Tytuł: Rany kamieni
Autor: Simon Beckett
Wydawnictwo: Amber
Ilość stron: 336
Ocena: 4,5/6
Ludzie żyją własnym życiem i
próżnością jest sądzić, że odgrywamy w nim jakąś większą
rolę.
Twórczość Simona Becketta polubiłam
dzięki jego debiutowi Chemia śmierci – mocno medycznemu
thrillerowi, który naprawdę mi się spodobał, więc niezmiernie
się ucierzyłam na możliwość przeczytania jakiejś innej książki
autora, pozycji w której nie występuje doktor David Hunter.
W Ranach kamieni poznajemy Seana, a
jego historię poznajemy dwutorowo. Jednym, który zajmuje większą
część książki, jest ten gdy mężczyzna ucieka przed
wydarzeniami z przeszłości i poznaje, dwie dziewczyny i ich
apodyktycznego ojca. Tworzy się między nimi charakterystyczna więź,
ale co z niej wyniknie? Drugim torem są właśnie owe wydarzenia z
przeszłości Seana i nie wiemy do końca czy jest on ofiarą czy
przestępcą, mordercą... Co stanie się z naszym bohaterem? Co go
spotka na francuskiej farmie, którego właścicielem jest
apodyktycznym ojcem dwóch córek? Jakie wydarzenia jeszcze będą
miały miejsce?
Rany kamieni to pozycja, która
wyraźnie różni się od serii z doktorem Davidem Hunterem jako
głównym bohaterem, co czyni pozycję wyjątkową i inną. Sprawny i
lekki język sprawia, że książkę czyta się szybko i przyjemnie,
a także bardzo szybko. Nie ukrywam, że pozycja mnie bardzo
wciągnęła i zafundowała mi niezwykle miły wieczór, który
upłynął bardzo szybko. Język jest podobny jak do Chemii śmiercii jej kontynuacji, co chyba jest charakterystyczne dla twórczości
Simona Becketta. Do tego zakończenie okazało się być naprawdę
zaskakujące i doprawdy niezwykłe, ale... coś w tej książce było
jak dla mnie nie tak. Sporo niedomówień, postacie ciekawe, dość
charakterystyczne, ale mogłyby być bardziej dopracowane.
Szczególnie bardziej dopieszczona mogłaby być fabuła, a także
intryga, zwłaszcza że Rany kamieni plasuje się jako kryminał i
thriller. Największym niedomówieniem jest to, że nawet po
skończonej lekturze czytelnik nie ma pojęcia kim do końca jest
Sean – czy to przypadek czy zamierzone, nie mam pojęcia, ale jak
dla mnie jest to trochę.... irytujące. Mimo podobnego języka, nie
jest to już ten sam Beckett – inna sceneria, inny bohater,
zupełnie inny klimat i zupełnie inne odczucia. Po Ranach kamieni są
one bardzo... mieszane, a po przygodach z doktorem Davidem Hunterem w
roli głównej nie miałam ich chyba tak mieszanych. Po tak
szczegółowych opisach różnych medycznych czy antropologicznych
szczegółów miałam wrażenie, że tutaj autor niejako cofnął się
w rozwoju, zrobił krok w tył w swoim pisarskim kunszcie. Ale mimo
tego nie jest to książka, na której się zawiodłam... Chyba
głównie dlatego, że niezbyt wiele się po niej spodziewałam.
Najważniejsze jest to, że po skończonej lekturze byłam mocno
zdziwiona, jak szybko upłynął mi z nią wieczór i było już po
północy jak skończyłam ją czytać (a po raz kolejny obiecywałam
sobie, że pójdę wcześniej spać) i ze smutnym wzrokiem patrzyłam
się na okładkę prosząc o więcej przygód i rozrywki z tą
pozycją.
Czy polecam Rany kamieni? Jest to
książka, dla której warto stracić deszczowy wieczór, ale nie
ręczę za to, że można dla niej stracić także głowę. Jest
lekkim i przyjemnym czytadłem, nie zaprzeczę, że zastanawiającym
i z ciekawym zakończeniem, ale nie jest dziełem wysokich lotów, no
i przede wszystkim jest inna i ciut nudniejsza niż przygody doktora
Huntera;)
Nie czytałam pierwszej części i to się raczej nie zmieni ;-) Nie lubię niedopowiedzeń, wolę, gdy wszystko jest wyłożone kawa na ławę na ostatniej stronie.
OdpowiedzUsuńHmm widziałam pierwszą część w bibliotece, ale powiedziałam sobie, że może innym razem. Jak drugi raz poszłam z zamiarem wypożyczenia tej pozycji to oczywiście już nie było. Tak samo miałam z ,,Trafny wybór" J.K. Rowling. I tak bywa niestety. Natomiast z przyjemnością najpierw przeczytam pierwszą część, bo jestem ciekawa : >
OdpowiedzUsuńhej!
OdpowiedzUsuńświetny post. uwielbiam Chemię śmierci :) bardzo ciekawe spostrzeżenia odnośnie podobieństwa tych dwóch pozycji. nie czytałam kontynuacji, ale chyba się skuszę. tak o, z ciekawości.
pozdrawiam! bardzo ciekawy blog! :)