czwartek, 30 czerwca 2016

"Igrzyska śmierci" Suzanne Collins

Tytuł: Igrzyska śmierci
Autor: Suzanne Collins
Cykl: Igrzyska śmierci
Tom: pierwszy
Wydawnictwo: Media Rodzina
Ilość stron: 352
Ocena: 5/6


Tyle czasu robiłam wszystko, żeby nie lekceważyć wrogów, że w końcu zapomniałam, iż równie niebezpieczne jest ich przecenianie





O Igrzyskach śmierci huczy cały świat już od kilku lat, zwłaszcza dzięki ekranizacji całej trylogii. Obiecałam sobie, że film zobaczę dopiero po tym, jak przeczytam książkę. Kiedyś dostałam coś stylu karty podarunkowej do lokalnej księgarni i wykorzystałam ją między innymi na Igrzyska śmierci... Od tamtego czasu minęło już dość sporo czasu, jednak w końcu przyszła pora na przeczytanie tej książki...

To opowieść o świecie Panem rządzonym przez okrutne władze, w którym co roku dwójka nastolatków z każdego z dwunastu dystryktów wyrusza na Głodowe Igrzyska, by stoczyć walkę na śmierć i życie. Bohaterką, a jednocześnie narratorką książki jest szesnastoletnia Katniss Everdeen, która mieszka z matką i młodszą siostrą w jednym z najbiedniejszych dystryktów nowego państwa. Katniss po śmierci ojca jest głową rodziny – musi troszczyć się, by zapewnić byt młodszej siostrze i chorej matce, a już to zasługuje na miano prawdziwej walki o przetrwanie... 
opis z okładki        
Igrzyska śmierci to pierwszy tom trylogii o tym samym tytule co pierwsza część. Zabierając się za tę pozycję nie do końca wiedziałam o czym ona jest i z czym to się je. Wiedziałam, że w tej książce jest coś o walce i rywalizacji, ale nie miałam pojęcia o tej pozycji niczego więcej. Zabrałam się za nią w ramach odstresowującej lektury na czas sesji i to był naprawdę dobry wybór... Język jakim operuje autorka jest niezbyt skomplikowany czy zawiły, skierowany do nastoletniego czytelnika, lekki, przyjemny w odbiorze, dobrze oddający emocje bohaterów. Na to bardzo dobrze wpływa także pierwszoosobowa narracja w wykonaniu Katniss, co w moim odczuciu było bardzo dobrym zagraniem autorki – dobrze to wpłynęło to na mój odbiór odczuć, emocji dziewczyny... Zresztą bardzo ją polubiłam Katniss za jej determinację, poświęcenie, siłę oraz chęć do życia. Peetę polubiłam trochę mniej, ale też ciekawa postać. Kolejny plus dla autorki za dość ciekawe wykreowanie bohaterów, choć mogli by być bardziej dopracowani, bo postacie drugoplanowe wydawały mi się dość płaskie. Pomysł na fabułę trudno mi ocenić, ponieważ jestem świeżakiem w temacie dystopii, jednak na mój gust dość ciekawy... 
W moim świecie muzyka pod względem użyteczności plasuje się gdzieś między wstążkami do włosów a tęczą, przy czym tęcza może przynajmniej dawać pewne pojęcie o pogodzie.
Podsumowując już Igrzyska śmierci to dość dobra książka, na którą momentami czułam się za stara... Książka wydaje mi się być skierowana do starszych nastolatków lubiących tematykę fantastyczną – wtedy zdecydowanie może im się spodobać. Czy sięgnę po kolejne tomy trylogii? Zapewne tak, ale jeszcze nie wiem kiedy.
Zasady igrzysk są proste. Dwudziestu czterech trybutów zostaje uwięzionych na ogromnej arenie. (...) Przez kilka tygodni uczestnicy turnieju walczą na śmierć i życie. Zwycięża ostatni trybut zdolny utrzymać się na własnych nogach.

 Jennifer Lawrence jako Katniss Everdeen w filmie Igrzyska śmierci (2012)

poniedziałek, 27 czerwca 2016

"Poza czasem szukaj" Katarzyna Hordyniec






Tytuł: Poza czasem szukaj
Autor: Katarzyna Hordyniec
Wydawnictwo: Prószyński i S-ka
Ilość stron: 344
Ocena: 4,5/6








Katarzyna Hordyniec to jedna z nas – blogerów książkowych, którą poznałam na Warszawskich Targach Książki. Wtedy ją poznałam  na jednym ze spotkań blogerskich, a dzięki radzie innych blogerów kupiłam jej książkę, a zarazem jej debiut literacki pt. Poza czasem szukaj. Teraz czas na jej recenzję.

Lena jest kobietą piękną i piekielnie inteligentną. Wszystkim dookoła wydaje się, że jest szczęśliwa. Ona jednak postanawia jeszcze ten jeden raz pokusić los. Zostawia dotychczasowego faceta, pakuje walizki i wyjeżdża z rodzinnego Koszalina do Warszawy. Szaleństwo, myślą najbliżsi. Moja szansa, myśli Lena. Nie przeczuwając jeszcze, że los szykuje dla niej większe wyzwanie niż odnalezienie się w stolicy.W majowe popołudnie poznaje Jula. Z pozoru nic ich nie łączyło, może jedynie upodobanie do poezji. A jednak wystarczyło jedno spojrzenie, żeby znaleźli się poza czasem i przestrzenią, gdzie ważna była tylko jego atencja, jej dotyk, jego zapach, jej czułość, i żar, którego nie potrafili ogarnąć rozumem.Nie szukali – ani on chciał, ani ona była gotowa, a jednak sześć upalnych dni zmieniło w nich wszystko. Tylko czy to wystarczy, żeby jeszcze raz pokusić los? On, ona i Warszawa w tle.

Zabierając się za Poza czasem szukaj nie do końca wiedziałam czego się spodziewać. Wiedziałam tylko tyle,  że jest to literatura skierowana do kobiet, ale nie miałam pojęcia co w niej znajdę. Pewnego dnia szukając lżejszej lektury pomiędzy egzaminami zgarnęłam właśnie tę pozycję z półki. Zaczęłam czytać i... zupełnie się wciągnęłam. Bardzo polubiłam główną bohaterkę – Lenę, a jeszcze bardziej jedną z jej warszawskich współlokatorek – Kaśkę. Choć muszę przyznać – Lena mogłaby być ciut bardziej stanowcza oraz wyrazista, ale i tak ją polubiłam, jednak już nie było tak z Julem, książkowym Casanovą... W tej pozycji przewijają się w tle Warszawskie Targi Książki, co było dla mnie bliskie, bo w końcu byłam na nich i mam z nich bardzo przyjemne wspomnienia. Pomysł na książkę – jak dla mnie dość ciekawy, wykorzystany na odpowiednim, wyrównanym poziomie. No i to połączenie dwóch światów - Koszalina i Warszawy. A język jakim Kasia operuje - jest naprawdę w porządku

Poza czasem szukaj to pozycja, którą czytało mi się dość przyjemnie, a czas z nim spędzony należy zdecydowanie bardzo dobrze wykorzystanych. Lekka, relaksująca lektura na miłe odreagowanie.

sobota, 25 czerwca 2016

"Hirameki" Peng i Hu






Tytuł: Hirameki
Autor: Peng i Hu
Wydawnictwo: Wydawnictwo Naukowe PWN
Ilość stron: 188
Ocena: 2,5/6








Szał na kolorowanki wciąż trwa, ma się bardzo dobrze i cały czas powstają jakieś nowe. Zupełną nowością i kolejną wariacją na temat kreatywnego odstresowania są Hirameki, które przyszły do Polski z Japonii.
W tłumaczeniu na język polski HIRAMEKI oznacza olśnienie, inspirację. To właśnie poczuli Peng i Hu odkrywając to niesamowite zjawisko na parkiecie swojego atelier, na ścianach, na kartkach papieru do wycierania pędzli i na swoich koszulach. Pomyśleli, że zwykła plama może być inspiracją do stworzenia wspaniałego działa sztuki! I tak stopniowo, dzień po dniu ze zwykłej, codziennej czynności malarzy powstała ciesząca się wielką popularnością forma sztuki. Na zajęciach z rysunku nawet niedoświadczeni nowicjusze popadali w zachwyt graniczący z euforią, kiedy z barwnych plam powstawały zadziwiające istoty. Peng i Hu zaczęli kolekcjonować kleksy i plamy. Za swoje twórcze dokonania i oryginalny pomysł Peng i Hu zostali niedawno odznaczeni cesarskim kleksem i wstęgą, a dwóm niedźwiedziom grizzli z ZOO w Zing na cześć twórców hirameki nadano ich imiona.

O ile kolorowanki w moim odczuciu są dość ciekawe i tematycznie mogą podejść wielu osobom, bo są najróżniejsze motywy. Jednak muszę przyznać, że Hirameki mnie nie zachwyciły. Dlaczego? Czułam, że jestem dla nich za stara, że to zadanie z serii zadań na plastyce w podstawówce... W kolorowankach są szczegóły wymagające wprawnej ręki, co może irytować młodszych, ale tutaj dla młodszych (6-12 lat) jest pełne pole do popisu. Ja czułam się za stara mając te 23 lata... Nie przemówiło to do mnie... Choć muszę przyznać, że książka jest wydana w bardzo dobry sposób – na grubym, porządnym papierze, strony dobrze się rozdzielają – można spokojnie tworzyć po jednym i drugiej stronie.

Książka jest podzielona na 7 części




Czy polecam Hirameki? Dla dzieciaków to i owszem, ale starszych nie do końca może przekonać, tak jak mnie... Choć zapewne nie każdy myśli jak ja... Ja osbiście zostanę przy kolorowankach;)

poniedziałek, 20 czerwca 2016

"Korona" Kiera Cass

Tytuł: Korona
Autor: Kiera Cass
Cykl: Selekcja
Tom: piąty
Wydawnictwo: Jaguar
Ilość stron: 304
Ocena: 3/6




Znalezienie księcia może wymagać pocałowania mnóstwa żab. Albo wyrzucenia mnóstwa żab ze swojego domu.





Za czytanie Korony zabrałam się nie wiedząc się zupełnie, że jest to piąty tom cyklu o nazwie Selekcja. Choć na okładce jest napisane, że jest to część serii, to jednak nie wiedziałam, że kolejny. Dopiero czytając tę książkę skojarzyłam, że jest coś nie tak, że to już kolejny tom…

Dwadzieścia lat minęło od wydarzeń z „Jedynej”. Córka Americi i Maxona - księżniczka Eadlyn nie sądzi, że uda jej się znaleźć prawdziwego partnera wśród konkursowych trzydziestu pięciu zalotników, nie mówiąc już o prawdziwej miłości . Ale czasami serce znajdzie sposób, aby nas zaskoczyć. Eadlyn musi dokonać wyboru, który okaże się trudniejszy niż ktokolwiek się mógł spodziewać..

Korona to niezbyt obszerna książka, którą czytało mi się szybko i przyjemnie. Z racji tego, że jest to kolejna część cyklu to początkowo trudno było mi się połapać o co chodzi w poszczególnych wydarzeniach, lecz pierwsze 30-40 stron mi wystarczyło, żeby ogarnąć klimat i realia książki. Eadlyn wydaje się być w miarę rozgarniętą dziewczyną, polubiłam też dość jej ojca – Króla. Akcja książki toczy się w umiarkowanym tempie, a fabuła nie jest zbyt skomplikowana ani zbyt naiwna. Suknie i królewska etykieta… Język, jakim operuje autorka, jest niezbyt skomplikowany, taki dość przeciętny, a sam pomysł dość ciekawy…Trochę taka książka dla nastolatek.
Nie, cały ten proces nie miał sensu, ale zaczynałam rozumieć, jak to się dzieje, jak to możliwe, że w trakcie tego wszystkiego w sercu rodzi się jakieś uczucie. Na to właśnie teraz liczyłam: że jakimś cudem obowiązek i miłość spotkają się, a ja pomiędzy nimi znajdę szczęście.
Korona jest ciekawą książką dla starszych nastolatek, trochę tak jakby bardziej dziewczyński odpowiednik Zwiadowców. Lekkie, niezbyt wymagające czytadło, które czytało mi się dość szybko i przyjemnie, aczkolwiek nie wiem czy przeczytam wcześniejsze książki, bo zdecydowanie nie należy do arcydzieł. Czy polecam? Jako niezbyt ambitne czytadło to i owszem, aczkolwiek w pozostałych przypadkach – niekoniecznie.






sobota, 18 czerwca 2016

"Szału nie ma, jest rak." Katarzyna Jabłońska (red.), Jan Kaczkowski

Tytuł: Szału nie ma, jest rak.
Autor: Katarzyna Jabłońska (red.), Jan Kaczkowski
Wydawnictwo: Więź
Ilość stron: 144
Ocena: 6/6



Pana Boga możemy prosić, a nie możemy zmuszać. Tym właśnie różni się wiara od czarów, że w czarach bóstwu rozkazujemy, a Boga chrześcijańskiego prosimy.






Ksiądz Jan Kaczkowski zmarł całkiem niedawno, ale już wcześniej zdobył dużo sympatii swoim sposobem bycia, założeniem hospicjum w Pucki oraz wielką wiarą i optymizmem, mimo choroby nowotworowej. To w trakcie jej trwania napisał swoje trzy książki. Poprzednie już czytałam, teraz przyszedł czas na jedyną, której nie czytałam, czyli Szału nie ma, jest rak.
Pan Bóg (...) chce naszego dobra. Jeżeli zatem zakładamy, że On nam błogosławi w momentach szczęścia, to logicznym wydaje się również, że tym bardziej jest blisko wtedy, kiedy jego dzieciom dzieje się krzywda. To nie Pan Bóg zsyła choroby, one występują naturalnie – biologicznie.

Szału nie ma, jest rak to wywiad z księdzem Kaczkowskim przeprowadzony przez Katarzynę Jabłońską, tak w zasadzie jest to zapis kilku rozmów redaktorki z kapłanem. A w tych rozmowach są podejmowane najróżniejsze tematy – choroba księdza Jana i bliskość śmierci, ale nie tylko... Poza tym jest także temat bliskości, seksie, hospicjum... Jakie zdanie ma ks. Jan? Jak przebiega ta rozmowa?
Mówię absolutnie poważnie – przytulanie i tego rodzaju czułe gesty okazują się (…) bardzo pomocne. Kłopot w tym, że my nie tylko ich nie doceniamy, ale często nie potrafimy ich okazywać. Bliskości nie można się nauczyć, nie ćwicząc jej. A niestety, ten rodzaj ćwiczeń wciąż jest bardzo trudny dla dużej części facetów. Ciągle jeszcze się zdarza, że właśnie ojcowie w relacjach z dziećmi, zwłaszcza synami, stosują zasadę, że mężczyzna to nie mazgaj, czyli nie płacze, i nie baba, żeby go brać na kolana czy przytulać. Rzeczywiście, dwudziestolatka brać na kolana byłoby trudno, zwłaszcza jeśli przerósł nas o głowę, ale dlaczego go nie przytulić?

Szału nie ma, jest rak to dość cienka książka – wywiad, która ponadto jest okraszona różnymi zdjęciami z życia ks.Jana – z domu rodzinnego, z hospicjum... Notabene bardzo dobre fotografie, no i nie ma ich też zbyt wiele. Pozycja, choć niedługa, nie należy do tych, które połyka się za jednym razem... Zmusza do myślenia, do zastanowienia się... Czasami wywołuje uśmiech na twarzy, czasami morze przemyśleń... Pytania są trafne, ale niezbyt nachalne czy wścibskie, a odpowiedzi ks. Jana są bardzo w jego stylu – z dystansem do siebie, z uśmiechem, ale jednocześnie z wielką życiową mądrością...


Szału nie ma, jest rak to pozycja zdecydowanie warta przeczytania. Choć porusza trudne tematy, to dostarcza sporej dawki pozytywnej energii i nadziei. Warto sięgnąć, przeczytać, zapoznać się z ten sposób z ks.Janem!


wtorek, 14 czerwca 2016

"Zamek z piasku, który runął" Stieg Larsson

Tytuł: Zamek z piasku, który runął
Autor: Stieg Larsson
Cykl: Millennium
Tom: trzeci
Wydawnictwo: Czarna Owca
Czyta: Krzysztof Gosztyła
Długość: 27 godz. 49 min.
Ocena: 2/6


My jesteśmy tymi, których nie ma. Jesteśmy tymi, którym nikt nie dziękuje. Jesteśmy tymi, którzy muszą podejmować decyzję, z jakimi nikt inny by sobie nie poradził...




Zamek z piasku, który runął to już ostatni tom trylogii Millennium napisanej przez Stiega Larssona. Teraz, po latach wiadomo, że powstała jej kontynuacja pt. Co nas nie zabije stworzona przez Davida Lagercrantza. Wszystko musi iść po kolei, więc zabrałam się za Zamek z piasku...

Dwie ciężko ranne osoby zostają przywiezione do izby przyjęć szpitala Sahlgrenska w Goeteborgu. Jedną z nich jest Lisbeth Salander, poszukiwana listem gończym i podejrzana o podwójne morderstwo. Jest w ciężkim stanie, ma ranę postrzałową głowy, musi natychmiast być operowana. Druga osoba to Alexander Zalachenko, starszy mężczyzna, któremu Salander zadała cios siekierą.
Fragment opisu z okładki                  

Zamek z piasku, który runął to książka, którą wzięłam na warsztat w formie audiobooka... Znając już wcześniejsze książki Stiega Larssona, ale w formie tradycyjnej – papierowej, nie wiedziałam czego do końca się spodziewać po książce czytanej przez lektora., bo te tradycyjne czytało mi się bardzo dobrze... Teraz przyszedł czas na zakończenie trylogii... Włączyłam, zaczęłam słuchać i... od początku było mi z nią trudno... Byłam ciekawa jak rozwinie się relacja Lisabeth i Blomkvista, jednak podczas słuchania tej książki bardzo się nudziłam... Pomysł na fabułę ciekawy, ale jak dla mnie zbyt rozwleczony... Moim zdaniem jest w tej książce, zbyt mało akcji zasadniczej, a zbyt wiele politycznych dywagacji, a słuchanie tego, przez 30 godzin - to stanowczo za dużo... Jednak dopiero później dowiedziałam się, że nie jest to kryminał, a thriller polityczny. Moim zdaniem w tej książce było zbyt mało intrygi, zbyt mało zagadek, a także zbyt mały nacisk na relację Salander i Blomkvist... Po odsłuchaniu tej książki jestem nią tak zniesmaczona, że aż nie wiem co o niej napisać. Krzysztof Gosztyła jest świetnie dopasowanym lektorem, ale moje znudzenie i zniesmaczenie nie ma początku właśnie w nim. Wszystko za sprawą niedopracowanej lektury, zbyt dużej ilości polityki...
W sieci szło dobrze. Tam był tylko elektronami i literami. W prawdziwym życiu stał przed jej drzwiami i nadal był tym samym cholernie atrakcyjnym facetem. I znał wszystkie jej tajemnice, tak samo, jak ona znała jego.

Zamek z piasku, który runął jest pozycją, na której się szczerze zawiodłam. Zbyt mało intrygi, za dużo polityki. Zbyt mało zagadek jak na ilość stron (prawie 800), zbyt mało rozbudowana fabuła... Ze wszystkich trzech – zdecydowanie najgorsza, co nie zmienia faktu, że jestem ciekawa tego, co stworzył David Lagercrantz w swojej kontynuacji... Początek cyklu był naprawdę ciekawy, a tu taka klapa....


piątek, 10 czerwca 2016

"Anna May" Agnieszka Opolska






Tytuł: Anna May
Autor: Agnieszka Opolska
Wydawnictwo: Novae Res
Ilość stron: 384
Ocena: 2.5/6








Tematyka szeroko pojętej sztuki jest mi bardzo bliska, choć jestem na inżynierskich studiach. Od dziecka lubiłam tworzyć, więc do dzisiaj tworzę (co można zobaczyć na moim rękodzielniczym blogu). Przede wszystkim moja Mama jest plastyczką, więc zaszczepiła we mnie artystycznego ducha... To pod jej okiem tworzyłam pierwsze rysunki, malunki, a także prace na pierwsze konkursy. Tak się wszystko zaczęło... Od tamtego czasu trwa i trwa moje zainteresowanie sztuką... Właśnie z racji tego zamiłowania sięgnęłam po książkę autorstwa Agnieszki Opolskiej pt. Anna May.
Anna May, studentka historii sztuki, będąc w tarapatach finansowych postanawia ponownie spróbować swoich sił jako modelka. Zamiast na casting trafia jednak do pracowni malarskiej intrygującego obcokrajowca - Adama Northona. Niespodziewana paczka z rzeczami zmarłej matki przywołuje demony przeszłości. Anna mimo wielu obaw decyduje się na odszukanie ojca, którego nigdy nie poznała - tym samym zmierzyć się musi nie tylko ze swoimi koszmarami, ale i z mroczną historią własnej rodziny.

Pomagają jej w tym między innymi tajemniczy Adam, homoseksualny przyjaciel Lukas oraz irytująca, obsesyjnie szukająca sensacji przyszła dziennikarka Ida. Przygnieciona rozterkami nie tylko swoimi, ale i swoich przyjaciół Anna nie wie, iż wpadła w misternie przygotowaną pułapkę. Wplątując się coraz bardziej w sieć intryg, nie zdaje sobie sprawy z grożącego jej niebezpieczeństwa.

Za Annę May zabrałam się zupełnie nie wiedząc czego od niej oczekiwać. Wiedziałam, że jest to pozycja o studentce historii sztuki i byłam ciekawa co dalej... Zaczęłam czytać i później utknęłam... Wszystko za sprawą tego, że mniej więcej do połowy czy do 2/3 książki akcja się wlecze wręcz jak flaki z olejem... Historia toczy się bardzo powoli, niemrawo i zupełnie bez charakteru. Wtedy nieraz miałam ochotę już porzucić tę lekturę, zostawić ją, nie kończyć jej... No ale w końcu wypadałoby ją skończyć jak zaczęłam, prawda? Dopiero wtedy, kiedy dobrnęłam mniej więcej do 2/3 książki akcja zaczyna się toczyć ciekawym torem, zaczęła się rozwijać, jakaś intryga, ciekawa, już bardziej rozwinięta akcja. Gdyby cała pozycja była jak to zakończenie – książka była by naprawdę świetna.... Jednak ten rozwleczony i jakby niedopracowany przydługi początek (większość pozycji) robi swoje... Poza tym trudno zdefiniować rodzaj literacki książki – trochę w niej z kryminały, trochę z romansu, trochę z obyczajówki – taki powieściowy misz masz. Do tego język jakim autorka napisała tę książkę jest także dość nierówny, na ciekawym poziomie jest dopiero w tej części, gdzie i fabuła i akcja jest bardziej interesująca... Ciekawym jest podjęcie tematu homoseksualizmu oraz przyjaźni damsko – męskiej. To jest bardzo na plus. W całej książce widać, że jest to debiut pisarki, przez co jest ona jeszcze niewprawiona, a pozycja niekonsekwentna...


Anna May to dość nierówna książka, którą do pewnego momentu czytało mi się dość trudno i ciężko było mi przez nią przebrnąć, wciągnęła mnie dopiero pod koniec. Czy mogę ją polecić? Jako czytadło to owszem, ale summa summarum jest to książka dość przeciętna, nierówna... Czas zdecydowanie lepiej poświęcić na jakąś lepszą książkę, bo ta jest nieszczególna...


poniedziałek, 6 czerwca 2016

"Paryski architekt" Charles Belfoure

Tytuł: Paryski architekt
Autor: Charles Belfoure
Wydawnictwo: Znak Horyzont
Ilość stron: 384
Ocena: 5/6


Uniesienie i poczucie triumfu, które czuł w mieszkaniu, powróciły z całą mocą. Świadomość, że znalazł naprawdę dobre rozwiązanie, wzbudzała w nim nadal niesamowitą radość. Może właśnie w ten sposób będzie mógł odpłacić Niemcom? To prawda, nie potrafił ryzykować życia, walcząc z karabinem w dłoni, ale może przecież ryzykować inaczej, po swojemu.




Czas II Wojny Światowej to jeden z moich ulubionych okresów historycznych, więc od czasu do czasu z chęcią sięgam po książki, których akcja dzieje się właśnie wtedy. A swej czasu dzięki jednemu z przedmiotów na studiach o nazwie Grafika inżynierska zainteresowałam się w pewnym sensie rysunkiem budowlanym, a co za tym idzie – projektami mieszkać, domów i innych tego typu pomieszczeń/budynków. Jedną z pozycji, która łączy jedno i drugie jest Paryski architekt autorstwa Chalesa Belfoure'a.
Okupowany przez Niemców Paryż skrywa tajemnicę: ktoś konstruuje doskonałe skrytki dla Żydów. Najlepsi hitlerowscy śledczy nie są w stanie ich wytropić. Niektóre z nich znajdują się tuż pod nosem nazistów.
Lucien jest obiecującym architektem. Marzy o karierze, ale w czasie wojny niełatwo jest o zlecenia. Znudzony małżeństwem bryluje na paryskich salonach w towarzystwie kochanki. Świat luksusu imponuje mu, lecz wymaga ciągłych wydatków.Niespodziewana szansa na sukces jest równocześnie śmiertelnym zagrożeniem. Jeśli architekt wymyśli kryjówkę dla żydowskiego przyjaciela swego zleceniodawcy, wówczas będzie mógł zaprojektować niemiecką fabrykę. Luciena nie obchodzi los Żydów, lecz kuszą go pieniądze. Trudne wybory i niespodziewane zdarzenia na zawsze zmieniają jego życie.
W tej porywającej powieści nic nie jest oczywiste: wielkim osiągnięciem architektury okazują się zwykłe skrytki. Dobro może zwyciężyć zło, a człowiek nigdy nie wie wszystkiego na swój temat.
Opis z okładki                             

Za Paryskiego architekta zabrałam się z wielkim entuzjazmem i nadzieją na miłą lekturę. W końcu tematy II Wojny Światowej, skrytki dla Żydów i zapowiadane trudne wybory... Zaczęłam ją czytać na jakimś wykładzie i wtedy przepadłam... Barwny język, jakim operuje autor w swojej książce opisując Paryż – po prostu cudeńko. Ponadto odpowiednio duża ilość drobiazgów i szczegółów dotyczących skrytek, ich planów i tego typu rzeczy. Tytułowy architekt – Lucien – jest postacią dość dobrze dopracowaną, ale jednak ja dla mnie jest on zbyt wyrazisty, zbyt mało... stanowczy, a ponadto jest dość przewidywalny, ale jednak jest osobą wzbudzającą sympatię... Pomysł na fabułę jest wyjątkowo ciekawy i osadzony w interesujących realiach, lecz mogłaby być ciut bardziej doszlifowany, bardziej dopracowany z minimalnie bardziej wartką akcją. Duży plus za to, że wątek miłosny nie zdominował całej książki, a był miłym dodatkiem. Jest nim także bardzo ładna okładka – przykuwająca wzrok, nie jest przedobrzona...


Podsumowując już Paryskiego architekta czytało mi się naprawdę dobrze i szybko, a czas z nią spędzony jest czasem bardzo przyjemnie spędzonym i z ręką na sercu polecam tę lekturę. Naprawdę warto - nie będziecie się nudzić.


piątek, 3 czerwca 2016

"Róże cmentarne" Marek Krajewski, Mariusz Czubaj





Tytuł: Róże cmentarne
Autor: Marek Krajewski, Mariusz Czubaj
Cykl: Jarosław Pater
Tom: drugi
Wydawnictwo: W.A.B.
Ilość stron: 317
Ocena: 5/6








Kryminały Marka Krajewskiego bardzo lubię, wręcz uwielbiam, a i twórczość Mariusza Czubaja darzę sympatią, więc z chęcią sięgnęłam po cykl autorstwa obydwu pana z Jarosławem Paterem w roli głównej. Na pierwszy rzut poszła Aleja samobójców, a teraz czas na kontynuację pt. Róże cmentarne.

Gdy trójmiejska policja zostaje postawiona w stan najwyższej gotowości, nadkomisarz Jarosław Pater szykuje się akurat do przejścia na emeryturę i myśli o urlopie, który spędzi w towarzystwie pięknej kobiety...
W Katowicach znaleziono młodą dziewczynę zabitą tępym narzędziem, w Warszawie – zgwałconą kobietę z rozprutym brzuchem, w Krakowie ofiara otrzymała kilkanaście ciosów nożem. Wszystkie zbrodnie są makabrycznym powtórzeniem znanych zabójstw sprzed wielu lat. Co łączy je z wysuszonym ciałem mężczyzny znalezionym w tartaku w Wejherowie? Nadkomisarz Pater chce za wszelką cenę znaleźć mordercę i ma po temu swoje powody.
Opis z okładki                                

Znając już twórczość obydwu panów oddzielnie, zarówno Marka Krajewskiego jak i Mariusza Czubaja. Przeczytałam również poprzednią część z Jarosławem Paterem w roli głównej – pt. Aleja samobójców. Tak więc już znając ich twórczość wiedziałam czego można się spodziewać po kontynuacji pt. Róże cmentarne. Muszę przyznać, że książkę czytało mi się naprawdę przyjemnie. Intryga jest utrzymana na wysokim poziomie i to praktycznie przez całą książkę, co jest wielkim plusem tej pozycji. Główny bohater serii – Jarosław Pater – wzbudził we mnie o wiele więcej sympatii niż w poprzedniej części, zdecydowanie bardziej go polubiłam. No i trochę przypominał mi Eberharda Mocka z innych książek Marka Krajewskiego. A ponadto pomysł an fabułę, na mordercę – naśladowcę jest dość ciekawy, jednak odniosłam wrażenie (być może mylne), że to gdzieś już było... Nie zmienia to faktu, że książkę czytało mi się przyjemnie, a czas z nią spędzony należy zdecydowanie do bardzo udanych, szczególnie umilała mi czas podczas niektórych wykładów... Niektóre dialogi wydawały się sztywne i sztuczne, jednak nie było to na szczęście widoczne zbyt bardzo. Ta książka nie należy do arcydzieł rodzaju, ale zdecydowanie należy do tych lepszych....


Róże cmentarne to zdecydowanie dość dobry kryminał, który spokojnie można przeczytać niezależnie od poprzedniej części. Nie ukrywam Krajewskiego solo wolę jednak bardziej, ale jednak książkę czyta się przyjemnie, trzyma w napięciu i zapewnia sporą dawkę rozrywki.

środa, 1 czerwca 2016

"A gdybym zniknęła?" Meg Rosoff

Tytuł: A gdybym zniknęła?
Autor: Meg Rosoff
Wydawnictwo: YA!
Ilość stron: 256
Ocena: 3.5/6




Nie mogę sobie wyobrazić, że jestem dorosła. Inna niż teraz. Stara, zamężna lub martwa.






Zaginięcia ludzi są częstym tematem podejmowanym w książkach, tak i jest w pozycji autorstwa Meg Rossof pt. A gdybym zniknęła?. Nie ukrywam, że bardzo mnie ona zaintrygowała swoim tytułem. A o czym dokładnie ona jest i jak wypada?
Dwunastoletnia Mila mieszka w Londynie z dobiegającymi sześćdziesiątki rodzicami: tłumaczem i skrzypaczką. Kanwą fabuły jest podróż, którą odbywa z ojcem do Nowego Jorku w poszukiwaniu jego przyjaciela z młodości. Matthew pewnego dnia wychodzi z domu i nie wraca, zostawiając dziwnie obojętną wobec tego zniknięcia żonę, 14-miesięcznego synka i ukochanego psa. Gil i Mila, obdarzona niezwykłym zmysłem obserwacji połączonym z talentem dostrzegania ludzkich emocji, wyruszają w stronę kanadyjskiej granicy, do leśnego domku rodziny, w którym być może Matthew ukrywa się przed światem. W trakcie wyprawy Mila pieczołowicie rekonstruuje z okruchów informacji obraz życia rodziny przyjaciela ojca i odkrywa, że najbliższe osoby nie zawsze potrafią być dla siebie wsparciem w trudnych momentach.
Opis z okładki                           

A gdybym zniknęła? jest książką opowiadającą o dwór różnych rodzinach, a co za tym idzie – o dwóch różnych światach. Pierwszą z nich jest rodzina Mili, a drugą rodzina Matthew – przyjaciela ojca dziewczyny. Jest to dość ciekawa konstrukcja, a przede wszystkim podoba mi się w tej książce pokazanie relacji Mili z jej ojca. Choć w książce chodzi o zaginięcie Matthew, to jednak pierwszoplanową rolę gra jej narratorka – Mila. Nastolatka, która rzekomo jest dość dojrzała, lecz mnie momentami irytowała. Ona – inteligentna nastolatka – która lubi różnego rodzaju zagadki, w tym kryminalne, jednak w tym wszystkim wydaje się być zupełnie niezdecydowana, a także, wyjątkowo infantylna i dziecinna, choć na początku stwarza pozory dojrzalszy... A gdybym zniknęła? jest książka, którą przeczytałam dość szybko, ale jednak mnie ona nie zachwyciła – pomysł na fabułę jest niewyróżniający się w żadną stronę, a także niezbyt zapadający w pamięć... Język jakim operuje autorka jest niezbyt skomplikowany, jednak podczas lektury odniosłam wrażenie, że jest to lektura skierowana raczej do młodszego czytelnika – tak do nastolatka, taki kryminał czy thriller dla początkujących. A ponadto niezbyt ambitna.... Sama intryga jest niezbyt skomplikowana co potęguje te doznania... Ponadto sama akcja książki jest bardzo przewidywalna, a pozostali bohaterowie – zupełnie bez wyrazu oraz wyjątkowo mdli i niewyróżniający się niczym....
Opuszczą mnie. To pierwsza z rzeczy, których świadomość sprawia, że przestajesz być dzieckiem. I ja kiedyś umrę, ale napawa mnie to mniejszym lękiem niż to, że zostanę sama. To moja ciemność. Nic i nikt nie może mnie pocieszyć.

Podsumowując książkę A gdybym zniknęła? Jest to lekka i szybka w czytaniu pozycja, która świetnie się sprawdzi podczas podróży po męczącym wyjeździe lub jako swego rodzaju „odmóżdżenie”. I w takim celu ją polecam – nie ma co się po niej spodziewać się super ambitnej intrygi czy dużej ilości napięcia... Czytało się dość przyjemnie, aczkolwiek jest to takie typowe czytadło, nic wyjątkowego czy wyróżniającego się... Taka przeciętna książka na odstresowanie, nic więcej...