sobota, 21 września 2013

Istota cienia

Tytuł: Istota cienia
Autor: Susanne Rauchhaus 
Wydawnictwo: Oficyna Wydawnicza Foka
Ilość stron: 296
Ocena: 4/6



Czasem trzeba pozwolić wspomnieniom, żeby były silniejsze niż rzeczywistość.






Czy to możliwe, żeby żyć nie mając swojego własnego cienia? Jak wygląda najczystsza czerń? Czy można ją wydobyć? Po co ktoś malował fresk w lochu i teraz zatrudnia młodą kobietę do jego odrestaurowania? Kim jest tytułowa Istota cienia? Kto wydaje tajemnicze odgłosy wydobywające się z najdziwniejszych miejsc? O tym wszystkim przekonasz się podczas lektury;)

Istota cienia to książeczka z fantasy, w dodatku jest to pozycja skierowana stricte dla młodzieży, a brak w niej wilkołaków, wampirów i temu podobnych stworzeń. Jak dla mnie – fajnie. Jest rodzinna tajemnica, mroczne odgłosy dochodzące nie wiadomo skąd, postacie żyjące po 400 lat, a także nie obejdzie się bez wątku miłosnego w tle. To obowiązkowo musi być, czyż nie? W końcu na to lecą nastolatki;)

Do Istoty cienia podeszłam bez większego entuzjazmu, oczekując lekkiej książki na rozluźnienie, aniżeli ambitnej literatury i w tym wcale się nie przeliczyłam. Ot, takie lekkie czytadło osadzone w trochę innych, bardziej magicznych realiach. Spodobał mi się pomysł na książkę, który okazał się dość dobrze wykorzystany. Tajemniczy fresk do odrestaurowania, w dodatku z jakimś dziwnym przesłaniem – to jest to co mnie zaintrygowało. Do tego dziewczyna, która odkrywa mnóstwo mrocznych rodzinnych sekretów. Jest to opowiastka momentami dość ckliwa i momentami, aż za słodka w tym swoim różowym lukrze miłosnych uniesień. Jest to także powieść wciągająca i zaprzątająca myśli. W większości narracja jest pierwszoosobowa, co też bardzo lubię w książkach, zwłaszcza tych młodzieżowych. Pojawiają się jednak momenty, kiedy znajdziemy narrację trzecioosobową. Sam język jest dość prosty, nieskomplikowany, skierowany wyraźnie do młodszego czytelnika. Nie zmienia to jednak faktu, że niektóre relacje wydają się być niezrozumiałe, a dialogi momentami sztucznie napompowane w niewiadomym celu. Czy ją polecam? Jako lekką lekturę na odstresowanie i przeczytanie w jedno popołudnie – to i owszem. Ale nie jako ambitną literaturę, bo to nie te loty. Po prostu – czytadło w dziedzinie fantasy.


7 komentarzy:

  1. Chętnie przeczytam, nawet skoro nie jest to literatura wysokich lotów (:

    OdpowiedzUsuń
  2. Ten miłosny lukier to nie dla mnie, ale reszta dosyć ciekawa. Takie książki są dobre, można się przy nich zrelaksować i odskoczyć od codzienności. Ale niestety, nie pobiegnę na razie po nią do księgarni, bo mam lepsze tytuły w planach :)

    Pozdrawiam i zapraszam do siebie :)
    www.licencja-na-czytanie.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  3. To ja podziękuję tym razem, jeśli czytam fantastykę, to raczej coś sprawdzonego dobrego, bo nie starczyło by mi czasu na wszystkie książki :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Miłosny lukier odstrasza,ale jeśli kiedyś wpadnie mi w ręce, z chęcią przeczytam :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Zainteresowałaś mnie tą pozycją:)

    OdpowiedzUsuń
  6. Jeżeli po podejściu do książki bez większych oczekiwać literatura wypada tak słabo... To aż się boję. Bo ta książka bardzo mnie interesowała. W tej chwili owo zainteresowanie straciłam.

    OdpowiedzUsuń
  7. Książkę czyta się naprawdę miło, ale szału nie ma.

    OdpowiedzUsuń

Dziękuję za każdy komentarz :)