Autor: Sabina Berman
Wydawnictwo: Znak
Liczba stron: 232
Ocena: 3/6
Przychodzimy na świat, który jest już stary. Pełen rzeczy i
spraw po naszych rodzicach. Przychodzimy na ten świat pełen starych gratów.
Wytartych słów. Wyświechtanych zdań. Zużytych zwyczajów. Już dawno przeżytych
sposobów na życie.
Zaraz po premierze Dziewczyny, która pływała z delfinami
było o niej bardzo głośno w blogosferze, jednak, mimo że książka leżała na
mojej półce, ja zwlekałam z jej przeczytaniem. A teraz po jej przeczytaniu mam
co do niej mieszane uczucia.
Dziewczyna, która pływała z delfinami jest książką, która
opowiada o Karen – dziewczynie, która zawsze była inna. Nie zna ona uczuć, ma
niezwykle ubogą mimikę, która ogranicza się do czterech wyrazów twarzy, późno
nauczyła się mówić, czytać czy pisać. Jednak ma ponadprzeciętny iloraz
inteligencji i niemal fotograficzną pamięć. Choruje także na autyzm. Jak dziewczyna
ma żyć wśród ludzi, skoro nie umie się wyrażać swoich uczuć i emocji, a
najlepiej czuje nurkując w oceanie? Jak ma studiować skoro inni studenci nie
umieją zaakceptować ani jej ani jej inności, a nikt jej nie rozumie i nie
nadąża za jej tokiem rozumowania?
Najbardziej niepokojące w rzeczywistości jest to, że nic nie jest napisane czarno na białym, nic nie jest pewne, wszystko może się zdarzyć albo i nie.
Dziewczyna, która pływała z delfinami moim zdaniem jest
książką niezwykle przeciętną i niczym się niewyróżniającą. Już na okładce
widzimy porównanie do kultowego Forresta Gumpa, nawet motyw na zdjęciu wziętym
na okładkę oraz jej kolorystyka jest bardzo podobna. Jednak ja tego podobieństwa
nie umiałam zauważyć. Może dlatego, że nie czytałam książki, lecz widziałam
tylko film. Nawet sama historia nie potrafiła mnie do końca zainteresować i
wciągnąć. Czegoś mi w niej brakowało. No i ten tytuł… Jak dla mnie
niekoniecznie adekwatny do tego co się działo w tej książce. Z chęcią
tytułowego delfina zamieniłabym na tuńczyka. Albo zupełnie zmieniłabym tytuł.
Może Dziewczyna, która kochała tuńczyki? W każdym bądź razie nie moja decyzja,
nie moje kwiatki, ale moje zdanie, że tytuł niepasujący do akcji. A język niezwykle
przeciętny i zwyczajny, mało literacki… Styl nie potrafił zachwycić ani
sprawić, że książkę chce się czytać z zainteresowaniem, że chce się do niej
wracać. Muszę przyznać, że ja nie widzę w tej książce nic wyjątkowego i
skłaniającego jej do takiego opiewania. Ot, taka zwyczajna książeczka, nader
przeciętna i zwyczajna.
Czyli porównywanie do "Forresta Gumpa" może być mylące. Zdecydowanie będę omijała tę książkę z daleka.
OdpowiedzUsuńNawet miałam czytać, ale jednak zrezygnowałam. Widzę, że nie mam czego żałować:)
OdpowiedzUsuńMnie się podobała. Jej recenzja ma na moim blogu nr 2 . Jeśli masz ochotę przeczytaj.
OdpowiedzUsuńA mnie się ogromnie podobała. Wzięłam ją w ciemno, ze względu na tytuł, i szalenie mnie zaintrygowała. Piękna historia. :)
OdpowiedzUsuńBrzmi przeciętnie
OdpowiedzUsuńSam tytuł mnie zaintrygował, jednak Twoje recenzja trochę ostudza mój zapał, stąd zastanowię się nad tą książką.
OdpowiedzUsuń