy nienawidzą kobiet są pozycją, którą dostałam od mojego Ukochanego na którąś z rzędu miesięcznicę, a dopiero przed maturami postanowiłam się odstresować przy tej książce. Przyznam szczerze, że zupełnie nie wiedziałam, czego się po niej spodziewać, jednak historia mnie wciągnęła. A co szczególnie? Owe rodzinne tajemnice, które miał odkryć Mikael Blomkvist, ów cały odwieczny ród, w którym aż roi się od milczących świadków przeszłości. Choć jest to opasły tom, akcja toczy się dość sprawnie, a fabuła bardzo ciekawa i wciągająca, a wszystko dzięki sprawnemu pióru autora. Język jest dość prosty i zrozumiały dla czytelnika, a styl pisania kojarzy mi się trochę z twórczością Camilli Läckberg. Trzeba także przyznać, że podczas czytania tej pozycji trzeba mieć trochę cierpliwości, gdyż akcja rozkręca się dopiero w połowie, jednak styl to wynagradza. Jeszcze kilka słów na temat wykreowania bohaterów. Na pierwszy rzut Mikael Blomkvist, postać trochę bez wyrazu i charakteru, jednak ze świetną intuicją i umiejętnością zauważania drobnych, choć istotnych szczegółów, jak na detektywa (amatora!) przystało. W ekranizacji Daniel Craig, doskonale pasował do tej roli, z tą jego pokerową twarzą, nie wyrażającą żadnych uczuć oraz z jego głosem o jednej intonacji. A Lisbeth Salander wzbudziła moją większą sympatię jako bohaterka książki aniżeli filmu, a także wydała się ciekawszą postacią niż Mikael. Podsumowując, jeżeli szukacie interesującego kryminału, z wątkiem rodzinnym oraz całym mnóstwem mrocznych sekretów -  Mężczyźni, którzy nienawidzą kobiet jest książką dla Was. Polecam! Jak książkę, tam samo jak i ekranizację – Dziewczynę z tatuażem – która wypada, trochę gorzej niż oryginał, jednak także warto się zapoznać. Według mnie naprawdę dobra pozycja.

poniedziałek, 10 czerwca 2013

List do nienarodzonego dziecka

Tytuł: List do nienarodzonego dziecka
Autor: Oriana Fallaci
Wydawnictwo: Świat Książki
Ilość stron: 144
Ocena: 6/6


Jeśli urodzisz się mężczyzną, nie będziesz musiało się ciągle obawiać, że zgwałcą cię w ciemnej ulicy. Nie będziesz musiało posługiwać się piękną twarzyczką, żeby być zaakceptowane już od pierwszego wejrzenia, pięknym ciałem, żeby ukryć inteligencję.
O jakież to prawdziwe!



Ciąża to magiczny okres w życiu kobiety. Nosi w sobie życie, drugiego człowieka pod swoim sercem. Dla jednych jest to trud i uważa macierzyństwo za przykry obowiązek, który należy znieść niczym męczeńskie cierpienia. Dla innych jest to naturalna rola i świadomy, osobisty wybór.

Macierzyństwo jest tematem książki pt. List do nienarodzonego dziecka autorstwa Oriany Fallaci, będącej legendarną włoską dziennikarką, pisarką oraz korespondentką wojenną. Narratorką uczyniła kobietę, która wyczuwa w sobie obecność do dziecka, zanim nauka to potwierdziła. Owa bohaterka jest postacią bardzo ciekawą i odważną. Musi w końcu przeciwstawić się światu, który chce, żeby usunęła dziecko, które mogłoby popsuć jej karierę. Kobieta pisze do swojego dziecka list, który jest wyznaniem nader poruszającym duszę do głębi. A co w nim takiego napisała? Co powiedziała swojemu dziecku? Przeczytaj to się przekonasz.


Oriana Fallaci
List do nienarodzonego dziecka jest książką wyjątkową, do głębi wzruszającą, po prostu piękną. Co w niej takiego jest? Otóż podczas czytania monologu tej kobiety, miałam wrażenie jakbym wertowała jej pamiętnik, jej intymne wyznania, ponieważ więź z jej dzieckiem była bardzo, bardzo głęboka. Autorka sama mówiła, o tym, że nie jest kobietą z tej książki, może ją co najwyżej przypominać. Oriana Fallacci, żałowała w życiu tylko tego, że nie została matką. Jak do tego doszło? Kiedy była w ciąży jej narwany kochanek uderzył ją w brzuch i poroniła. A czy tak samo było z narratorką? Przekonaj się sam;) Spodobał mi się styl, jakim została napisana książka, niezbyt skomplikowany język, a sposób prowadzenia narracji – urzekający, taki pamiętnikowy. Trudno nawet mi opisać mi to zachwycenie, bo nie ukrywam, że jestem pod wielkim wrażeniem tej pozycji. Niejako zszokowało mnie podejście autorki do roli kobiety w społeczeństwie, jednak po chwili przemyślenia musiałam jej w niektórych momentach przytaknąć. Myślę, że cytat na początku mojej recenzji, choć w jakiejś mierze oddaje to, o co chodziło autorce. W świecie, w którym panuje zachwyt nad aborcją i teorią, że płód do któregoś tam miesiąca to nie dziecko, List do nienarodzonego dziecka jest książką bardzo odważną, bo pokazuje, że już z tym dzieckiem od pierwszych tygodni życia w brzuchu, tworzy się specyficzna relacja z matką. Kobiety, które już poczęły dziecko zrozumieją to doskonale! List do nienarodzonego dziecka, w którym aż roi się od pytań stawianych własnemu sumieniu, jest książką zdecydowanie wartą przeczytania! Polecam z całego serca! Poruszająca opowieść o macierzyństwie, relacji matka – nienarodzone dziecko oraz przeciwstawianiu się ludziom wokoło. Można się popłakać!


Książkę przeczytałam dzięki uprzejmości:


niedziela, 9 czerwca 2013

Duma i uprzedzenie

Tytuł: Duma i uprzedzenie
Autor: Jane Austen
Wydawnictwo: Prószyński i s-ka
Ilość stron: 448
Ocena: 3/6


Niewielu jest ludzi, których prawdziwie kocham, a jeszcze mniej takich, o których mam dobre mniemanie. Im więcej poznaję świat, tym mniej mi się podoba, a każdy dzień utwierdza mnie w przekonaniu o ludzkiej niestałości i o tym, jak mało można ufać pozorom cnoty czy rozumu.




Dziś kobiety są dość mocno wyzwolone, nikogo nie dziwi, kobieta zarabiająca sama na siebie i w dodatku mieszkająca sama oraz świetnie sobie radząca, ale wiadomo, że jest to efekt wieloletnich walk płci pięknej o swoje prawa. Wiadomo również, że sytuacja niewiast w XIX wieku wyglądała zupełnie inaczej... O tym traktuje książka pt. Duma i uprzedzenie autorstwa Jane Austen.

Zaraz na początku poznajemy Elizabeth Bennet, a także jej cztery siostry oraz dobrotliwych rodziców. Ich największym strapieniem jest znalezienie w okolicy odpowiednich kawalerów dla swoich córek. Czy jednak niedaleko ich gospodarstwa pojawi się odpowiedni partner dla ich kochanych dziewczynek? Czy ktoś zechce jedną z owej piątki? Jakie kroki będą w stanie podjąć, żeby żadna z nich nie wywołała furory będąc całe życie panną? Co stanie się z piątką sióstr Bennet?


Kadr z filmu (ekranizacja książki)
2005, reż. Joe Wright
Duma i uprzedzenie jest książką, którą postanowiłam przeczytać z czystej ciekawości. W końcu jest pierwszą pozycją na na znanej liście BBC, w dodatku chciałam się przekonać cóż takiego fascynującego w literaturze znanej brytyjskiej autorki i jej rzekomym arcydziele. Przez pierwsze około trzydzieści stron czytałam książkę z niecierpliwością czekając na rozwój akcji, jednak na akcji się skończyło. Czemuż to? Otóż cała fabuła kręci się wokół tego, żeby piątce sióstr znaleźć odpowiedniego męża. Nic więcej. Rozumiem, że wtedy były inne czasy, że kobieta miała inną pozycję niż teraz, jednak sama Jane Austen sama była panną, co w tamtym okresie było swoistą odwagą, bo kobieta bez mężczyzny była niczym. Przyznam szczerze, że właśnie pokazania takiego czegoś oczekiwałam, a jednak trafiłam na pozycję, w której dorosłe panny na wydaniu zachowywały się niczym jakieś naiwne nastolatki. Choć uwielbiam XIX wiek w literaturze oraz Anglię w tamtym okresie, jednak ta książka mnie nie zachwyciła. Na jej podstawie powstało kilka ekranizacji, a sama pozycja była wznawiana kilka razy. Jednak cóż w niej takiego fascynującego? Wciąż nie mam pojęcia. Ja w niej nic takiego nie widziałam. Postacie mało charakterystyczne, niewyróżniające się i niezapadające w pamięć, miałkie, nudne dialogi, akcja ciągnąca się jak flaki z olejem... I tak cud, że dobrnęłam do jej końca, bo miałam ochotę rzucić ją w kąt i już do niej nie wracać, jednak cały czas, aż do samego końca liczyłam na to, że coś ciekawego się z niej wyłoni, że akcja książki się rozwinie, jednak się srogo przeliczyłam. Choć jest to jedna z pierwszych książek społeczno – obyczajowych, jednak jest to także książka napisana w konwencji romansu i być może z tego powodu mi nie podeszła. Jak na pozycję nazywaną arcydziełem, oceniam książkę na nadzwyczaj przeciętną. Podobno jest ona napisana z dużą dozą humoru, jednak ja go tam nie widziałam. Może nie rozumiem czasów, książki czy tego co autorka miała na myśli... Może, jednak jest jak jest. Jak widać jestem inna i nie pokochałam Dumy i uprzedzenia jak miliony kobiet na całym świecie.

piątek, 7 czerwca 2013

Koktajl cytrusowy;)


Pogoda nas nie rozpieszcza, w żadnym razie. Deszcz i temperatura niczym w listopadzie!
Żeby nas nie wzięło żadne choróbsko potrzeba dużo witaminy C.
Koktajl cytrusowy zawiera jej mnóstwo!



Co będziemy potrzebować?
1 pomarańcza
2 mandarynki
(opcjonalnie zamiast obu mandarynek 1 pomarańcza)
0.5 cytryny
2-3 plasterki imbiru
cukier do smaku
ew. lód do ochłody
choć to lepiej w cieplejsze dni;)

Jak zrobić?
Wszystkie owoce obrać, podzielić na cząstki i wrzucić do wysokiego pojemnika. Dodać korzeń imbiru (nie jest to konieczne, jednak dodaje on fajnego posmaku). Dodać cukier i ewentualny lód, wszystko potraktować blenderem/mikserem (ta pojedyncza końcówka z takimi nożykami). Przelać do szklanki.

czwartek, 6 czerwca 2013

W cieniu olbrzyma




Tytuł: W cieniu olbrzyma
Autor: Jolanta Kaleta
Wydawnictwo: Psychoskok
Ocena: 2/6









II Wojna Światowa wciąż ma jeszcze wiele tajemnic, które są na bieżąco odkrywane. W jej trakcie było wiele różnych akcji, jeszcze więcej kryptonimów. I to właśnie jedną z takich operacji postanowiła opisać pani Kaleta w swojej książce pt. W cieniu Olbrzyma.

Bohaterką książki jest młoda kobieta imieniem Antonina, która w 1946 roku została samotna i w związku z tym, przeprowadziła się do Jedliny Zdroju, żeby tam założyć dom dziecka. Jednak podczas remontowych zostaje wciągnięta w wir wydarzeń związanych z akcją o kryptonimie Olbrzym, która miała miejsce w dwóch ostatnich latach II Wojny Światowej. Co było jej celem? Jaki związek ma ta operacja z młodą Antoniną? Co takiego ją spotka w Jedlinie Zdroju? Jakie tajemnice skrywa owa okolica i budynek, w którym ma powstać dom dziecka?

Dom zdrojowy w Jedlinie Zdroju
W cieniu Olbrzyma jest już drugą książką Jolanty Kalety jaką miałam okazję czytać, jednak ta pozycja wypada w moich oczach zdecydowanie gorzej, aniżeli wcześniejsza – Operacja Kustosz. Pierwsze co rzuca się w oczy, to podobny schemat pisania książek tej autorki. Jakaś akcja z II Wojny Światowej i akcja kręci się wokół tego. Przy czytaniu jednej książki – wszystko jest ok, jednak już podczas lektury kolejnej pozycji z podobnym motywem – pojawia się myśl „to już gdzieś było”. Druga rzeczą rzucającą się w oczy jest dość mdława i słabo rozwinięta akcja oraz zdecydowany brak napięcia. Książka naprawdę mnie nudziła. Nie powiem, miała swoje momenty, w których zaczynało się coś dziać, jednak po dość krótkim czasie wszystko wracało do normy. Jak dla mnie pozycja jest naprawdę dość marna i nie miała mnie czym zachwycić. No cóż... Lubię okres historyczny II Wojny Światowej, więc liczyłam na książkę choć trochę zajmującą, ciekawą i oddającą ten klimat, ale jak widać oczekiwałam chyba zbyt wiele. Czy książkę polecam? Raczej nie. Choć nie jest długa, lepiej ten czas poświęcić na coś innego. Taka ot pozycja jakby bez emocji czy bez polotu. W żadnym wypadku nie zachwyca. Szkoda czasu. I jeszcze do tego ta okładka, która moim zdaniem wzroku w ogóle nie przykuwa.

Książkę przeczytałam dzięki uprzejmości;)


środa, 5 czerwca 2013

Wieża Jaskółki

Tytuł: Wieża Jaskółki
Autor: Andrzej Sapkowski
Seria: Wiedźmin
Tom: szósty
Wydawnictwo: supernowa
Ilość stron: 428
Ocena: 6/6

- Co to jest etyka? Wiedziałam, ale zapomniałam.
- Nauka o moralności. O prawidłach postępowania obyczajnego, szlachetnego, poczciwego i uczciwego. O wyżynach dobra, na które wznosi duszę ludzką prawość i moralność. I o otchłaniach zła, na które strąca niepoczciwość i niemoralność...



Gerald z Rivii jest postacią, której nie trzeba nikomu przedstawiać, czyż nie? Bo któż nie słyszał o Wiedźminie i kilkutomowej serii o jego przygodach? Któż nie słyszał o tym że Michał Żebrowski wcielił się swego czasu a tę rolę?

Wszystkie znaki na niebie i na ziemi mówią o tym, że coś złego stało Dziecku Starszej Krwi – Ciri. Cóż takiego jej się stało? Czy ma jakąś opiekę? Jak ją uratować? Nad tym wszystkim zastanawia się  Gerald – Biały Wilk, który postawił sobie za główne zadanie uratować dziewczynę. Jaki związek z jej uratowaniem ma legenda o Wieży Jaskółki? Czy druidzi przyjdą z pomocą? Co Wiedźmin będzie musiał zrobić, żeby uratować owe dziewczę? Jakie przygody go spotkają? Czy jego przyjaciele pomogą mu w jego misji? Jak skończy się ta historia? Uratuje Ciri? Odzyska ją?

Dopiero jak wzięłam Wieże Jaskółki z biblioteki i zaczęłam ją czytać uświadomiłam sobie jak bardzo stęskniłam się za światem wykreowanym przez Sapkowskiego. Poprzedni tom czytałam już jakiś czas temu, więc z wielką radością sięgnęłam po część przygód Wiedźmina. Wcześniejsze książki (4 i 5 część) jakoś nie do końca zaspokajały moją wewnętrzną potrzebę swoistej ucieczki od rzeczywistego świata do chyba najsławniejszej fantastycznej krainy przez polskiego autora. Ta jednak podobała mi się o wiele bardziej niż wcześniejsze części, mniej więcej na równi z Ostatnim życzeniem czy Mieczem przeznaczenia, które są wstępem do zasadniczej serii o przygodach Białego Wilka. Podobała mi się obecność sporej ilości druidów, elfów i innych podobnych, magicznych stworzonek. Przygody, które spotkały naszych bohaterów wydały się nader interesujące, bardziej niż np. w Chrzcie ognia czy Czasie pogardy. Jak dla mnie cud, miód i orzeszki i wracają moje zachwyty dotyczące twórczość Sapkowskiego, ale włącza się także żal, że to już przedostatni tom przygód Wiedźmina, który jak zawsze jest postacią wyrazistą, charakterystyczną i wbrew wszystkiemu budzącą sympatię. Godna podziwu jest także obecność owych elfich i druidzkich języków, miar i tym podobnych. Gratulacje dla autora. No cóż jeszcze mogę napisać. Zdecydowanie polecam, wszystkim, bez wyjątku. I to całą serię. Każdy powinien się zapoznać z klasyką polskiego fantasy. Szkoda tylko, że cykl już powoli się kończy... 

wtorek, 4 czerwca 2013

Insygnia Nocy





Tytuł: Insygnia Nocy
Autor: Tomasz Szulżycki
Wydawnictwo: Psychoskok
Ocena: 4/6









Czy możliwa jest miłość pomiędzy bezdomnym, który w swoim życiu stracił wszystko, a przyzwoitą i dobrą pracownicą sklepu z zabawkami? Tomasz Szulżycki w swojej książce próbuje nas przekonać, że jednak tak, a także, że możliwe jest o wiele więcej innych rzeczy.

Insygnia Nocy są pozycją, w której głównym bohaterem jest bezdomny imieniem Quincy, który któregoś dnia dostaje w spadku dużą sumę pieniędzy. A od kogo? Od swojego przyjaciela, któremu również brakowało dachu nad głową. W końcu jest szczęśliwy, bo zwrócił na siebie uwagę Jane, w której jest zakochany po uszy. Lecz jaki oni mają zawiązek z serią makabrycznych mordów, których dokonano kilka dni przed Bożym Narodzeniem? Jak to wpłynie na ich przyszłość? Który wątek przeważy – kryminalny czy miłosny? A czym okażą się tytułowe Insygnia Nocy, które mi tak mocno kojarzą się z Insygniami Śmierci z serii o Harrym Potterze? Jak zakończy się ta historia?

Insygnia Nocy są niedawno przeczytaną przeze mnie książką, chyba najlepszą z wydawnictwa Psychoskok, z jaką miałam w ogóle styczność. A co w niej mi się spodobało? Wątek kryminalny. Ciekawy sposób na przedstawienie mordów, w ogóle sam sposób zabijania ludzi. Do tego ów motyw romansowy. Jak nie przepadam za migdaleniem się w książkach, tu było to dość interesujące, zapewne przez ową różnicę społeczną Quincy i Jane. Przede wszystkim podobało m i się połączenie owych wątków oraz pomysł na owe Insygnia Nocy. Ale nie dajcie się zmylić opisowi zamieszczanym na portalach! Ta pozycja to nie tylko wątek miłosny! Stwierdzam, że bohaterowie wydawali się momentami trochę sztuczni i plastikowi, a dialogi nadęte i równie nienaturalne, ale mi książkę czytało się naprawdę dość przyjemnie. Jednak jak na taką pozycję, okładka jest moim zdaniem zupełnie nieadekwatna, a pozycja zasługuje na zdecydowanie lepszą grafikę tytułową. Ogólnie książka dość ciekawa, choć miała momenty, które mogłyby być bardziej dopracowane. Chociażby napięcie, którego czasami brakowało, a które w kryminale musi być. Czy polecam? Raczej tak, bo książka zła nie jest, co nie zmienia faktu, że czytywałam w swoim życiu lepsze. Jeżeli sięgniecie po Insygnia Nocy to spędzicie dość miło czas. Książeczka niedługa, więc jej przeczytanie nie zajmie dużo czasu, akcja nie jest zbyt szybka ani skomplikowana, a fabuła prosta, więc się w niej zgubicie. Ot takie czytadło z kilkoma fajnymi cytatami o miłości, które niestety przepadły w czeluściach popsutego telefonu. Pozycja na jeden wieczór, taka do popicia dobrą herbatką.

Książkę przeczytałam dzięki uprzejmości wydawnictwa Psychoskok

Insygnia Nocy można zakupić TU;)

poniedziałek, 3 czerwca 2013

Wódka, seks i nikotyna




Tytuł: Wódka, seks i nikotyna
Wydawnictwo: MARTINI PUBLISHER
Liczba stron: 52 (pdf)
Ocena: 3.5/6









Od kiedy na rynek weszła recenzowana przeze mnie ostatnio książka pt. Pięćdziesiąt twarzy Greya nastąpił duży napływ powieści erotycznych do świata współczesnej książki. Jedną z pozycji należących do tego gatunku jest książka Marcina Piędla, która dostałam do recenzji od samego autora.

Wódka, seks i nikotyna jest książką, w której występuje kilku bohaterów, a głównym jest dwudziestojednoletni letni Oliwier, który jest postacią nader specyficzną, ale znajdującą również swoje odzwierciedlenie w rzeczywistości. Przede wszystkim jest kobieciarzem, który nie przepuści żadnej okazji, żeby zaspokoić swój popęd czy się zabawić. Jego dziewczyna opuściła go po tym jak dowiedziała się o jego zdradzie, a on sam zaczął się zatracać w alkoholu i narkotynach, przez co spotyka go przygód, głównie tych seksualnych. Poznaje także wielu innych i równie podobnych do i niego ludzi. I w końcu odkrywa to, co w życiu chce co robić. Co to jest? Czym okaże się jego życiowa droga? Jak mu będą szły jego seksualne podboje? Jak na to reagują jego kobiety będące efektem jego pożądań?

Marcin Piędel
Wódka, seks i nikotyna jest kontynuacją innej pozycji aktora, a mianowicie książki pt. Dialog z duszą przy papierosie, ja jednak jej nie czytałam. Od czego tu zacząć? Jest to książka zdecydowanie lepsza aniżeli Pięćdziesiąt twarzyGreya, które są tak opiewane. Czyli coś z serii Obce chwalicie - swego nie znacie. Wydaje mi się ona o wiele sprawniej napisana, a przede wszystkim o wiele ciekawiej. Ciekawsi bohaterowie, ciekawsza fabuła, a przede wszystkim uważam, że na owych ledwie pięćdziesięciu stronicach owego e-booka zostało zawarte o wiele więcej akcji, aniżeli w pierwszej części trylogii pani James. Jak na fakt, że autor książki jest dwa lata starszy ode mnie (ma 22 lata), jestem zdziwiona tym, jak on wykorzystuje swoje pomysły. Choć Wódka, seks i nikotyna jest pozycją lepszą i ciekawszą niż Pięćdziesiąt twarzy Greya, nie zmienia to faktu, że owa erotyczna powieść nie zachwyca ani nie zmienia mojego zdania na temat tego, że to niekoniecznie wokół seksu powinna kręcić się literatura. Jest go mniej niż w owej książce, okrzykniętej bestsellerem, ale jednak jego opisu są do bólu dobitne i dokładne... Nawet aż za bardzo. No ale cóż, najwyżej wyjdzie na to, że to ja jestem przewrażliwiona. Pozycja zdobyła u mnie wielki plus za zaskakujące zakończenie, którego w ogóle się nie spodziewałam. No i za to, że poza seksem coś jeszcze w niej się dzieje, choć i tak to nie zasługuje na zachwyty. Książeczka jest niedługa, więc można przeczytać, pod warunkiem, jak ktoś lubi takie klimaty, lejący się alkohol, ostry seks oraz narkotyki. Mi osobiście nie do końca odpowiadało czytanie o tym jak facet ogląda to, jak trzech obleśnych facetów gwałci jego dziewczynę, a w dodatku dostaje za to kasę. Jednak może Wam ta pozycja się spodoba. Czy polecam? Danom takiego klimatu – zdecydowanie tak i z całym sercem, a co do polecania jej reszcie czytelników mam mieszane uczucia (zresztą jak do całej książki). Jak już wspominałam, jest to pozycja niedługa, którą można przeczytać, spędzić z nią czas, który nie będzie czasem do końca zmarnowanym. Jeżeli ktoś będzie szukał w niej coś dla siebie, jakieś wartości – znajdzie, jednak to chyba będzie trochę szukanie na siłę.

Reasumując, Wódka seks i nikotyna nie jest pozycją, którą należy się zachwycać i opiewać ją na wszystkie strony, jednak nie jest też tragedią i porażką. Jest bramą, dzięki której być może dam szansę innym powieściom erotycznym. Jednak jest to wielkie być może.

Za możliwość przeczytania książki z całego serca dziękuję autorowi.
Pozycję można kupić TU;)

niedziela, 2 czerwca 2013

Pięćdziesiąt twarzy Greya


Tytuł: Pięćdziesiąt twarzy Greya
Autor: E.L.James (Erika Leonard)
Wydawnictwo: Sonia Draga
Ocena: 0/6

Balansujemy na delikatnej huśtawce, którą stanowi nasz dziwny układ – na samych końcach, wahając się, a ona chwieje się niebezpiecznie. Oboje musimy przejść bliżej środka. Mam jedynie nadzieję, że żadne z nas podczas tej próby nie spadnie.

Od kilku dobrych miesięcy wszyscy się zaczytują w owej bestsellerowej trylogii książek o Greyu, w mediach aż wrze od pseudotwórczości (twórczością prawdziwą bałabym się to nazywać) pani James i wielu ludzi aż sika z podniecenia na choćby jedno słowo o tej serii. A co w niej takiego wyjątkowego? I ja postanowiłam się o tym przekonać, chociaż ewidentnie nie miałam na nią ochoty, jednak ktoś chciał poznać moją opinię o Pięćdziesięciu twarzach Greya.

O fabule tej pozycji nie ma co nawet pisać, bo czytając ją miałam wrażenie, że jej akcja jest równie rozbudowana, jak zlepek kilku filmów porno. No cóż... Kilku bohaterów na krzyż, a cała akcja to wstęp, seks, wyrzuty sumienia, ochota na bzykanko, seks, wyrzuty sumienia, ochota na bzykanko, seks, wyrzuty sumienia, ochota na bzykanko, seks i po raz kolejny wyrzuty sumienia będące zakończeniem. No cóż, jak widać nie jest ona zbyt rozbudowana ani fascynująca, często wręcz irytująca.

Do Pięćdziesięciu twarzy Greya podeszłam z wielką dozą sceptycyzmu, więc dlatego moje rozczarowanie po skończeniu lektury nie było aż tak wielkie, ale jednak nasunęło się kilka przemyśleń. Po pierwsze, o co chodziło autorce, kiedy tworzyła tę książkę, co chciała przekazać. Jakieś wartości? Wydaje mi się, że niekoniecznie, bo moim zdaniem jedynym przesłaniem płynącym z tej książki jest jedno wielkie stwierdzenie, że seks jest fajny i to wokół niego powinno się wszystko kręcić. Nie mówię, że to jest do kitu, niehigieniczne i obrzydliwe, ale czy to on ma być centrum wszystkiego? Podniecenie czytelnika? No, chyba tak, choć ten sam efekt, ba, nawet lepszy i to w zdecydowanie krótszym czasie, da obejrzenie pornosa. Więc z czego wynika taka popularność tej książki? Sama nie wiem? Czy z tego że ludzie chcą zaspokoić swoje seksualne potrzeby i fantazje, a lepiej się przyznać, że przeczytało się książkę niż obejrzało film dla dorosłych z pięknymi paniami nadmuchanymi sylikonem piersiami? No na to wychodzi. W dzisiejszych czasach seks i nagość są wszędzie. Płaskie brzuchu i roznegliżowane ciała wyskakują w Internecie, są w reklamach dachówek, samochodów czy nawet batoników. (Tak swoją drogą, czy to nie przesada? Przecież te reklamy oglądają także dzieci!). Do tego w większości filmów są sceny łóżkowe, często pokazane w bardzo dobitny i jednoznaczny sposób. Także w wielu książkach pojawia się motyw miłości cielesnej. Wszystko fajnie i pięknie, jeżeli jest to tylko mało znaczący wątek w książce, będący jakimś przerywnikiem czy czymś takim. Ale żeby pisać książkę, której fabuła opiera się tylko i wyłącznie na tym? Jak dla mnie przesada. I nie dość, że akcjaPięćdziesięciu twarzy Greya kręci się wokół jednego, to jeszcze jest napisana językiem banalnym, mało literackim, momentami wręcz prymitywnym. Przyznam szczerze, że tak naprawdę nie potrafię znaleźć w książce nic co uznałabym za ciekawe. Jak dla mnie gniot w najczystszej postaci i to w dodatku taki, którym wielu ludzi się zachwyca, a media opiewają go bestsellerem. Jak dla mnie jest w tym wszystkim coś niezrozumiałego. Ja tylko się ciesze, że czytałam ją na tablecie jako darmowego e-booka i nie wydałam na nią ani grosza. Gdybym ją kupiła, to byłyby to najgorzej zainwestowane pieniądze w moim życiu, a po kolejne części nawet nie zamierzam sięgać.

Reasumując, Pięćdziesiąt twarzy Greya to książka z serii bez kija nie podchodź. Nie polecam jej nikomu, bo po co marnować na nią czas i pieniądze? Naprawdę nie warto. Jeżeli szukasz podniecenia, to naprawdę lepiej będzie jak obejrzysz sobie taki jeden filmik dla dorosłych. Uwierz na słowo. Istne 50 odcieni irytacji!


Też tak to widzę;)