Tytuł: Maminsynek
Autor: Natasza Socha
Wydawnictwo: Filia
Ocena: 5,5/6
Kobiety mają jednak dziwną tendencję
do nieakceptowania innego zdania niż ich własne. Potrafią tak
skutecznie nękać ofiarę, aż ta w końcu ulegnie, ale nawet wtedy
nie są do końca zadowolone i na wszelki wypadek wietrzą postęp.
Maminsynek... Iluż ja takich facetów
poznałam w swoim życiu! Muszę przyznać, że nawet chyba zbyt
wielu... Często też próbowałam ich zrozumieć... Dlatego właśnie
między innymi z tego powody, ale także zaintrygowana tytułem oraz
pochlebnymi opiniami dotyczącymi twórczości Nataszy Sochy zabrałam
się za książkę jej autorstwa pt. Maminsynek.
Zasadnicza różnica między damską a męską przyjaźnią polega bowiem na potrzebie działania. Kobiety głównie rozmawiają, dyskutują i plotkują bez końca na wszystkie tematy świata. Mężczyźni spotykają się, by wspólnie coś zrobić-naprawić samochód, upolować łosia lub na przykład dorwać zdrajcę i porządnie przetrzepać mu tyłek.
Maminsynek to książka podzielona na
dwie części. W pierwszej z nich narratorem jest tytułowy
maminsynek – Leander, który prowadzi sielankowe życie mieszkając
tylko z Matką, która kocha syna miłością wielką i bezgraniczną.
Jest to doprawdy miłość ogromna i obustronna. Tutaj Leander
przedstawia swoje dzieciństwo, a także fascynacje innymi kobietami
i relacje z nim. To w tej części opisuje on jaka powinna być jego
partnerka idealna – przede wszystkim nie ma prawa krytykować
Matki, z którą mieszka mając 35-lat... Druga część jest
napisana z perspektywy Amelii – dziewczyny Leandra. Dla niej
naturalne jest to, że mieszka „na swoim”, żyje na własny
rachunek, bez dyktanda rodziców, więc dlatego jest tak mocno jest
zszokowana relacjami jej ukochanego z Matką. Próbuje to zrozumieć,
zdobyć jej akceptację... Czy jej się uda? Czy przetrwa próbę
czasu? Czy Leander będzie w stanie poświęcić się dla Amelii?
Matka Leandra wbiła we mnie spojrzenie, aż rozbolała mnie trzustka. Jej źrenice zrobiły się nienaturalnie wielkie, a długie palce postukiwały o filiżankę z kawą. Wwiercała się tak jeszcze z dziesięć minut, szczegółowo penetrując wszelkie zakątki mojego ciała, które mogłyby zdyskredytować mnie w jej oczach. Nierówne nerki? Koślawe serce? Zbyt zwinięte jelito cienkie? Zrozumiałam, że idealna kobieta, która mogłaby zaopiekować się jej synem, nie istnieje. Problemu nie stanowią trzy nowe pryszcze, które próbowałam ukryć pod pudrem, tylko ja sama. Ogólnie. Ja jako ja.
![]() |
Natasza Socha |
Maminsynek zdecydowanie nie należy do
łatwych książek. To jedna z tych, dzięki którym jadąc na
zajęcia tramwajem przegapiłam przystanek na jakim miałam wysiąść.
Wstrząsnęła mną... Tak, to dobre określenie... Jak już
wspomniałam znam dość wielu maminsynków (oczywiście żaden z
nich się do tego nie przyznaje), jednak mimo tego ta powieść mnie
zszokowała i wstrząsnęła do głębi, choć doskonale wiem, że
wizja w książce jest ciut przerysowana. Owa wielka (choć nie do
końca zdrową) miłość pomiędzy Leandrem i jego Matką jest
naprawdę zadziwiająca... Jestem także zszokowana brakiem
jakiejkolwiek chęci usamodzielnienia się, odcięcia od Matki...
Rozumiem, że są sytuacje losowe, kiedy nie zawsze od razu można
się usamodzielnić, ale bez przesady. Jestem zszokowana tym, że
tacy mężczyźni istnieją naprawdę, a nie tylko w literaturze...
Co prawda żaden z bohaterów nie przypadł mi jakoś szczególnie do
gustu, to jednak najbardziej chyba polubiłam Amelię (choć i tak
nie do końca)...
Natasza Socha w Maminsynku tryska
humorem, choć książka zmusza do wielu przemyśleń... Głównie z
tego powodu, że wydaje się być wysoce prawdopodobna do
odzwierciedlenia w rzeczywistości. Maminsynka polecam nie tylko
kobietom, które poszukują partnerów na całe życie, ale także
tym, które już znalazły (albo wydaje im się, że znalazły), żeby
przez pewne sito popatrzeć na swoich przyszłych lub aktualnych
mężczyzn. Polecam ją także mężczyznom jako punkt odniesienia do
tego, na ile zdrowe są ich relacje z matkami. Maminsynek naprawdę
mną wstrząsnął i z pewnością na długo zapadnie w mojej
pamięci, jednocześnie z naprawdę wielką ochotą sięgnę po inne
książki Nataszy Sochy...
A na koniec idealny cytat na odzwierciedlenie relacji Leandra i jego Matki
- Przepraszam, że dzwonię o tej porze, ale wieje halny i coś się ze mną dzieje - wyszeptała kiedyś moja Matka do słuchawki, a ja poczułem dreszcze. Miałem wprawdzie nocować u Lary, ale przecież nie w tej sytuacji!- Masz zawroty głowy? - spytałem natychmiast.- Jestem jakaś rozkojarzona i mam stany lękowe. Ale wystarczy mi, że z tobą porozmawiam, nie musisz przyjeżdżać.Byłem u niej pół godziny później, mimo, że Lara znacząco popukała się w czoło i spytała, czy na Matkę wpływa również pełnia księżyca, przypływy oraz odpływy Morza Północnego, a także odlot ptaków do ciepłych krajów.
Książkę czytałam, ale nie do końca przypadła mi do gustu. Spodziewałam się sporej dawki humoru, niestety go nie znalazłam.
OdpowiedzUsuńCałkiem interesująca wydaje się być. Być może sięgnę po nią za kilka lat.
OdpowiedzUsuńOj, no nie wiem. Raczej się nie skuszę ;)
OdpowiedzUsuńCzytałam już sporo zachęcających recenzji tej książki, mam więc ją w swoich czytelniczych planach.
OdpowiedzUsuńCiekawa recenzja :)
OdpowiedzUsuń