Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Znak. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Znak. Pokaż wszystkie posty

wtorek, 19 października 2021

"Polacy pod tęczową flagą" Anna Konieczyńska


 

Tytuł: Polacy pod tęczową flagą
Autor: Anna Konieczyńska
Wydawnictwo: Znak
Ilość stron: 320
Ocena: 5/6






Temat osób LGBT+ przewija się od dłuższego czasu w mediach i rozmowach wielu Polaków. O ile za granicą jakakolwiek orientacja nie-hetero nie budzi emocji i jest traktowana najzupełniej w świecie… normalnie, łącznie z prawem do ślubów cywilnych, adopcja dzieci i wszystkich konsekwencji tych aktów. Tak w Polsce – temat wciąż kontrowersyjny, sprawiający, że wiele (wręcz większość osób) ma myśli depresyjne i autodestrukcyjne, nic dziwnego, skoro wciąż nie mogą na ulicy złapać za rękę czy pocałować swojego partnera/-ki, bo są nastawieni na szykany, z czym nie spotykają się osoby heteronormatywne. W końcu jak powiedział nasz cudowny pan prezydent: Próbują wmówić, że to ludzie. To ideologia. Anna Konieczyńska próbuje pokazać w swojej książce, że jest zupełnie odwrotnie – w końcu to ludzie, nie ideologia. Zapraszam na recenzję owej pozycji pt. Polacy pod tęczową flagą. 

Andrzej Szwan ma osiemdziesiąt trzy lata, pamięta jeszcze drugą wojnę światową i powstanie warszawskie. W latach sześćdziesiątych poznał swoją pierwszą miłość, a dziś podbija estrady jako Lulla La Polaca, najstarsza w Polsce drag queen. Ewelina i Kasia są parą od prawie dziesięciu lat. Od trzech razem z ich córką Amelią i psem Moką tworzą szczęśliwą, tęczową rodzinę. Bartek ma siedem lat i jest transpłciowym chłopcem. Jego mama Dorota od kilku lat walczy o szczęście swojego syna i innych dzieci LGBT+ w Polsce. Temat społeczności LGBT+ od wielu lat nie schodzi z nagłówków gazet. Co roku odbywają się parady równości, a kolejne znane i lubiane osoby robią coming outy. Mogłoby się wydawać, że świadomość społeczna dotycząca osób LGBT+ jest duża. Tymczasem prawicowi politycy próbują społeczność LGBT+ utożsamić z nieistniejącą ideologią.                                                                                                                                                                  z opisu wydawcy

Polacy pod tęczową flagą
 to książka zawierające kilka historii najróżniejszych ludzi – najstarszej w Polsce drag queen, tęczowych rodzin, transpłciowego siedmiolatka, geja – katolika i rolnika czy osoby niebinarnej. Nie są to wywiady – autorka opisała ich historie, zamieszczając oczywiście ich słowa, a także opisując jak wygląda ich codzienne życie w ich społecznościach. Wszystko opisała w sposób dość delikatny, neutralny, bez rozdzierania szat i zaciekłej obrony – odnoszę wrażenie, że pokazała sytuację po prostu jak jest, bez żadnej propagandy, spłycania, upraszczania i wykrzywiania tematu, jak to robi władza razem z publicznymi mediami i organizacjami pro-life (ci ludzie serio myślą, że homoseksualizm=pedofila?). Wszystko jest opisane jak najbardziej przyjemnym w odbiorze i empatycznym językiem, okraszone tęczową kolorystyką. Bardzo wartościowe wydaje mi się, że cały ostatni rozdział książki jest poświęcony pojęciom związanym z tematem, a także historii zjawiska, a co najważniejsze – można znaleźć kontakt do psychoterapeutów i ośrodków, gdzie osoby LGBT+ mogą szukać pomocy jako w miejscach im przyjaznych. Myślę, że to naprawdę na plus – wszystko zebrane w jednym miejscu i już na wstępie wiadomo, że to miejsca przyjazne LGBT. Fakt, pojawiają się przede wszystkim duże miasta, w takich miejscach tego punktów jest więcej, ponadto w niedużych i mniejszych miejscowościach jest mniej psychologów, mniej funduszy, a ludzie bardziej zaściankowi. Znam z autopsji – w końcu pochodzę z niedużego, powiatowego miasteczka na Opolszczyźnie.

Polacy pod tęczową flagą to książka, którą zdecydowanie mogę Ci polecić, Czytelniku, niezależnie jakie jest Twoje stanowisko względem osób LGBT. Pokazuje różne historie, jest napisana w przystępny sposób, a całość czyta się naprawdę szybko. Może nie jest to arcydzieło językowe, ale uważam, że to bardzo ważne i ciekawie jest pokazanie zwyczajnych ludzi ze środowisk nieheteronormatywnych, bo jednak często przerysowane postacie w netflixowych, amerykańskich serialach to mało dla polskiej społeczności – zwłaszcza, że tutaj mamy kontakt do punktów, gdzie można znaleźć pomoc.

wtorek, 19 września 2017

"Mock. Ludzkie zoo" Marek Krajewski

Tytuł: Mock. Ludzkie zoo
Autor: Marek Krajewski
Cykl: Eberhard Mock
Tom: siódmy
Wydawnictwo: Znak
Ilość stron: 400
Ocena: 6/6

Po ostatnim dźwięku nad głową Platfusa, który się zbliżał do swoich drzwi, rozległo się diabelskie warczenie i nieszczęsny kloszard zobaczył rozwarty pysk piekielnej Bestii. Upadł wtedy na ziemię i zaczął się modlić. Modlitwa była skuteczna, bo kiedy podniósł oczy ku rozgwieżdżonemu niebu, Belzebuba już nie było.



Twórczość Marka Krajewskiego darzę wielką miłością już od wielu, wielu lat... Jednym z elementów jest przedwojenny Wrocław, a przede wszystkim styl pisarski powiązany z wysokim kunsztem i kulturą osobistą. To wszystko sprawia, że po książki Krajewskiego sięgam z wielką przyjemnością, a ich wydawanie rokrocznie wydaje się być dość rzadkie, ale jednak wywołuje coraz większą tęsknotę. A że stęskniłam się za Eberhardem to niezwykle ucieszyła mnie premiera książki Mock. Ludzkie zoo.
Wrocław 1914. Maria – „narzeczona” Eberharda Mocka – co noc w swoim mieszkaniu słyszy potępieńcze jęki i płacz dzieci. Ebi myśli, że kobieta traci rozum, ale niebawem odkrywa szokującą prawdę, którą kryją piwnice nieczynnego dworca. Wkracza w sam środek piekła, choć nie wie jeszcze, że jego przeciwnik – Gad – ma potężnych mocodawców, którzy nie cofną się przed niczym. Mock staje przed dramatycznym wyborem: ocalić matkę Marii czy niewinne dziecko? By ukarać bezlitosnych zbrodniarzy, narazi się na śmierć w męczarniach, a pogoń za złoczyńcą zaprowadzi go na granicę człowieczeństwa. Przekona się, że natura ludzka jest bardziej okrutna niż bezlitosna afrykańska dżungla.
                                                                opis z okładki

Na książkę pt. Mock. Ludzkie zoo czekałam z dużą niecierpliwością, więc kupiłam ją praktycznie od razu po premierze i od razu zabrałam się za czytanie.  Znam już większość książek Krajewskiego, w tym także jego ostatnią powieść pt. Mock, więc tym bardziej czekałam na tegoroczną premierę. Zabrałam się za czytanie i od początku ta pozycja wzbudziła moją fascynację, a lektura sprawiała wiele radości... Co na to wpłynęło? Przede wszystkim sam pomysł na fabułę i genialna realizacja. Zresztą w końcu się tego spodziewałam znając już twórczość Marka Krajewskiego. Świetnie oddany klimaty Wrocławia, znakomita postać Eberharda Mocka, spora dawka intrygi oraz spacer po... piekle. Autor sprawił, że podczas lektury niejednokrotnie przechodziły mi ciarki po plecach, a najbardziej przerażające jest to, że ludzkie zoo istniało naprawdę, w tym także w Polsce. A Krajewski wykorzystał to do stworzenia fikcji, którą czyta się z zapartym tchem i nie mogłam się oderwać od książki. Ciekawie nakreślone najróżniejsze postaci, w tym te czarne charaktery, sprawiają, że budzi się z nimi silna więź. Ponadto miło było obserwować młodszego Eberharda chłonąc jednocześnie Wrocław Marka Krajewskiego.

Moim zdaniem Mock. Ludzkie zoo jest ciekawszą kontynuacją Mocka, chyba głównie przez tematykę, która wbija w fotel. Język i styl pisarki Marka Krajewskiego na na najwyższym poziomie, zresztą jak zawsze, ponadto mroczne intrygi i zagadki zapewnią świetną zabawę podczas czytania. Polecam z całego serca!

sobota, 5 listopada 2016

"Mock" Marek Krajewski

Tytuł: Mock
Autor: Marek Krajewski
Cykl: Eberhard Mock
Tom: szósty
Wydawnictwo: Znak
Ilość stron: 400
Ocena: 5.5/6


Tak, alkohol więcej obiecywał, niż dawał, a potem poniewierał kacem. Pozbawiał równowagi jego myśli i ciało, a Mock zawsze – najczęściej nadaremnie – dążył do tego, by w pełni kontrolować wszystko i wszystkich




Książki Marka Krajewskiego uwielbiam, szczególnie za klimat, jaki potrafi w nich stworzyć. Za to, jak opisuje moje najukochańsze ze wszystkich miast, czyli Wrocław. No i nade wszystko uwielbiam postać Eberharda Mocka – głównej postaci książek Krajewskiego takich jak Śmierć w Breslau czy Rzeki Hadesu. Właśnie dlatego postanowiłam poznać początki kariery jednego z najbardziej znanych wrocławskich policjantów (to, że jest to postać fikcyjna to już mniej ważne).

Książka pt. Mock opowiada historię Eberharda Mocka jeszcze sprzed czasów omawianych wcześniej w pozycjach Marka Krajewskiego. To taki swoisty prequel do pozostałych kryminałów Krajewskiego z Breslau w tytule.  Mock to kryminał, którego zasadnicza akcja dzieje się w okresie budowy sławetnej Hali Stulecia, znanej wśród niektórych także jak Hala Ludowa. Mock jako niedoszły nauczyciel języków starożytnych,  wachmistrz kryminalny Eberhard Mock próbuje swoich sił w policji i stara się w nich sprawdzić o co chodzi z tajemniczymi zabójstwami chłopców – uczniami tego samego gimnazjum. Co ich tak naprawdę łączy? Dlaczego zginęli? Czy musieli umrzeć? Co do tego wszystkiego ma Hala Stulecia, którą mijam za każdym razem jadąc na Biskupin? Cóż mogło się dziać na Hali stulecia? W końcu to tak bardzo charakterystyczny budynek we wrocławskiej panoramie...

Kiedy dowiedziałam się, że Krajewski pisze książkę będącą historią znanego już Eberharda Mocka sprzed pozostałych pierwszej części cyklu z owym wachmistrzem w roli głównej, postanowiłam ją przeczytać od razu po premierze. Dlatego krótko po niej zamówiłam Mocka i w drodze na Targi zabrałam się za jej czytanie... Halę Stulecia znam dość dobrze - mijam za każdym razem, kiedy jadę na zajęcia na Biskupinie, a ponadto niejednokrotnie byłam tam na różnych koncertach i wydarzeniach. No i Wrocław jest moim miastem marzeń, więc do książki podeszłam z dość sporym sentymentem, zwłaszcza, że większość akcji miała miejsce w rejonie mojego mieszkania lub mojej uczelni (Biskupin, pl. Grunwaldzki i okolice). Zaczęłam czytać i zupełnie przepadłam... Mocka czytało mi się bardzo dobrze, napisana świetnym, charakterystycznym dla Marka Krajewskiego językiem. Poza typowo – kryminalnymi wątkami pojawiają się także wątki masońskie, żydowskie, narodowe czy różnorakie perwersje seksualne... Wszystko w książce jest naprawdę dopracowane, dopięte na ostatni guzik...  Wszystko po prostu cud, miód, malina....

Podsumowując Mocka jest to świetny kryminał w stylu retro, no i bardzo w stylu Krajewskiego.  Kiedy przeczytacie – nie pożałujecie. Świetnie napisana książka, trzymająca w napięciu i serwująca genialną wycieczkę po Wrocławiu. Szczerze ją polecam, bo to pozycja na mistrzowskim poziomie. 

poniedziałek, 31 października 2016

"Napój miłosny" Éric-Emmanuel Schmitt

Tytuł: Napój miłosny
Autor: Éric-Emmanuel Schmitt
Wydawnictwo: Znak Literanova
Ilość stron: 144
Ocena: 5.5/6




Do pewnych rzeczy trzeba się przyzwyczaić, zanim się w nich człowiek rozsmakuje - kawa, papierosy, brokuły, samotność.






Twórczość Schmitta uwielbiam już od wielu, wielu lat... Jego książki pokazała mi polonistka w szkole podstawowej (którą notabene skończyłam już 10 lat temu!). Nie jest więc wielkim zdziwieniem, że przyszedł i czas, kiedy z wielkim zapałem sięgnęłam po książkę tego autora o tytule Napój miłosny. Książka już swoje odczekała w kolejce na półce, więc trzeba się było za nią zabrać.

Napój miłosny jest niezbyt długą książeczką będącą powieścią epistolarną, co sprawiło mi wielką przyjemność podczas czytania. Głównymi bohaterami jest mężczyzna i kobieta będący byłymi partnerami - Adam oraz Luiza. Poznajmy ich w momencie, kiedy po pięciu latach od ich rozstania nawiązują ze sobą korespondencję. Toczy się ona wokół miłości, wokół je początków, a Adam próbuje udowodnić, że znalazł swój magiczny patent na miłość – eliksir miłości. No i próbuje udowodnić Luizie, że ma rację. Czy ją przekona? Jak potoczy się ta dwuznaczna gra? Jak Luiza podejdzie do eksperymentu swojego byłego? Do jakiego skutku dojdzie ich konfrontacja?
Życie wypełnione żalem za utraconym uczuciem nie pomaga zdolności kochania, a jedynie zamyka nas na nowe przeżycia, karmiąc się naszym rozgoryczeniem.
Napój miłosny to książka, po której początkowo nie wiedziałam zupełnie czego się spodziewać. Wiedziałam, że to będą listy, niejednokrotnie króciutkie (takie na 1-2 zdania) i byłam ich niezmiernie ciekawa. Jednak zupełnie nie wiedziałam, jak potoczy się ich wymiana zdań – czy będą to pełne żalu wiadomości w stylu „zawsze Cię kochałam, wróćmy do siebie” czy przepełnione zupełną ignorancją. Nie było ani jednego ani drugiego. Jak przystało na twórczość Schmitta tak i w tej książce znajdziemy równowagę pomiędzy różnymi emocjami, pomiędzy wymienionymi wcześniej stanami. Można znaleźć także niezwykle ciekawie wykreowanych bohaterów, których polubiłam już od samego początku i niejednokrotnie się uśmiechnęłam podczas ich wymiany listów. No i do tego wyjątkowo interesujący pomysł na fabułę, który został przez autora naprawdę świetnie zrealizowany. Wspominałam już jak bardzo lubię twórczość Schmitta? Uwielbiam jego styl pisarski – lekki, zrozumiały, aczkolwiek daleki od prostackiego. To z jaką delikatnością, a zarazem lekkością podchodzi do ważnych spraw... Nie jestem jednak bezkrytyczna i mam świadomość, że ma w swojej bibliografii lepsze i gorsze książki. Ta zdecydowanie należy do tych lepszych.

Czy polecam Napój miłosny? Zdecydowanie tak. Jest to niezbyt obszerna powieść, z którą bardzo miło spędziłam czas, a i zapewne wielu z Was nie uzna tego czasu za stracony. Lekka, przyjemna, sprawiająca, że mogą pojawić się zarówno jak i refleksje jak i uśmiech na twarzy. Warto sięgnąć!

Éric-Emmanuel Schmitt

sobota, 26 marca 2016

"Arena szczurów" Marek Krajewski

Tytuł: Arena szczurów
Autor: Marek Krajewski
Wydawnictwo: Znak
Ilość stron: 320
Ocena: 5.5/6




Rozczarowanie jest cieniem życia - pomyślał - i rzecz w tym, by ten cień polubić.






Twórczością Marka Krajewskiego oczarowałam się już kilka lat temu... Od tamtego czasu w miarę regularnie śledzę losy jego bohaterów Edwarda Popielskiego, którego losy kończą się w książce Arena szczurów, w którą zainwestowałam krótko po premierze.

Jest rok 1948... Jest już po wojnie, a Edward Popielski przebywa w Darłowie pod przybranymi danymi... Nazywa się teraz Antoni Hrabecki... W nadmorskiej miejscowości dochodzi do serii dziwnych gwałtów, w trakcie których oprawca gryzie swoje ofiary, co prowadzi do ich śmierci... Edward Popielski vel Antoni Hrabecki vel Łysy prowadzi swoje własne śledztwo, które jest wciąż utrudniane przez działaczy NKWD oraz UB. Czy dojdzie do tego, kto jest tajemniczym gwałcicielem – mordercą? Czym jest tytułowa Arena szczurów? Jak skończy się przygoda Edwarda Popielskiego?

Arena szczurów to książka bardzo charakterystyczna dla Marka Krajewskiego, głównie za sprawą świetnie wykreowanych postaci, sporej ilości mrocznych zakamarków, dużej ilości intrygi oraz języka na bardzo wysokim poziomie. Jednocześnie książka rożni się od pozostałych z bibliografii autora – chociażby z racji umieszczenia akcji w zupełnie innym miejscu niż Breslau czy Lwów, a konkretnie w Darłowie... Taka miła odmiana. Pomysł na fabułę jest bardzo ciekawy i naprawdę świetnie zrealizowany – jak na Marka Krajewskiego przystało. W swoich książkach zawsze w bardzo dobry sposób prowadzi akcję, buduje odpowiednią intrygę... Nie mogło być inaczej w Arenie szczurów. Tutaj poza zagadką jest ważne domknięcie sprawy spraw Edwarda Popielskiego, który przechadza się po Darłowie... Osobiście nie wyczuwałam tutaj takiego klimatu okołowojennego, nadmorskiego miasta jak w książkach z akcją w Breslau czy Lwowie. Zawłaszcza w Breslau. Może to kwestia tego, że jakby nie było 1/3 swojego życia mieszkam w tym mieście, a może także większa znajomość stolicy Dolnego Śląska przez autora....

Arena szczurów to książka, którą mogę polecić z ręką na sercu, aczkolwiek mam świadomość, że nie każdemu może ona przypaść do gustu... Jednak moim zdaniem w tej książce Marek Krajewski zaprezentował się z pełnej krasie, choć z zupełnie innej, dużo mroczniejszej strony. No i będę tęsknić za komisarzem Popielskim...

Książka bierze udział w wyzwaniu Pod hasłem oraz Polacy nie gęsi IV.

piątek, 25 marca 2016

"Puszczyk" Jan Grzegorczyk

Tytuł: Puszczyk
Autor: Jan Grzegorczyk
Wydawnictwo: Znak
Ilość stron: 432
Ocena: 2.5/6



Jedną z największych iluzji człowieka jest to, że spotka kogoś, kto mu będzie wierny, kto go nie zawiedzie. Zdrada jest nieodłącznym elementem życia.

 



Twórczość Jana Grzegorczyka poznałam dzięki Przypadkom księdza Grosera, które poznałam w formie audiobooków. Wzbudziły one sporo moje sympatii, więc z chęcią sięgnęłam po kolejne książki tego autora. Dlatego właśnie czytałam Niebo dla akrobaty, a teraz w końcu sięgnęłam po Puszczyka zgarniając go z bibliotecznej półki.

W Puszczyku poznajemy Stanisława Madeja, który przyjeżdża do pewnej wioski, żeby odpocząć po wielu przeżyciach. Pewnego dnia umawia się z miejscowym proboszczem na wypożyczenie książki bardzo ważnej dla samego księdza. Okazuje się, że właśnie tego dnia ów kapłan umiera podejrzaną śmiercią. Co się z nim stało? Jaki ma z tym związek, którą miał pożyczyć Stanisław Madej? Co się stało proboszczowi? Jaki związek ma z tym obraz jaki dostał w spadku?
Świętość właściwie jest jak zbrodnia doskonała. Nie do wykrycia. Prawdziwy święty wedle ewangelicznej recepty to taki, który swe uczynki robił w ukryciu i nikt nigdy się o nich nie dowie. Najpiękniejsze dusze spadają zatem niezauważone, niezarejestrowane jak te miliardy liści. Ale gdzieś musi istnieć rejestr piękna i dobra. Chyba, że istotą Boga jest błogosławione marnotrawstwo, rozrzutność.
Puszczyk to książka, po którą sięgnęłam z wielką przyjemnością i dużą dozą nadziei oraz oczekiwań... Zaczęłam czytać ją właśnie w takim nastroju... Bohaterowie – równocześnie pierwszo- jak i drugoplanowi wzbudzają naprawdę dużo sympatii. Opis na okładce obiecuję piękną historię o zaczynaniu od nowa... Podczas czytania jednak mój zapał zaczął opadać... Puszczyk to połączenie kryminału oraz powieści obyczajowej, jednak nie jest to dobra książka ani jako kryminał ani jako powieść obyczajowa... Intryga – taka sobie. Powieść obyczajowa – też tak nie bardzo... Jeszcze gdyby była to owa piękna opowieść o rozpoczynaniu od nowa, byłoby naprawdę dobrze, jednak w tym miejscu się rozczarowałam. Ale co do plusów. Naprawdę sympatyczni bohaterowie, świetnie wykreowane sceny z polskiej wsi, przyjemny w odbiorze język...

Podsumowując Puszczyka jest to w moim odczuciu książka raczej przeciętna... Znając Przypadki księdza Grosera oczekiwałam czegoś zdecydowanie lepszego, jednak trochę się zawiodłam. Przeczytać można jako takie zwyczajne czytadło, aczkolwiek nie jest to książka wysokich lotów. Nie jest to książka, która rzuci na kolana... Pewnie kiedyś jeszcze sięgnę po pozycje Grzegorczyka, aczkolwiek mój zapał trochę opadł...

poniedziałek, 15 lipca 2013

Bóg, kasa i rock'n'roll

Tytuł: Bóg, kasa i rock'n'roll
Autor: Szymon Hołownia, Marcin Prokop
Wydawnictwo: Znak
Ilość stron: 336
Ocena: 5/6


Bóg nie może stworzyć zła, bo zło jest niczym, jest dziurą w której mogło być dobro. Bóg tworzy wolną wolę. Zło tworzy ten, kto źle jej używa. Bóg dopuścił istnienie zła jako konsekwencję, efekt uboczny dania człowiekowi wolnej woli w procesie tworzenia.





Jak wyobrażacie sobie rozmowę agnostyka z wierzącym i praktykującym katolikiem? A jak może wyglądać taka rozmowa, kiedy obydwoje twardo obstają w tym, w co wierzą? Przykładem, że taki dialog nie musi zakończyć się kłótnią, jest to jak zwracając się do siebie Szymon Hołownia i Marcin Prokop.

Szymon Hołownia i Marcin Prokop
Bóg, kasa i rock'n'roll jest książką, będącą zapisem rozmowy wyżej wymienionych autorów, którzy podejmują w niej ważne dla siebie tematy. Jakie? Ile w niej jest o Kościele? O czym będzie ich dyskusja i na czym się ona opiera? Jak każdy z nich będzie bronił swojego stanowiska? Jakie argumenty będzie miał każdy z autorów? Co wyniknie z ich rozmowy? W jakiej przebiegnie atmosferze? Jak się zakończy?


Marcin Prokop i Szymon Hołownia
Bóg, kasa i rock'n'roll to książka zdecydowanie warta przeczytana. Bo któż nie zna tego duetu redaktorów z programu Mam talent? W bycie konferansjerami wkładają sporą dozę humoru i pozytywnego samopoczucia. A jak jest w tej książce? Jest to poważna i dogłębna rozmowa agnostyka i katolika, ale także pełna wzajemnego szacunku i zawiązanej pomiędzy autorami przyjaźni. Choć tematy zawarte w książce mogą być drażliwe dla obu stron owej dyskusji, to jednak nie przeradza się ona w zaciekłą kłótnię, bez żadnych argumentów. Nie jest to zawzięta i agresywna walka filozofów, to tylko przyjacielska rozmowa na ważne dla autorów tematy Jeżeli ktoś ma wątpliwości w swojej wierze, ma problem z obroną swojej wiary czy stawia mnóstwo pytań dotyczących tego jaki jest Kościół co w nim jest tak jakie być powinno czy niekoniecznie – jest to książka dla niego. Jest to pozycja, która skłania do myślenia, przy której można się uśmiechnąć, poznać bliżej poglądy autorów. Książka, a w zasadzie tylko jej dział (chyba najobszerniejszy) dotyczący Kościoła i Pana Boga którą może podsumować zdanie Szymona Hołowni: Ja nigdy nie dostarczę ci rozstrzygających naukowych dowodów, że Bóg istnieje, ty nie udowodnisz mi, że Go nie ma. Niektórzy mogą powiedzieć, że jest to książka, w której Szymon Hołownia „błyszczy” i wychodzi na pierwszy plan. Przy temacie związanym z religią rzeczywiście pokrywa się to z prawdą, jednak już przy innych tematach już nie do końca, bo w końcu showbiznes czy pieniądze to działy w których Marcin Prokop czuje się jak ryba w wodzie. Momentami miałam wrażenie, że książka, choć ciekawa, napisana była niejako w pośpiechu, na przysłowiowym kolanie. Zamierzony efekt czy tylko moje odczucia? Niestety nie wiem. Pierwsze zdanie na okładce głosi: Hołownia i Prokop w elektryzującej rozmowie. Czy ta rozmowa jest elektryzująca? Dyskutowałabym. Na pewno wartościowa.